Prof. Magdalena Środa w swoim cotygodniowym felietonie w „Wyborczej” ubolewa nad naszym polskim zacofaniem, które przejawia się m.in. tym, że polski rząd zamiast inwestować w dzietność postawił na tradycję. Objawia się to, zdaniem pani etyk, brakiem dofinansowania na żłobki i przedszkola („bo baba sobie poradzi, ma siedzieć w domu, przy garach i dzieciach”). - Jak baba będzie niezależna, to w polskich domach zagości gej – ostrzega Środa.

O polskim zacofaniu świadczy także brak urlopów „tacierzyńskich”, aborcji, antykoncepcji, pigułek wczesnoporonnych oraz edukacji seksualnej, a także zakaz in vitro. W swojej argumentacji prof. Środa sięga po obrzydlistwa w rodzaju: „Jak kobieta nie chce dzieci, to też sobie poradzi w sposób tradycyjny: wywoła poronienie, zakopie w ogródku, zamknie w beczce lub w zamrażarce. Byleby ludzie i księża się nie dowiedzieli, że nie chciała, nie mogła wychować, a nie miała żadnych szans, by ciąży uniknąć”.

Proszę państwa, mamy winnego całego zła na świecie, a już w pierwszej kolejności – winnego dzieciobójstw. Nie, nie są to bynajmniej matki z takimi czy innymi zaburzeniami psychicznymi, ale oczywiście Kościół. Bo gdyby matka dzieci schowanych w beczkach albo zamrażarce mogła je przed urodzeniem wyskrobać (zapytam tylko, kto jej bronił?), to pewnie nie doszłoby do tragedii. W rozumowaniu prof. Środy rzecz jasna.

Rząd to rozumie, Kościół też - dlatego uważa, że największym wrogiem kobiety i świętej tradycji jest edukacja seksualna, środki antykoncepcyjne, pigułka wczesnoporonna oraz prawo do aborcji. Lepsze beczki i zamrażarki” - argumentuje prof. Środa, ubolewając nad tym, że w Polsce rewolucji seksualnej nie będzie, gdyż „nowoczesne zamrażarki są ogólnie dostępne”. Tym samym Środa osiąga taki poziom barbarzyństwa, nie tylko intelektualnego, że trudno odnieść się serwowanych przez nią bzdur.

Tu nawet nie bardzo widać szansę na jakąkolwiek dyskusję, skoro pani etyk od razu wszelkie argumenty opozycji uznaje za przejaw nienawiści ze strony Kościoła (jak na przykład dokument bioetyczny KEP). Marzeniem pani Środy jest bowiem rewolucja obyczajowa. I to nie byle jaka, ale totalna, na masową skalę. Jak kraść to miliony, jak demoralizować to całe narody.

W publicystyce prof. Środy, domagającej się rewolucji obyczajowej, pobrzmiewa echo zbrodniczej rewolucji październikowej. Już przerabialiśmy lekcję nieuchronnego postępu, jaki na sztandarach nieśli bolszewicy. O nieuchronnym postępie mówili Lenin i Marks, podobnie jak Hitler i naziści. Uważali oni swoje ideologie za szczyt mądrości, omamiając nimi potężne rzesze ludzi. Jaki był tego skutek? Nieuchronny postęp w postaci komunizmu czy nazizmu doprowadził do śmierci milionów ludzi. Podobnie o rewolucji obyczajowej mówią jej wyznawcy w postaci na przykład prof. Środy. W jednym z odcinków „Tomasz Lis na żywo” inna piewczyni postępu, Ilona Łepkowska grzmiała, że przecież homozwiązki to już fakt społeczny i pozostaje nam tylko to zaakceptować, gdyż ten postęp jest nieuchronny. Być może w wyniku opanowującego świat totalitaryzmu spod znaku gender nie dojdzie po raz kolejny do zagłady fizycznej milionów ludzi (chociaż w lodówkach mrożą się zapewne setki tysięcy, jeśli nie więcej, ludzkich zarodków, które skończą na śmietniku), ale nie mam wątpliwości co do tego, że efektem będzie duchowa śmierć milionów.

I właśnie ta tradycja, z której szydzi prof. Środa jest panaceum na „nieuchronny postęp” w postaci akceptacji (i nie tylko, bo wręcz afirmacji!) różnego rodzaju dewiacji. Jedynie tradycyjne małżeństwo kobiety i mężczyzny, w zgodzie z naturą może nas uchronić przed społeczną i moralną degrengoladą. Może to i nudne i zaściankowe, ale naprawdę wolę przeżyć swoje życie u boku ukochanego mężczyzny, który zapewni mi spokój, bezpieczeństwo i stabilność niż przeżywać co pół roku „depresyjkę” związaną ze zmianą „partnera”, rozchwianie emocjonalne z powodu faszerowania całą tablicą Mendelejewa czy na skutek jakiegokolwiek innego przejawu „postępu”.

Marta Brzezińska