Tomasz Wandas, Fronda.pl: Stacjonująca w obwodzie kaliningradzkim 152ta brygada rakietowa jest wyposażana w nowe zestawy rakiet Iskander-M; wejdą one do służby na początku 2018 roku - podał w sobotę dziennik "Kommiersant", powołując się na źródło zbliżone do sztabu generalnego Rosji. Jaki jest Pana komentarz, do tego wydarzenia.

Prof. Romuald Szeremietiew: Ta brygada, podobnie zresztą jak inne rosyjskie brygady rakietowe jest uzbrojona w rakiety taktyczne „9K79 Toczka”, które były też w naszej armii i zostały wycofane z uzbrojenie w 2005 r.  Obecnie do brygad rakiet taktycznych wchodzą na ich miejsce rakiety „Iskander-M”. To następstwo modernizacji, w tym wypadku rosyjskich sił rakietowych. Istotne, że „Toczki” mogą razić cele na odległość do 70 km, „Iskandery” na 500 km. Ponadto „Iskandery” mają o wiele większe możliwości przenikania przez obronę przeciwlotniczą zaatakowanego kraju. Mogą przenosić różnego rodzaju głowice, w tym jądrowe, co z punktu widzenia bezpieczeństwa np. naszego kraju jest dużym zagrożeniem. Zatem stało się to, co od dłuższego czasu było oczywiste, wiadome było, że „Iskandery-M”, prędzej czy później znajdą się u naszych granic.

Rzeczniczka NATO Oana Lungescu w komentarzu dla "Kommiersanta" podkreśliła, że "wszelkie rozmieszczenie w pobliżu granic Sojuszu rakiet, które mogą przenosić głowice jądrowe, nie będzie sprzyjać zmniejszeniu napięcia" w relacjach z Rosją. Dodała, że NATO ma nadzieję, "iż Rosja w duchu przejrzystości przedstawi więcej informacji na ten temat". NATO po raz kolejny ma na coś nadzieję, względem Rosji. Czy NATO naprawdę wierzy w to, że Rosja dostosuje się do ich prośby, czy to tylko łagodzenie nastrojów, retoryka?

Nie wiem czy pani rzecznik zna polskie powiedzenie, że nadzieja jest matką głupich. To przysłowie przestrzega, że sama nadzieja nie pomoże i pewne rzeczy musimy brać we własne ręce. A z tym w NATO nie jest najlepiej. Wiemy przecież, że w rosyjskiej doktrynie NATO jest traktowane jako organizacja wroga Rosji, a Stany Zjednoczone jako wróg numer jeden. Polska, będąc w NATO i w strategicznym partnerstwie z USA, chyba z racji na mniejszy potencjał, jest dla Rosji mniejszym wrogiem, ale jednak wrogiem. A NATO wyraźnie nie ma sposobu jak skutecznie raz na zawsze zablokować rosyjskie prowokacje.

Czy broń typu „Patriot”, która ma trafić do Polski byłaby w stanie zestrzelić Iskandery-M? Jak dotychczas, nikt nie próbował zestrzeliwać tego typu broni, nawet na ćwiczeniach…

Rakiety „Patriot” sprawdzały się w różnego rodzaju konfliktach, strącając różnego rodzaju środki rakietowe przeciwnika. Z zapewnień – przynajmniej – strony amerykańskiej, wiemy, że rakiety „Patriot” powinny poradzić sobie z „Iskanderami-M”. Gdyby było inaczej nie widziałbym potrzeby kupowania tego bardzo drogiego przecież uzbrojenia.  

Rosyjski dziennik cytuje też komentarz uzyskany w polskim MSZ. "Aktywna militaryzacja obwodu kaliningradzkiego, trwająca już kilka lat, wywołuje zaniepokojenie wszystkich krajów w regionie i poza jego granicami" - głosi to oświadczenie. Dlaczego rosyjski dziennik wyciąga informacje z Polski zawierające strach? Wiemy, że z pewnością Rosji zależy na tym, aby wzbudzać w nas strach. Czy właśnie z tego powodu rosyjski dziennik cytuje ten konkretny werset z oświadczenia MSZ?

Tak, niewątpliwie Rosji zależy na rozsiewaniu strachu w naszym regionie. Temu przecież służy Kaliningrad. Potężny militarny garnizon wiszący nad Polską nosi miano Kalinina, sowieckiego zbrodniarza, współodpowiedzialnego, wraz ze Stalinem, Berią, za masakrę polskich oficerów w Katyniu. Wspomnijmy, że na terenie Rosji było miasto Kalinin i przywrócono mu dawną nazwę Twer. Natomiast zajęty przez Sowiety Królewiec jak był tak pozostał Kaliningradem.  

Po co nadawać prowokacyjne nazwy takim garnizonom?

Jest to element wojny propagandowej, który ma celu nas ustawicznie irytować – myślę, że Kreml, z racji tego co powiedziałem wyżej, ma radość, gdy Polacy muszą ciągle wymawiać wraże słowo Kaliningrad. To forma upokarzania nas. Ponadto mamy też wymiar militarny. Rosja w Kaliningradzie zgromadziła różnorodne środki rakietowe – „Iskandery” służące do niszczenia celów lądowych, zestawy przeciwlotnicze „S-400” do strącania celów w powietrzu oraz systemy rakietowe „Bastion” służące do niszczenia celów morskich. Te ostatnie mogą np. zablokować cieśniny duńskie przez które będzie kierowana do nas pomoc naszych sojuszników. Rosjanie stworzyli swoisty komplet rakietowych zdolności militarnych i wyraźnie pokazują, że mogą tym Polskę uderzyć, gdyby ona próbowała się im przeciwstawiać np. broniąc państw nadbałtyckich.

Konflikt na Ukrainie trwa, i cały czas pojawiają się obawy, że państwa nadbałtyckie, czyli Estonia, Łotwa i Litwa, też mogą być zagrożone przez Rosję. W Estonii i na Łotwie znajduje się bardzo duża mniejszość rosyjska (sięga do 30% ludności), istnieją zatem warunki uruchomienia tam jakichś „zielonych ludzików”. Tak więc gdyby Rosja chciałaby zająć kraje nadbałtyckie, a NATO, w tym Polska, by zareagowały, to siły rakietowe zgromadzone w rejonie Kaliningradu mogłyby nam w tym przeszkodzić. 

Pojawia się też problem wskazywany jako „Przesmyk Suwalski”. Rosjanie opanowując ten przesmyk mieliby lądowe połączenie z Kaliningradem, a kraje nadbałtyckie (Litwa) zostałyby odcięte od Polski. Cała ta sytuacja z punktu widzenia wojskowego staje się rzeczywiście bardzo niepokojąca

"Według źródła wojskowego czasowe przerzucanie najnowszych operacyjno-taktycznych zestawów rakietowych do Czerniachowska stosowane było wcześniej jako demonstracyjna odpowiedź na nieprzyjazne kroki NATO, w szczególności USA. Stałe zaś rozmieszczenie Iskanderów było odkładane z przyczyn politycznych (...) władze polityczno-wojskowe utrzymywały takie środki jako asa w rękawie na wypadek raptownego pogorszenia się stosunków" - pisze "Kommiersant". Ocenia, że do takiego pogorszenia stosunków doszło właśnie po kryzysie ukraińskim. Jak odniósłby się Pan do tego typu opinii?

NATO podejmuje działania w sytuacji, gdy to Rosja zachowuje się prowokacyjnie. Więc zarzuty Kremla o nieprzyjaznych krokach NATO są bezzasadne. Sądzę, że może o coś innego chodzić – Rosja po prostu zajmuje pozycję pozwalającą jej rozwinąć ekspansję na kierunku zachodnim,

Skąd ta pewność?

Pewności oczywiście nie ma, ale przecież widać, że Rosjanie chcieliby mieć strefę wpływów w Europie określaną jako „bliska zagranica”. Wiadomo, że według Kremla poza Ukrainą i Białorusią do tej strefy powinny należeć kraje nadbałtyckie, a w dalszej perspektywie także Polska. Oczywiście, aby to osiągnąć musi być sprzyjająca sytuacja międzynarodowa. Moim zdaniem może do tego dopuścić wybuch wojny na Dalekim Wschodzie. Zachowania Korei Północnej mogą wywołać wojnę, a wówczas Stany Zjednoczone będą musiały zaangażować się militarnie w tamtej część świata. A biorąc pod uwagę obecny potencjał wojskowy USA mogłyby pojawić się problem z obecnością amerykańską na wschodniej flance NATO. W przypadku wojny z Koreą Północną, USA z pewnością zaczęłyby ściąganie swoich wojsk z Europy, a to z kolei pozwoliłoby Rosji podjąć działania na kierunku zachodnim.

W ocenie prezydent Litwy w obecnej sytuacji NATO powinno przyśpieszyć decyzję w sprawie planów obrony państw bałtyckich. Chodzi o ułatwienie przemieszczania się sił zbrojnych w regionie i zapewnienie obrony powietrznej. Czy sojusz spełni te oczekiwania i zadziała w przyspieszonym tempie?

Nie wydaje się, aby w NATO posłuchano Litwy. Ochrona krajów nadbałtyckich może odbywać się w wymiarze politycznym. Jeśli chodziłoby o obronę w sensie militarnym to trudno sobie wyobrazić, aby na tak małym terenie NATO było gotowe zgromadzić wielkie siły, które byłyby w stanie odeprzeć atak rosyjski. Jakimi siłami należałoby tam operować i gdzie miałyby się one rozlokowane w sytuacji, w której trzeba byłoby podjąć działania wojenne? Terytoria państw nadbałtyckich nie stanowią przestrzeni operacyjnej, na której można umieścić wielkie siły. Obrona tych państw byłaby bardzo trudna, biorąc pod uwagę czym mogłaby uderzyć Rosja. Zdaje się, że pomoc mogłaby nadejść tylko z terytorium Polski, ale pod warunkiem wcześniejszej neutralizacji rosyjskiego potencjału wojskowego w Kaliningradzie, neutralności Białorusi, i przy zachowaniu przez Polskę granicy z Litwą. 

Według analizy przeprowadzonej przez ekspertów z Rand Corporation, w przypadku niespodziewanego ataku ze strony Rosji, w pierwszych tygodniach NATO mogłoby zmobilizować niecałe 32 tys. żołnierzy. Przewaga Federacji Rosyjskiej jest miażdżąca. Rosja mogłaby bowiem skierować w rejon walk siły liczące aż 78 tysięcy żołnierzy. Dlaczego USA nie zadba o zmianę tej statystyki?

Rand Corporation jest poważnym ośrodkiem i dysponuje dobrymi danymi, więc należy przyjąć, że te szacunki odpowiadają prawdzie. Można i trzeba zastanawiać się i porównywać jaką siłą dysponuje NATO a jaką Rosja czy przewaga sojuszu jest na tyle duża, że udałoby się wygrać ewentualny konflikt zbrojny. Jednak NATO w przeciwieństwie do Rosji nie dysponuje własną armią tylko takimi siłami jakie pod komendę natowską oddadzą poszczególne kraje członkowskie. Do tego w sojuszu muszą zapaść wspólne decyzje, wszyscy muszą się zgodzić, aby podjąć jakiekolwiek działania. Dziś natomiast chociażby Niemcy, nasz sąsiad, wyraźnie nie palą się do tego, aby poprawić stan swoich zdolności wojskowych. Wiele państw członkowskich NATO nie spełnia zobowiązania o przeznaczaniu 2 proc. PKB na obronę, także państwa w naszym regionie, w tym też do niedawna kraje nadbałtyckie. Biorąc to wszystko pod uwagę zwiększenie sił do poziomu tego czym dysponuje Rosja jest niezwykle trudne. Szczęśliwie obecność USA w naszym regionie, które są przecież supermocarstwem nie pozwala Rosji na działania zagrażające bezpośrednio bezpieczeństwu Polski.

Dziękuję za rozmowę.