Portal Fronda.pl: Od dłuższego czasu media ostrzegają przed możliwym nowym konfliktem zbrojnym między Rosją a Ukrainą. Przemawiać za takim scenariuszem ma potężna koncentracja wojsk rosyjskich na Krymie, oficjalnie realizowana ze względu na zamiar przeprowadzenia manewrów wojskowych. Czy dostrzega pan profesor interesy, które mogłyby skłonić Rosję do takiego działania?

 

Prof. Romuald Szeremietiew: Trzeba postawić pytanie, jak Kreml ocenia zdolności reakcji Sojuszu Północnoatlantyckiego na ewentualną otwartą agresję Rosji na Ukrainie. Jeżeli Moskwa uważa, że Sojusz nie podejmie żadnych działań i skończy się na werbalnych potępieniach najazdu, to wówczas scenariusz wojskowej operacji jest prawdopodobny. W konflikcie rosyjsko-ukraińskim nastąpił pat. Okazało się, że siły, od których Moskwa oczekiwała destabilizacji Ukrainy i zmiany władzy w Kijowie, a w konsekwencji związania się Ukrainy z Rosją  najwyraźniej zawiodły. Jeżeli zatem nie można osiągnąć zamierzonego celu przy pomocy dotychczasowych środków, to pojawia się konieczność znalezienia innego rozwiązania, znaczenia nabiera wariant operacji militarnej. Ukraina nie dysponuje potencjałem wojskowym, którym mogłaby skutecznie przeciwstawić siłom zbrojnym Rosji. Z punktu widzenia Moskwy rozwiązanie siłowe byłoby na pewno skuteczne. Nie wiemy jednak jak władze Rosji w takim przypadku oceniają możliwości przeciwdziałania ze strony Zachodu.

Jaką prognozę co do ewentualnej odpowiedzi NATO można wyciągnąć na podstawie dotychczas podjętych decyzji po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie?

Niedawno zakończył się szczyt NATO w Warszawie, na którym zapadły różne istotne decyzje wskazujące, że Sojusz zachowuje spoistość i zdolność do reagowania na poczynania Rosji. Jednocześnie jednak zachodzą ważkie procesy polityczne w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych, które mogą wpłynąć negatywnie na kondycję NATO. Rosja prezentuje się jako sojusznik Zachodu w zwalczaniu międzynarodowego terroryzmu, który atakuje w Belgii, Francji, Niemczech. Pojawiają się na Zachodzie głosy, aby podjąć współpracę z Rosją. Można przyjąć, że jeśli ten trend będzie umacniać się to NATO niekoniecznie byłoby zdolne do przeciwdziałania i stanowczej reakcji w razie prób zajęcia Ukrainy przez Rosjan. Pamiętajmy też, że Ukraina nie jest członkiem Sojuszu więc można by ją pozostawić samej sobie. Nie dostrzegam po stronie niektórych członków NATO stanowczości w relacjach z Rosją. Wiele wskazuje, że Moskwa może mieć coraz większe pole manewru w Europie Środkowo-Wschodniej.

Wielu komentatorów podkreśla, że Rosja może czekać na wynik wyborów prezydenckich w USA. Kto byłby z perspektywy Moskwy lepszym, a z naszej perspektywy gorszym, prezydentem? Donald Trump podkreślający chęć porozumienia z Putinem, czy oględna w słowach, ale jako autorka resetu z Rosją już nie w czynach, Hillary Clinton?

W moim przekonaniu Stany Zjednoczone stoją w obliczu wyboru jednej z dwóch dróg. Pierwsza to kontynuacja dotychczasowej polityki, zakładająca chęć utrzymania pozycji gwaranta obecnego ładu międzynarodowego. W tym przypadku USA nie mogą dopuszczać, by inne państwa wpływały na ograniczenie amerykańskiej pozycji w świecie. Rosja budując swoją mocarstwowość staje się zagrożeniem dla pozycji USA  i dlatego w interesie Stanów Zjednoczonych leżałoby blokowanie ekspansji rosyjskiej w Europie. Jest jednak jeszcze druga droga. Stany Zjednoczone mogłyby dojść do wniosku, że mogą podzielić się odpowiedzialnością za losy świata, mogłyby dopuścić do głosu inne mocarstwa i zgodzić się, aby Rosja miała swoją strefę wpływów. Jeżeli tak się stanie, to wówczas doszłoby do porozumienia z Moskwą, o czym mówi Donald Trump, ale pani Clinton też kiedyś usiłowała „resetować” stosunki z Rosją.  W konsekwencji Stany Zjednoczone wycofywałyby się z przestrzeni europejskiej, zostawiając pole Niemcom i Francji. W obu tych krajach nie brakuje znaczących sił opowiadających się za porozumieniem z Rosją. W Niemczech widzimy znaczący spadek notowań CDU i wzrost znaczenia Alternatywy dla Niemiec. We Francji rosną wpływy Frontu Narodowego. W obu krajach niedługo odbędą się wybory; gdyby więc USA poszły tą drugą drogą, to sytuacja międzynarodowa Polski byłaby bardzo trudna.

W ostatnich tygodniach widać też coraz intensywniejsze zbliżenie między Rosją a Turcją, na razie wprawdzie ograniczające się do deklaracji politycznych. Czy to zbliżenie może być trwałe i czy Rosja wespół z Turcją mogą starać się zmniejszyć znaczenie NATO na Bliskim Wschodzie?

By odpowiedzieć na to pytanie musielibyśmy wiedzieć, w jakim kierunku zmierza Turcja. Dotychczas obecność Ankary w zachodniej wspólnocie wojskowej była niekwestionowana. Jednak nad Bosforem środowiska islamistyczne odgrywają coraz większą rolę. Linia prozachodnia, wytyczona dawno temu przez Atatürka, której utrzymanie gwarantowała armia, wydaje się zagrożona. Jeżeli prezydent Erdogan i jego polityczne otoczenie będzie zacieśniał związki państwa tureckiego z islamem, to relacje z Zachodem mogą zostać osłabione. Rosja chce wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść. Mimo wszystko jednak nie wydaje mi się, by można było mówić o jakimś trwałym sojuszu rosyjsko-tureckim, ponieważ kraje te mają bardzo rozbieżne interesy, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie i na południu Europy. Ich sojusz może być więc wyłącznie taktyczny. Szukając pewnych analogii historycznych można wskazać na sytuacje przed wybuchem II wojny światowej. Wydawało się, że sojusz Hitlera z Stalinem jest niemożliwy, a jednak doszło do paktu Ribbentrop-Mołotow. Do pewnego stopnia podobnie może być z Turcją i Rosją: może dojść do czasowego, taktycznego sojuszu dla zrealizowania pewnych celów, nawet pomimo sprzeczności na innych polach.? Wydaje się, że tak. W Turcji mnożą się teraz głosy antyzachodnie; nie brakuje nawet sugestii, że to Zachód stał za nieudanym zamachem stanu. Putin natychmiast wykorzystał tę sytuację, deklarując pełne poparcie dla Erdogana.

Jakie są najważniejsze punkty sporne Rosji i Turcji?

Pierwsza kwestia to przede wszystkim Syria i relacje z prezydentem tego kraju, Baszarem al-Asadem. Rosja uważa go za swojego sojusznika i wspiera go na wszystkie możliwe sposoby, a Turcja chciałaby go obalić. Ponadto ważna jest kwestia Kurdów. Kurdowie dążą do zbudowania własnego państwa. Znaczna ich część pozostaje w konflikcie z władzami Turcji; toczą się nawet walki. Rosja tymczasem, na ile wiadomo, wspierała Kurdów na różne sposoby. Dochodzi do tego Armenia sympatyzująca z Rosją z obaw przed Turcją, a z drugiej strony Azerbejdżan wiążący swoje nadzieje właśnie z Ankarą, a nie z Moskwą. Wreszcie Grecja stara się pozyskać Rosję przeciwko Turcji; do Moskwy sympatią pała także Bułgaria; wiele krajów bałkańskich patrzy na Kreml, Turcję traktując po prostu jako wroga. Nagłe zbliżenie Rosji z Turcją wywołałoby w tym regionie duży chaos. Rosja mogłaby na sojuszu z Turcją jednak także zyskać, osłabiając NATO, a być może zapewniając sobie także lepsze warunki dla przeprowadzenia operacji wojennej na Ukrainie.

Czy rosyjski zwrot prezydenta Erdogana można interpretować także jako element nacisku na Unię Europejską w sprawie kryzysu uchodźczego? Turcy od dłuższego czasu grożą, że otworzą kurek z uchodźcami, jeżeli Europa nie spełni szeregu ich warunków. Putin wzmacnia ich pozycję przetargową?

Turcja jest bardzo skuteczna w załatwianiu sobie różnego rodzaju korzyści w relacjach z Zachodem. Także w stosunkach natowskich Ankara zyskała bardzo wiele prowadzając politykę nacisku i posuwając się niekiedy wręcz do szantażu. Jest więc możliwe, że także ta sprawa jest tłem zbliżenia z Rosją.

Jednym z tematów podejmowanych w ostatnich dniach przez Rosjan i Turków jest ewentualność budowy wspólnego gazociągu. Czy także ten element może być z rosyjskiej perspektywy jednym z kluczowych powodów dla zawarcia z Turcją pewnego rodzaju sojuszu?

Może to być istotne. Rosja wszelkimi sposobami chce wpływać na rzeczywistość świata zachodniego. Jak wiadomo, dostawy gazu i ropy są instrumentem nacisku. Nie jest to przecież tylko kwestia gospodarki; gdyby tak było, to wiele problemów związanych ze sprzedażą surowców w ogóle by nie istniało. Moskwa chciałaby, by Turcja zaangażowała się w jej grę gazem, dodając tym samym światu zachodniemu kolejny kłopot. 

p.