Ks. Krzysztof Kowal sam o sobie mówi „proboszcz początku świata, bo Rosja zaczyna się od Kamczatki”. Swoją duszpasterską pracę rozpoczął tam osiem lat temu. Był tam jednym z... dwóch księży. Żeby skorzystać z sakramentu pojednania musiał przejechać kilkaset kilometrów.

 

Na Kamczatce żyje ok. 5 tys. katolików, choć tych zdeklarowanych oficjalnie jest zaledwie 200. Właściwie, połowa całej ludności półwyspu jest skupiona w jednym mieście, reszta – rozproszona po jego najodleglejszych krańcach. Do tej pory duszpasterz odprawiał msze pod gołym niebem, nad rzeką albo jeziorem jeśli pozwoliła pogoda, albo w niewielkim, starym drewnianym domku, gdzie mieściło się maksymalnie 30 osób. - Nie ma możliwości, żeby tam wybudować kościół, nie mamy na to pieniędzy pieniędzy – ubolewa ks. Krzysztof.

 

Ale koszmarne odległości to nie jedyny problem, z jakim boryka się duszpasterz. Rosyjskie władze nie pozwalają mu na wybudowanie kościoła, gdzie mógłby odprawiać nabożeństwa dla okolicznych wiernych. Załatwianie formalności i pozwoleń rozwleka się latami, wszystko w majestacie prawa, ale zainteresowani wiedzą, że chodzi o skutecznie zniechęcenie polskich misjonarzy. Ks. Krzysztof nie daje za wygraną. Kilka dni temu rozpisały się o nim polskie gazety i portale internetowe, bo wymyślił, że na Kamczatkę wróci z... dmuchanym kościołem. - Jak murowanego nie dają postawić, to będzie taki kościół na pięć minut – przywieźć, Mszę odprawić, złożyć i pojechać. Po rosyjsku – bez pozwolenia – śmieje się misjonarz.

 

Pomysł z przenośnym kościołem ks. Krzysztofowi podsunął szkolny kolega. Dla przetestowania, dmuchany namiot stanął w Kołobrzegu, by – jak tłumaczy duszpasterz – zainteresować jego macierzystą diecezję (koszalińsko- kołobrzeską) sytuacją na Kamczatce, i jeśli to będzie możliwe – zorganizować transport dmuchanej świątyni. Potrzebny jest jeszcze generator prądu, bo nie sposób nadmuchać kościół bez takiego sprzętu.

 

Ks. Krzysztof Kowal

 

Pod adresem proboszcza z dmuchanego kościoła pojawiło się wiele kąśliwych uwag. Ale ks. Krzysztof nie boi się oskarżeń o profanację. - Polak nigdy nie zrozumie, jak jest w Rosji, dopóki tam nie był. A tym bardziej nie zrozumie Kamczatki. Tutaj ten kościół może się wydawać miejscem do poskakania, mamy kościołów co kilometr. Gdyby ktoś pojechał 550 km do spowiedzi, zapłacił za to 100 dolarów, poświęcił trzy dni, to wtedy by Bogu dziękował, że może się raz na pół roku w czymś takim pomodlić – odpowiada misjonarz. I zaraz dodaje: „Nie robię tego dla Polaków, tylko dla Rosjan”.


- Jeśli kościół nie wyjdzie do ludzi, to ludzie nie przyjdą do kościoła – podkreśla ks. Krzysztof. Patron dmuchanego kościoła też jest wędrowny. Ks. Kowal śmieje się, że wezwanie będzie zależne od tego, w jakim miejscu zostanie rozłożony – jak w Pietropawłowsku to św. Tereski, jeszcze gdzie indziej – o. Pio.

 

Ks. Kowal już od ośmiu lat z ekipą czterdziestu wolontariuszy stara się wybudować „prawdziwy” kamienny kościół. W tym czasie zwiózł już 200 ton kamienia, zbiera fundusze. Jeśli wszystko da się zgromadzić, to rozpocznie budowę. - Będziemy budowali, niektórzy to wiedzą – szopę. Garaż, tylko trochę większy – śmieje się ks. Krzysztof. - Oficjalnie w ogóle niczego nie możemy wybudować, ale garaż tak – bo jest ciężarówka parafialna – dodaje.  

 

Marta Brzezińska