Rozmowa z prof. Robertem Spaemannem, niemieckim profesorem filozofii, zmarłym 10 grudnia w wieku 91 lat.
Od lat 60-tych regularnie spada liczba uczestników mszy świętych. Rocznie 150 tysięcy Niemców opuszcza Kościół. Gdzie tkwią przyczyny tego kryzysu? Czy kryzys jest koniecznym następstwem reform II Soboru Watykańskiego?
Dla procesów historycznych nie ma zasadniczo żadnych jednoprzyczynowych wyjaśnień. Nie mówiłbym także o „koniecznych następstwach" II Soboru Watykańskiego. Można by przecież wyobrazić sobie inne, pozytywne następstwa. Możliwe jest ponadto, że także bez Soboru spadłaby w Niemczech liczba powołań kapłańskich i osłabły praktyki religijne. Faktem jestjednak, że Sobór w żaden sposób nie powstrzymał tego negatywnego rozwoju oraz że autodestrukcyjne siły w Kościele, słusznie lub nie, nieustannie powoływały się na Sobór. Ojcowie Soboru nie sformułowali tekstów w ten sposób, aby wykluczyć tego rodzaju powoływanie się na owe teksty.
Jasno widać, że wpływ Kościoła na życie publiczne w krajach zachodnich jest coraz mniejszy. Jednak zdaniem Hansa Künga dzisiejsze papiestwo nie różni się wcale od średniowiecznego. Również inni zachodni teologowie mówią wiele o władzy i potędze papieży. Ten sposób rozumienia panuje również w prasie i mediach. Dlaczego?
„Mówi jak ktoś, kto posiada władzę" - takie słowa wypowiadali ludzie o Jezusie. „Dana mi jest wszelka władza na niebie i na ziemi" - stwierdził sam Jezus. Natomiast Apostołowi Piotrowi dał On władzę wiązania i rozwiązywania. Istnieje władza dobra i władza zła. Zapytany o swe Królestwo przez Piłata, Jezus definiuje je jako Królestwo „świadka prawdy". Ten, kto nie wierzy w prawdę objawioną, dostrzega tylko abstrakcyjny fakt „władzy" najwyższego świadka zmartwychwstania w Kościele. Jest to władza czysto duchowa. Jednak papież, który nie posiadałby tej władzy, stałby się zbędny.
Niektórzy teologowie uważają, że Kościół w jeszcze większym stopniu musi dostosować się do współczesnych obyczajów i moralności. Widzą oni w tym jedyną szansę na przetrwanie. Dlatego opowiadają się za przewartościowaniem katolickiej etyki seksualnej: za akceptacją środków antykoncepcyjnych, stosunków homoseksualnych, zgodą na rozwody. Co sądzi pan o tym podejściu? Czy to prawdziwe lekarstwo?
Kościół musi zawsze dopasowywać sposób przepowiadania do adresatów. Nie może jednak dopasowywać jego treści. Św. Paweł pisał już w liście do Tymoteusza, że nadchodzi czas, w którym ludzie domagają się od biskupa, aby im mówił to, co pragną usłyszeć. To oznaczyłoby jednak zdradę. Co sądzilibyśmy o lekarzu, który nie mówiłby swoim pacjentom tego, co jest konieczne dla ich zdrowia, ale to, co byłoby modne i czego się chętnie słucha? Takiemu lekarzowi należałoby odebrać prawo wykonywania zawodu.
Pojawia się coraz więcej znaków świadczących o wspólnocie katolików i protestantów. W wielu krajach zachodnich katolicy odwiedzają nabożeństwa protestanckie, a protestanci uczestniczą w mszach. Czy można w tym widzieć zdrowy rozwój ruchu ekumenicznego? Wielu teologów sądzi, że nadszedł czas oficjalnego wprowadzenia interkomunii. Czy to jest możliwe?
Wspólna komunia jest znakiem jedności w wierze i wypełnieniem tej jedności. Nie jest instrumentem dla jej osiągnięcia. Interkomunia między katolikami i protestantami zahamowałaby ekumeniczny proces, ponieważ stworzyłaby złudne wrażenie, jakoby ten proces został już zakończony. W świetlewiary katolickiej tylko wyświęcony w ramach sukcesji apostolskiej kapłan jest w stanie dokonać konsekracji chleba i wina. Protestanci posiadają inne zrozumienie mszy świętej. Jest to widoczne w praktycznym działaniu, kiedy protestanci po celebracji wyrzucają pozostałe hostie, podczas gdy katolicy je adorują i podczas procesji niosą ulicami w monstrancji.
Dlaczego żaden katolicki kardynał ani biskup w Niemczech nie potępił publicznie zerwania wspólnot protestanckich z całą chrześcijańską tradycją moralną? Jak możliwy jest dialog z przedstawicielami kościołów protestanckich, które powołują kobiety na urzędy pastorów i biskupów? Akceptują one rozwody, środki antykoncepcyjne, zgadzają się na współżycie pastorów-homoseksualistów i pastorek-lesbijek, opowiadają się za przyznaniem parom homoseksualnym statusu małżeństwa. Zamiast jasnego potępienia takich praktyk mamy wspólne nabożeństwa katolickich hierarchówz najbardziej radykalnymi zwolennikami nowej etyki: np. z niemiecką biskup Marią Jepsen czy szwedzkim arcybiskupem K.C. Hammarem.
Spotkania modlitewne i nabożeństwa katolików i protestantów, w odróżnieniu od wspólnej celebracji Eucharystii, nie mogą być zależne od zgodności we wszystkich kwestiach wiary i moralności. Jednak w sposób naturalny Kościół katolicki musi być zaniepokojony, kiedy wspólnota protestancka opuszcza wspólną dotychczas płaszczyznę nauki o moralności. Ekumeniczny ce lprzesuwa się tym samym na nieosiągalną odległość. Katolikom niekoniecznie musi przeszkadzać fakt, że protestanci akceptują kobiety w roli pastorów. Ewangeliccy pastorzy nie są wyświęconymi kapłanami. Pastorki nie mogłyby też przyjąć święceń, których nie przyjęła także Królowa Apostołów, święcenia nie odpowiadają bowiem szczególnemu posłannictwu kobiety. Podobnie ludzie tej samej płci nie mogą udzielić sobie sakramentu małżeństwa.
Można dziś zauważyć nowe podejście teologów katolickich do historii. Niektórzy niemieccy biskupi twierdzą, że Marcin Luter nie był wcale heretykiem, tylko wielkim reformatorem Kościoła. Hans Kiing uważa na przykład, że Kościół katolicki musi się wyraźnie przyznać do błędu. Co sądzi Pan o tym nowym podejściu do Lutra?
Dzisiaj dostrzegamy wyraźniej niż w latach minionych katolickie korzenie Lutra. Lepiej rozumiemy jego pragnienie zreformowania Kościoła katolickiego. Bliżej znamy winę ówczesnych katolików za nieporozumienia, których ofiarą padł Luter. Niektórych rzeczy możemy się nauczyć od Lutra, szczególnie w odniesieniu do prawdy, że „wszystko jest łaską". Herezje są zawsze jednostronnym zaakcentowaniem pewnych prawd, z zaniedbaniem lub zaprzeczeniem innych. W tym sensie Luter był bez wątpienia heretykiem: odrzucał szereg prawd katolickiej wiary i opuścił Kościół, który zamierzał reformować.
Sam papież Jan Paweł II wezwał do nowej debaty na temat znaczenia prymatu. Co to właściwie znaczy? Czy nie jest to autorelatywizacją prawdy katolickiej? Niektórzy biskupi katoliccy, jak Walter Kasper, mówią o błędach w nauce I Soboru Watykańskiego odnośnie doktryny o nieomylności papieskiej. Czy nie należałoby się więc zgodzić z Hansem Küngiem i stwierdzić, że dogmat o nieomylności papieskiej zdezaktualizował się?
Forma sprawowania prymatu papieża może się zmieniać. Jeżeli papież mógłby spowodować powrót heretyków i schizmatyków jedynie poprzez przeprowadzkę do trzypokojowego mieszkania na przedmieściach Rzymu, z pewnością by to uczynił. Papież nie może jednak, jak niektórzy proponują, zrezygnować z tych prerogatyw, jakich potrzebuje dla skutecznego wypełnienia boskiego zadania związanego z urzędem Piotrowym. Jeżeli Kościół zrezygnowałby dzisiaj z dogmatu o nieomylności, który został zdefiniowany przez Vaticanum Primum i potwierdzony przez Vaticanum Secundum, to jednocześnie zaprzeczyłby nieomylności wcześniejszych soborów, a zatem także soborów z Nicei czy Chalcedonu. W ten sposób zostałaby wstrząśnięta wiara katolicka jako taka. Papież, który by to uczynił, w tej samej chwili sam stałby się heretykiem i eo ipso przestałby być papieżem.
Jak pokazuje wiele sondaży, coraz mniej Niemców wierzy w istnienie wiecznego piekła. Uważa się, że kara potępienia przeczyłaby miłości Boga. Dlaczego świadomość eschatologiczna umarła w Niemczech?
Nie tylko w Niemczech wielu chrześcijan nie wierzy w słowa Jezusa o niebezpieczeństwie wiecznego potępienia. Dlaczego? Ponieważ nie chodzi im o prawdę w religii, ale o jej „sympatyczność". Chcą się czuć dobrze bez konieczności nawrócenia. Oburzają się na tych, którzy mówią o piekle, za to, że „napędzają ludziom stracha". Z podobnych powodów musieliby oni oburzać się na lekarza, który mówi do kogoś, że pozostało mu kilka miesięcy życia, jeżeli nie zmieni sposobu odżywiania się. Kto nie wierzy, uważa nauczanie religijne za ludzki wymysł. Jeżeli jest ono tylko ludzkie, wówczas można domagać się wymyślania możliwie przyjemnych nauk. Jednak Jezus nie był dobrym wujkiem, który śpiewał piosenki na dobranoc, lecz powiedział: „Ja jestem Prawdą".
Jedną z najważniejszych tendencji współczesnej teologii jest pewien osobliwy optymizm. Np. zdaniem Karla Rahnera każdy człowiek, niezależnie od tego, czy o tym wie, czy nie, jest już chrześcijaninem i jest zbawiony. Co sądzi pan o tym poglądzie?
Rahner nie powiedział, że każdy człowiek jest anonimowym chrześcijaninem. Powiedział, że istnieją anonimowi chrześcijanie, którzy nie wiedząc o tym należą do Chrystusa i zostaną zbawieni. Kościół zawsze nauczał, że można uzyskać zbawienie bez posiadania wiedzy o Jezusie i Boskim Objawieniu. Mówiono o tzw. „chrzcie pragnienia". Pius XII ekskomunikował formalnie teologa, który głosił, że wszyscy ludzie poza Kościołem rzymskokatolickim są potępieni. Ponieważ jednak każdy zbawiony uzyskuje zbawienie na mocy śmierci Chrystusa, można nazwać każdego człowieka w stanie łaski „anonimowym chrześcijaninem". Uważam, że stosowanie tego pojęcia jest nietrafne. Chrześcijanami nazywamy tych, którzy wiedzą, kto ich zbawił i przyznają się do Chrystusa. Mówienie o anonimowych chrześcijanach jest zawłaszczeniem w stosunku do ludzi, którzy w ogóle nie chcą poznawać Chrystusa i osłabia misyjną motywację nawracania ludzi do Chrystusa. Niebezpieczeństwo wiecznej zatraty dla człowieka poza Kościołem jest dużo, dużo większe niż dla chrześcijanina, który żyje z wiary i z mocy sakramentów.
Ten sam optymizm pojawia się w tekstach niemieckiego teologa Hansa Ursa von Balthasara, według którego jesteśmy zobowiązani żywić nadzieję, że piekło okaże się puste.
Nadzieję na puste piekło wydaje się żywić także Ojciec Święty, który von Balthasara podniósł do godności kardynalskiej. Modlitwa, której nauczyła nas Matka Boża z Fatimy, także zawiera tę nadzieję: „Zaprowadź wszystkie dusze do nieba". Wydaje mi się, że coś innego mówią słowa Jezusa o Judaszu: „Lepiej byłoby dla tego człowieka, aby się nie narodził". Jeśli Judasz byłby w niebie, to byłoby dla niego lepiej, gdyby się narodził. Myślę, że powinniśmy sami sobie zabronić wszelkich tego rodzaju spekulacji. Winniśmy wziąć na poważnie modlitwę z kanonu mszy Św.: „Zachowaj nas od wiecznego potępienia". Chrześcijańska cnota nadziei odnosi się wedle nauki wszystkich Ojców Kościoła do własnego zbawienia. Winna ona motywować do wysiłku w celu osiągnięcia zbawienia. Troska o zbawienie innych ludzi nie jest przedmiotem nadziei, ale czynnej miłości. Po ich śmierci możemy ich jedynie powierzyć Bożemu miłosierdziu. Ponadto modlitwa Kościoła za zmarłych odnosiła się zawsze do tych, o których Bóg wie, że „są Jego własnością przez wiarę i dzieła miłości". Modlitwa odnosi się do dusz w czyśćcu. W czasie pierwszych 1500 lat Kościół był przekonany, że większość ludzi trafi do piekła. Dzisiaj rozpowszechniło się przekonanie, że tylko nieliczni albo nawet nikt nie znajdzie się w piekle. Prawda jest następująca: musimy się pogodzić, że tego nie wiemy. „Nadzieja" jest w tym kontekście całkowicie bezużyteczna, jest wishfull thinking, które nie ma mocy sprawczej.
Co znaczy teza Rahnera o „antropologicznym przewrocie" w teologii? Jak można pogodzić tę tezę z celem klasycznej teologii, którym była chwała Boga, glorificatio Dei?
Podobnie jak mówienie o anonimowych chrześcijanach, tak i mówienieo „antropologicznym zwrocie" jest dwuznaczne. Może ono po prostu oznaczać, że powinniśmy rozpocząć od kondycji człowieka i istniejącej a priori struktury jego świadomości, aby od tego punktu dotrzeć do tego, co człowieka przekracza: do Boga. Stwierdzenia „Tylko kto zna Boga, zna człowieka" oraz „Chrystus objawił człowieka człowiekowi" są chętnie używane przez Jana Pawła II. Celem jest poznanie Boga jako właściwego i ostatecznego celu człowieka. Ostatecznie chodzi o uwielbienie Boga. Ksiądz Rahner z pewnością by się zgodził z tym. Jednak jego teoria kryje niebezpieczeństwo innego rozumienia. Chodzi o takie przekonanie, jakoby Bóg był tylko jednym wymiarem ludzkiej świadomości i, w ostateczności, jakoby Bóg był dla człowieka, a nie człowiek dla Boga. Jest to stanowisko nihilistyczne, ponieważ w takim przypadku egzystencja człowieka jest bezsensowna. Człowiek domagasię sensu, który wykracza poza niego. Jest to teza antropologiczna, która prowadzi do teologii. „Wystarczająco długo snuliśmy myśli na temat człowieka. Nadchodzi czas myślenia o Bogu" - pisał Andriej Siniawski w gułagu sowieckiego humanizmu.
Gdzie dostrzega Pan znaki nadziei? Jest wiele nowych ruchów katolickich, np. Focolari, których przedstawiciele mówią o wiośnie Kościoła. Z drugiej strony, można zauważyć powrót młodych ludzi do tradycji katolickiej, nowe zainteresowanie mszą trydencką. Trudno jest być prorokiem, ale czy sprawa chrześcijaństwa w Niemczech faktycznie jest już przegrana?
Są w Kościele zrywy, które dają powód do nadziei. Z jednej strony są to nowe duchowe ruchy, ponowne odkrycie tradycji, szczególnie liturgicznej, w obliczu nieudanej reformy i spustoszenia rzymskiej liturgii. W Niemczech zrywy te są słabsze niż w innych krajach. Rozpowszechnia się mieszczańskie chrześcijaństwo, które nie zasługuje na swoje miano. W mojej ojczyźnie, gdzie brakuje kapłanów, ludzie uczestniczą chętniej w prowadzonym przez człowieka świeckiego nabożeństwie Słowa Bożego z mszą na orkiestrę Mozarta, aniżeli jadą samochodem dwa kilometry do sąsiedniego kościoła, aby wziąć udział we mszy św. Nie powinniśmy się jednak nadmiernie niepokoić o przyszłość Kościoła. Musimy się dzisiaj starać żyć jako chrześcijanie, w posłuszeństwie wobec wskazań Pana. Kiedy dziś mówi się o Kościele katolickim, często używa się określenia „nasz Kościół". Tak mówią nawet biskupi. Chrześcijanie nigdy nie mówili w ten sposób o Kościele. Był to raczej „Jego Kościół", Kościół Boga. Jeśli Kościół jest Jego Kościołem, wtedy przyszłość Kościoła jest Jego, a nie naszą sprawą. W pierwszych wiekach prześladowań Kościół szybko się rozrósł pomimo, że chrześcijanie nie zastanawiali się nad jego przyszłością. Oczekiwali ponownego przyjścia Chrystusa i radowali się, kiedy mogli umierać jako męczennicy za wyznawanie Chrystusa. To była mentalność, która dała Kościołowi przyszłość.
Dziękujemy za rozmowę.