Dziś o 17:30 miało miejsce oficjalne otwarcie Muzeum Polaków Ratujących Żydów. Jest ono osadzone wokół historii rodziny Ulmów. Czy możemy mówić o tej rodzinie jako symbolu postaw Polaków w czasie II wojny światowej?

Prof. Jan Żaryn: Zarówno rodzina Ulmów, jak i całej społeczności Markowej, to historia konkretnych jednostek, wspaniałych Polaków, a w przypadku rodziny Ulmów- męczenników w drodze do beatyfikacji. Z drugiej strony to zbiorowa historia bardzo wielu polskich rodzin, które narażały życie bądź nawet je utraciły. Za próby ratowania Żydów pod okupacją niemiecką groziły bowiem kary śmierci. Także cała społeczność Markowej zasługuje na szczególną uwagę. Po tragedii, która zdarzyła się nad ranem 24 marca, gdy niemieccy żandarmi zamordowali dwie żydowskie rodziny ukrywające się w domu Ulmów oraz oczywiście Józefa, Wiktorię i szóstkę, właściwie siódemkę ich dzieci, ponieważ Wiktoria spodziewała się kolejnego dziecka (co jest jednocześnie historia klęski edukacyjnej okupanta niemieckiego), w Markowej nadal pomagano Żydom. Według wyliczeń dyrektora muzeum w Markowej, doktora Mateusza Szpytmy uratowało się w sumie 21 osób pochodzenia żydowskiego, do końca wojny pozostając w ukryciu, właśnie dzięki mieszkańcom tej miejscowości. Jest to więc historia, która dotyczy konkretnych ludzi, a jednocześnie wykracza poza Markową i Podkarpacie. To ilustracja pozytywnych postaw polskich w tym bardzo trudnym momencie zarówno dla Żydów, ale i Polaków stojących przed wyborem: pomagać czy raczej zatroszczyć się o własne bezpieczeństwo.

Nie od dziś wiadomo, że na liście Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata najwięcej jest Polaków. Zwraca Pan uwagę, że ta liczba w rzeczywistości może być znacznie większa. Ilu tak naprawdę mogło być Polaków ratujących Żydów?

Zarówno historycy żydowscy, jak i polscy o różnych poglądach zgadzają się, że liczba 6500 Polaków znajdujących się na liście Instytutu Yad Vashem jako Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata stanowi zaledwie wierzchołek góry lodowej, szacunki wynoszą od kilkuset tysięcy aż po milion osób, być może nawet więcej. Te rozbieżności są wynikiem między innymi anonimowości bardzo wielu pomocników. Ich imiona i nazwiska są nieznane, bo nikt tych danych nie spisywał, a we wspomnieniach uratowanych Żydów ci ludzie zapisali się jako „Polak”, „Polka”, „chłop”, „mieszkaniec danej miejscowości” itp.. Drugim powodem niemożności doliczenia się dokładnej liczby pomocników jest też bardzo szeroka definicja „pomocy”. W związku z okupacyjnym prawem każdy, kto w jakikolwiek sposób próbował pomóc Żydowi był narażony na śmierć czy obóz koncentracyjny. W związku z tym każda, nawet najmniejsza pomoc, zasługuje na zasygnalizowanie. Nie można każdej pomocy traktować jako równie heroiczną, ale nawet podanie kromki chleba czy pójście do lasu z żywnością i przekazanie jej ukrywającym się Żydom niewątpliwie pomogło ukrywającej się osobie choćby przeżyć kolejny dzień. Największa pomoc to ta stała, na terenie własnego gospodarstwa domowego, którą nieśli Polacy mający takie możliwości i gotowi na takie poświęcenie. W większości przypadków możemy mówić o pomocy doraźnej, nie długotrwałej, bo bardzo wielu Żydów było ukrywanych przez bardzo różne osoby, często przez wiele rodzin. Zagrożenie dekonspiracji powodowało, że osoba przechowywana przechodziła „z rąk do rąk”. Ta sytuacja jest bardzo dobrze pokazana w filmie Macieja Pawlickiego o Stelli Zylberstein, która opowiadała, że ukrywając się na Podlasiu właśnie przechodziła „z rąk do rąk”. Naliczyła, że w sumie pomogło jej co najmniej 65 osób. Nie znaczy to oczywiście, że każda uratowana osoba pochodzenia żydowskiego była ratowana przez tak wielu Polaków. Faktem jest natomiast, że każdy taki przypadek jest indywidualny, bogaty, trudny do oszacowania w konkretnych liczbach. Osobiście skłaniam się ku twierdzeniu, że tych polskich pomocników mogło być rzeczywiście nawet milion i taką liczbę da się logicznie obronić.

Publikacje Jana Tomasza Grossa czy środowisko Gazety Wyborczej forsują coś, co często określane jest jako pedagogika wstydu. Takie poglądy często przemycane są nawet na wyższych uczelniach. Jako studentka filologii polskiej zetknęłam się nieraz z sytuacją, kiedy przy omawianiu literatury poruszającej tematykę Holokaustu, powracał temat Jedwabnego i ubolewania na „polski antysemityzm”. Nie mówiło się natomiast o Polakach ratujących Żydów, a wydaje się, że historia chociażby pani Ireny Sendler jest dobrze nam znana...

W dużej mierze historia Polaków ratujących Żydów jest dość słabo znana. Zarówno pomoc indywidualna, jak i zinstytucjonalizowana: struktury Polskiego Państwa Podziemnego, polski rząd na uchodźstwie, ale również dzieło Kościoła Katolickiego, zgromadzeń zakonnych, domów parafialnych... Nie jest de facto znana również historia Jedwabnego. Do dziś brak przekonywających danych historycznych dotyczących rzeczywistego przebiegu tej zbrodni i wkładu w tę zbrodnię Polaków z Jedwabnego. To wszystko raczej wersja propagandowa, która utrzymuje się, opisana przez J.T. Grossa, poddana przez fachowców bardzo ostrej krytyce, obalającej właściwie wszystkie jego ustalenia. Publikacja Grossa żyje jednak dalej własnym życiem, tak jakby nie zaistniała żadna jej skuteczna krytyka. Oczywiście jest to bolesne i przykre, że środowiska związane z GW aż do dziś lansują pewną „wrażliwość” w gruncie rzeczy nakierowaną na poszukiwanie przykładów patologicznych, które niewątpliwie się zdarzyły i źle świadczą o postawach polskich. Nie ma jednak zgody, by w tych negatywnych przykładach zawrzeć pojęcie polskości. Pojęcie polskości leży zupełnie gdzie indziej: w postawach wypływających z chrześcijaństwa i patriotyzmu. To nie jest kwestia tego czy Polacy byli antysemitami, czy też nie. W czasie II wojny światowej, Polacy zasadniczo nie kolaborowali z Niemcami. Uczestnictwo w akcie Zagłady traktowane było jako postawa kolaboracyjna, było więc odrzucane, jako postawa nielicująca z polskim katolicyzmem. Postawa wspierania okupanta była traktowana jako antychrześcijańska, więc i antypolska. Był to dominujący nurt w myśleniu o tym, jak należy się zachować. Nie znaczy to oczywiście, że wszyscy pomagali. Jednak patologie były marginaliami, nie zaś zjawiskiem tożsamościowym.

Czy takie inicjatywy jak muzeum im. Rodziny Ulmów w Markowej pomogą Polakom uwolnić się od tej pedagogiki wstydu?

Oczywiście, gdyż jest to pierwsze Muzeum Polaków Ratujących Żydów, więc bardzo ważne. Poza tym jest poświęcone tak wspaniałej rodzinie, jak rodzina Ulmów. Przed nami kolejne inicjatywy, o których jeszcze usłyszymy. W część z nich jestem również zaangażowany, jednak za wcześnie, by o tym mówić. A to wszystko przygotowujemy między innymi po to, by prawda o polskich bohaterach czasów II w.ś. dotarła do świata i stała się rzeczywistym rozpoznaniem naszej historii.

Rozmawiała Joanna Jaszczuk