Portal Fronda.pl: Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego, swoją działalność uaktywniła Fundacja „Wolność od religii”, która ostrzega rodziców przed „przymusową indoktrynacją religijną”, jaka ma się odbywać w szkołach. O co może chodzić?

Prof. UAM dr hab. Marek Budajczak: Akcja ta, której szczegółów nie znam, może być związana z wejściem w życie (z dniem 1 września br.) zmienionego rozporządzenia MEN w sprawie nauki religii i etyki, w której dopuszcza się organizowanie zajęć z tych „przedmiotów” nawet dla jednego ucznia w szkole. Stworzona została w ten sposób możliwość korzystania z zajęć obu rodzajów dla wszystkich zainteresowanych, niezależnie od ich ilości w danej szkole, wcześniej limitowana. Nie ma tu jednak mowy o żadnym „przymusowym” indoktrynowaniu religijnym. Tak, jak niekiedy i w danym społeczeństwie brakuje szacunku dla „Innych” dzieciom, rodzicom i nauczycielom związanym z jakimś religijnym wyznaniem, w Polsce zaś pewnie i m.in. niektórym katolikom, nad czym należy ubolewać, a w przypadkach przestępstw kierować skargi do odpowiednich organów państwa, tak ma się też rzecz z nadgorliwością niektórych rzeczników wojującego ateizmu. Aktywiści wspomnianej Fundacji uważają zapewne, że korzystanie z wolności religijnej jest czymś zdrożnym w takim kraju, jak Polska. Dopóki jednak konstytucja gwarantuje polskim obywatelom swobody religijne, to korzystanie z nich jest tak samo uprawnione, jak i z nich rezygnacja. Może też być i tak, że cel owej aktywności jest bardziej pragmatyczny, związany np. z okolicznościową promocją samej Fundacji.

Działacze fundacji zamierzają prowadzić szkolenia dla dyrektorów, docierać z materiałami informacyjnymi do rodziców, uruchomili stronę internetową, na której można znaleźć szereg zażaleń na fakt, że przed rozpoczęciem roku szkolnego uczniowie mają możliwość uczestniczenia we Mszy świętej... Czy ta wrogość i agresja wobec Kościoła nie przypomina przypadkiem okresu PRL?

Poniekąd tak, jeśli chodzi o walkę o „rząd dusz”, ale warunki funkcjonowania społecznego są dziś jednak odmienne. Owe zażalenia dotyczą organizacyjnego zamieszania, jakie pojawia się w niektórych szkołach. Ale trudno o to kruszyć kopie. Można zwyczajnie zwrócić uwagę dyrektorowi szkoły o potrzebę dbałości także o ewentualnych „Innych”, przy kolejnej podobnej sytuacji. Skądinąd zaś niejasnym wydaje się interes, jaki ktoś mógłby mieć w tym, żeby walczyć z religią w szkole. Na czym miałaby polegać czyjaś osobista korzyść w zdelegalizowaniu związków wyznaniowych czy aktywności religijnej obywateli konkretnego państwa. No chyba że osoby wierzące z zasady są indywidualnie i społecznie niebezpieczne, jak twierdził, za przeproszeniem (boć to religijne określenie) „guru” Fundacji „Wolność od religii”: Christopher Hitchens.

Na koniec zapytam o klauzulę sumienia dla nauczycieli, bo to także sprawa, poruszająca opinię publiczną. "Klauzuli sumienia nie wolno niczym osłabiać, a jej przeniesienie także na nauczycieli jest jej osłabieniem" – powiedział kard. Kazimierz Nycz w czasie odprawy katechetycznej dla księży i zakonników archidiecezji warszawskiej.

Przyczyną pojawienia się tej wypowiedzi są być może osobiste przekonania hierarchy, a może też wymogi dyplomacji w, z zasady przecież napiętych i niepewnych, relacjach na linii Państwo-Kościół. Jeśli chodzi o korzystanie z klauzuli sumienia, to w przypadku nauczycieli sprawa rzeczywiście nie jest taka prosta, jak w przypadku lekarzy. U nas w zasadzie nie ma dyskusji pomiędzy kreacjonistami, a ewolucjonistami. Kościół katolicki w swojej wizji kosmosu doskonale godzi teorie naukowe na temat świata ożywionego z zasadami wiary. Nie ma tu szczególnego problemu, który występuje na przykład w fundamentalistycznych odłamach chrześcijaństwa. Jeśli rodzice nie godzą się z tym, czego ich dzieci uczą się w szkole, mają możliwość wyboru takiej formy kształcenia, w której klauzula sumienia i wolności światopoglądowej będzie respektowana, a jest nią  edukacja domowa. Rodzice mogą nie posyłać dziecka do szkoły, aby nie słuchało tam o rzeczach, które oni uważają za niewłaściwe. Osobną kwestią jest natomiast układanie relacji między rodziną a szkołą w przypadkach egzaminów klasyfikacyjnych. Podczas nich dziecko winno wypełnić generalne wymagania treściowe. Pamiętam rodzinę, w której słowa Biblii uznawano za literalnie prawdziwe. Dziecko tej rodziny podczas jednego z egzaminów zwróciło egzaminatorom uwagę na to, że wchodzą na dyskusyjny grunt światopoglądowy. Obie strony musiały dojść do porozumienia w tym względzie i do niego doszły. To kwestia ludzka, prymarnie moralna, której nie potrzeba rozstrzygać przez wstępowanie w otwartą, globalną wojnę w obronie własnych przekonań i wizji świata.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk