Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Premier Szydło w Oświęcimiu 14.06.2017 powiedziała, że zadaniem polityków jest zrobić wszystko, aby ,,..tak straszliwe wydarzenia, jak te, które miały miejsce w Auschwitz, a także innych miejscach kaźni nigdy więcej się nie powtórzyły. Auschwitz to w dzisiejszych niespokojnych czasach wielka lekcja tego, że trzeba czynić wszystko, aby uchronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli" 
D. Tusk  ocenił na TT słowa premier Szydło : "Takie słowa w takim miejscu nigdy nie powinny paść z ust polskiego premiera".  Dlaczego Tuskowi nie spodobała się wypowiedź Pani premier i o co mogło mu chodzić
?

Prof. Grzegorz Górski, historyk, adwokat, wykładowca akademicki: No właśnie, szkoda że pan Tusk nie napisał, jakie słowa w tym miejscu w dzisiejszej sytuacji europejskiej powinny paść. Szkoda, że pan Tusk jako przewodniczący Rady UE przez niemal trzy lata nie znalazł czasu i nie pojawił się w tym miejscu najohydniejszych niemieckich zbrodni i nie pouczył nas ze swego brukselskiego stolca, jak należy się tam wypowiadać. I oczywiście nie wynika to z tego, że ma świadomość konsekwencji, jakie w relacjach ze swoim rzeczywistym zwierzchnikiem musiałoby to wywołać, jak również nie jest to rezultat najzupełniej oczywistego nieróbstwa jakie objawia na tym stanowisku. Jestem przekonany, że pan Tusk nie jest w stanie intelektualnie ogarnąć tego miejsca, że przekracza możliwości jego percepcji stanięcie w tym miejscu w prawdzie i jednocześnie zrozumienie, że nawet rzekomo cywilizowani ludzie - jak ówcześnie postrzegano Niemców - są zdolni do takich rzeczy, jakie odbywały się w ich obozach koncentracyjnych.

Swoim (?) komentarzem pan Tusk dowiódł, w jakim stopniu jest wyalienowany z polskości, jak mu ona uwiera, a jednocześnie jak bardzo zależy mu na tym, aby wpisać się pseudopoprawność polityczną kosmopolitycznej Brukseli. Jest to konsekwencja jego głębokiego kompleksu – on po prostu wstydzi się tego że jest Polakiem, wstydzi się Polski i daje temu wyraz ma każdym kroku. W moim przekonaniu stan jego kompleksu ujawnił się w groteskowy sposób podczas spotkania z D. Trumpem. Zapytał głupkowato, czy jego gość wie że Europa ma dwóch prezydentów, a Juncker spuentował  to wstawką „o jednego za dużo”. Tusk jak mały, zakompleksiony człowieczek nie był w stanie wykrztusić z siebie nic, tylko uśmiechnął się niczym Forrest Gump. Nic dodać nic ująć.

Wielu dziennikarzy z niemieckich mediow w Polsce i polityków skomentowało w ślad za Tuskiem przemówienie pani Premier  Szydło, twierdząc, że słowa były niestosowne lub że było źle napisane, bo mogła to być ukryta aluzja nt. zagrożenia ze strony imigrantów islamskich. Czy można się tego doszukiwać w tych słowach?

Załóżmy nawet że tak było, choć moim zdaniem jest to próba rozegrania tej sytuacji na komendę Tuska i Niemców dla potrzeb aktualnej walki z Polską. Można byłoby zatem zadać pytanie, gdzie byli ci puryści poprawności politycznej, gdy z ust europejskich „przywódców” padały peany na cześć „dokonań” Fidela Castro? Przecież jest oczywiste, że żyjemy w czasach obowiązywania podwójnych standardów. Media mainstreamowe formułują komunikaty dla użytecznych idiotów, a ci bez choćby próby intelektualnego krytycyzmu są od razu gotowi do walki z „prawicowym odchyleniem”. Dla historyka prawa, który zajmował się dziejami ustrojowymi PRL-u, ale również analizował podobne zjawiska w innych krajach bloku sowieckiego, nie ma tu nic nowego. Ci ludzie tkwią mentalnością w tamtej epoce, tylko komunikatory chowają się dzisiaj za innymi etykietami.

Dlaczego komentarz D. Tuska uzyskał taki rozgłos i  czy opinie byłego premiera nt. obecnego rządu polskiego są ważne, skoro nie utożsamia się z on Polską?

Skoro najbardziej i najszybciej oburzone były niemieckie media i odegrały one kluczową rolę w nagłośnieniu tej „troski” Tuska, to nietrudno się domyślić kto i dlaczego nadał owej wypowiedzi rozgłos. „Demokratyczne” niemieckie media, które wykonują instrukcje urzędu kanclerskiego tworzą atmosferę otaczania i wyizolowywania Polski z Europy. To też znamy z historii nie tak przecież odległej. Byliśmy przecież „państwem sezonowym”, a to urocze miano nadali nam – tak tak – niemieccy demokraci z Republiki Weimarskiej. W rozbudzaniu antypolskiej histerii w latach dwudziestych XX wieku przodowali niemieccy socjaldemokraci i chrześcijańscy centryści, protoplaści dzisiejszej „chadecji”. Można byłyby odnieść wrażenie, że instrukcje z owego czasu wyjęte dziś zostały z szafek urzędników z Auswärtiges Amt i tylko trochę przerobione.

A czy są one ważne? Każda taka akcja pozostawia ślady w pamięci europejskiej opinii publicznej. I o to tutaj chodzi. Dlatego Niemcy i ich media systematycznie jątrzą i atakują wizerunek Polski i idą tu ręka w rękę w mediami rosyjskimi. I w tym wypadku nic się nie zmieniło. Tak jest zresztą od trzystu lat, choć zmieniają się nośniki tych kłamstw i oszczerstw.

Problemem jest z jednej strony to, iż nawet obecna ekipa żyje złudzeniami co do na przykład polityki Angeli Merkel względem Polski, a skutkiem tego nie rozumie potrzeby systemowego reagowania na te kampanie. Najlepszym przykładem tej indolencji jest fakt, iż najskuteczniejszą promocję Polski w ostatnich latach przeprowadziła internautka – amatorka, która nagłośniła główne tezy wystąpienia premier Szydło w Sejmie. Tymczasem żaden ośrodek rządowy przez niemal dwa lata nie osiągnął choć cząstki tego, co przyniosła właśnie ta akcja.

Ale problem jest poważniejszy. Dzisiejsza opozycja ochoczo podejmuje tenor niemieckiej, a pośrednio rosyjskiej propagandy sądząc, że przybliży ją to do sukcesu wewnętrznego. Nie chce komentować tego absurdu, ale skutki tej postawy na terenie międzynarodowym są już dzisiaj opłakane. Stanie w jednym szeregu z ośrodkami opluwającymi Polskę (a nie jak chcą rząd PiS) obiektywnie osłabia ich samych, Bo przecież jeśli kiedyś obejmą władzę, to skutków tej obrzydliwej działalności ośrodków zewnętrznych już nie odwrócą i sami staną się ofiarą swojej dzisiejszej głupoty.

Dziękuję za rozmowę