Wbrew powszechnej opinii, nie wszyscy politycy są "obrzydliwie" bogaci. Debata na temat zarobków posłów i ministrów rozpoczęła się na nowo przy okazji nagród dla ministrów w rządzie Beaty Szydło. 

W rozmowie z Piotrem Zarembą na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" premier Mateusz Morawiecki wyznał, że on również mógłby jako bankier zarobić znacznie więcej niż jako polityk. Przypomnijmy, że zanim obecny Prezes Rady Ministrów wszedł do rządu PiS, był prezesem banku BZ WBK. Jak twierdzi, przed objęciem stanowiska premiera, sprzedał swoje akcje, "nie patrząc na cenę". 

"Nie polepszyłem swojej sytuacji finansowej idąc do polityki. Zrezygnowałem, lekko licząc do emerytury, z może nawet jakichś 100 milionów złotych"- stwierdził polityk. Jak dodał, zrezygnował z tak dużych pieniędzy "z radością". Szef rządu przekonywał, że służby publicznej nie podejmuje się dla pieniędzy. Priorytetem powinna być bowiem naprawa państwa. Morawiecki wyznał, że zdaje sobie sprawę, że ktoś może na to odpowiedzieć, iż premierowi łatwo tak mówić, bo przed rozpoczęciem kariery politycznej dorobił się milionów. 

"Tak, w swoim życiu zarobiłem dużo, może nawet zbyt dużo. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, ile pożytecznych inicjatyw wspierałem, nie robię tego jednak, by publicznie o tym mówić"- podkreślił.

Polityk odniósł się też do propozycji, jaką miał otrzymać od rządu PO-PSL. Mateuszowi Morawieckiemu proponowano stanowisko ministra finansów- po Jacku Rostowskim. Obecny premier odmówił. Morawiecki wyznał, że wówczas spotkał się z prezesem PiS, Jarosławem Kaczyńskim, którego poinformował o tej ofercie. Jak wspomina, Kacyzński "bardzo się cieszył" z decyzji Morawieckiego. 

yenn/Dziennik Gazeta Prawna, Fronda.pl