Wczoraj przed krakowskim sądem miał ruszyć proces dziewięciu osób, w tym biznesmena Zbigniewa S., oskarżonego o to, iż podjął "decyzje o charakterze gospodarczym, skrajnie niekorzystne dla interesów finansowych spółki Viamot SA". Z powodu tych decyzji firma z branży motoryzacyjną w ciągu kilku miesięcy straciła cały swój majątek, w tym wyposażenie salonów samochodowych oraz nieruchomości. Straty szacowane są na 42 mln. złotych, a Zbigniew S. (któremu grozi nawet 10 lat więzienia), i pozostali oskarżeni, oczywiście do niczego się nie przyznają.

Napisaliśmy wyżej, że wspomniany proces „miał ruszyć”. Wszyscy bowiem tego się spodziewali, jednak S. złożył do sądu tak wiele wniosków formalnych, że ich rozpatrzenie zajęło kilka godzin, a pierwsza rozprawa została ostatecznie przełożona na 19 marca.

Wśród wniosków było na przykład: wyłączenia z udziału w procesie sędziego przewodniczącego, wyłączenia prokuratora i zwrotu sprawy do prokuratury. Główny oskarżony zażądał również powołania interdyscyplinarnego zespołu biegłych lekarzy, który miałby go zbadać. Narzekał bowiem na swój stan zdrowia, twierdząc, że "dramatycznie się [on] pogarsza".

Sąd przychylił się do tego wniosku, kierując Zbigniewa S na oddział szpitalny aresztu śledczego w Krakowie, gdzie odbędą się stosowne badania. Zapewne wykażą one, czy słuszne były wcześniejsze narzekania podsądnego na problemy z sercem oraz na zespół stresu pourazowego. Dodajmy, że S. twierdził także, jakoby funkcjonariusze służby więziennej dręczyli go psychicznie i fizycznie.

erl/onet.pl