Liczni świadkowie Powstania Warszawskiego przekonują, że Powstanie Warszawskie wybuchłoby nawet gdyby nie było rozkazu dowództwa. Mówił o tym choćby Jan Nowak-Jeziorański.

Profesor Witold Kieżun, historyk, odznaczony Krzyżem Virtuti Militari za udział w bitwie o miasto, na łamach „Rzeczpospolitej” przekonuje wręcz, że powstanie było koniecznością wobec sytuacji jaka wytworzyła się wewnątrz miasta. Jako ważny powód wybuchu walk podaje odmowę rozkazu wojennego, który wydał Ludwig Fischer, niemiecki zbrodniarz wojenny, gubernator dystryktu warszawskiego Generalnego Gubernatorstwa. Wydał on zarządzenie, wedle którego 27 lipca 100 tysięcy mężczyzn miało się zgłosić do budowy fortyfikacji przed nadciągającym frontem sowieckim. Jednak na ten termin nie zgłosił się nikt.

"Wszyscy odmówiliśmy wykonania jego rozkazu, a przecież było wiadomo, co za to grozi – śmierć lub wywózka. Dlatego już 28 lipca nastąpiła mobilizacja. Przez 12 godzin czekaliśmy na rozkaz wyruszenia do boju, ale przyszło polecenie – zostawić broń i wrócić do domów" – mówi prof. Kieżun. "Niemiecki aparat władzy z Fischerem na czele, który wcześniej umknął z Warszawy, powrócił i było wiadomo, że wszyscy, którzy nie wykonali rozkazu, zostaną ukarani. Gdyby 1 sierpnia nie wybuchło powstanie, to 2 czy 3 sierpnia wydarzyłoby się coś strasznego. Niemcy otaczaliby dzielnice po dzielnicy i wyciągaliby ludzi z domów. Zostalibyśmy po kolei wymordowani. Tak jak mordowali ludność na Woli już w czasie powstania" – dodaje profesor.

Witold Kieżun odniósł się także do zarzutu, że gdyby nie Powstanie Warszawa by ocalała: „Warszawa byłaby miastem bronionym przez Niemców i zamienionym przez nich w fortecę. Zniszczenia byłyby ogromne, a Niemcy na pewno chcieliby zawczasu zlikwidować opór mieszkańców”.

ToR/rp.pl