W ogrodzie jednego, położonego w górach kamedulskiego eremu, jest pewne miejsce gdzie szpaler dość gęstych zielonych drzew i krzewów rozrzedza się tworząc szparę, poprzez którą patrząc w dal, można zobaczyć miasto.

Erem stoi na uboczu, dość daleko poza tym miastem. Ono jednak jest tak duże, że nawet daleko od niego się je widzi. Zwłaszcza w nocy, kiedy to światła są widoczne z wielkiej oddali. Widok ten jest poruszający: niezliczone drobne, różnobarwne światełka migocą nieprzerwanie ukazując wartkie, płynące w tym mieście życie.

Oczywiście nie słychać niczego, ale migotanie tych światełek zarysowuje rodzaj muzyki. Łączą się one w grupy, plamy, smugi, linie. Rozmaite ich obszary drgają z rozmaitą częstotliwością. Wszystko się zmienia. Jest dalekim sygnałem niezliczonych wydarzeń z życia mieszkańców miasta: spotkania, wizyty, rozstania, uniesienia i eksplozje emocji. Wystarczy jednak odwrócić wzrok od owej szpary, wraca się do ciemności.

Oczy nieco podrażnione wpatrywaniem się w odległe światła potrzebują nieco czasu by znowu przywyknąć do nocy. Jest ona jednak tak spokojna, wręcz kojąca, przesycona wonią właśnie rozkwitłych kwiatów, utkana z delikatnych, lecz wyraźnych głosów nocnych ptaków. Łagodnie szeleszczą liście zasłaniających teraz wszystko krzaków i drzew, pod stopami miękko ugina się bujna trawa. Na niebie, jakby odblask tych miejskich świateł – wzbijający się w niebo samolot. Zapewne siedzący w nim pasażerowie spoglądają w okno by też zobaczyć oddalające się w dole światła miasta.

Inna perspektywa, lecz kontekst podobny – rzut oka z wnętrza na odległe, rozległe i rozmigotane zewnętrze. Poczucie bezpieczeństwa łączy się tu trochę z ciekawością, ostatecznie jednak chodzi o potwierdzenie wyboru: dobrze, że mnie TAM nie ma, w tym rozmigotanym zawirowaniu spraw i wydarzeń. Jestem poza nimi. Świadomie unoszę się, płynę małej barce mego życia – w cienistym, spokojnym ogrodzie, w klasztornej celi, w sekretnej izbie mego serca. Wszystko inne daleko, odbija się od mego spokoju niczym fale oblewający wysoki brzeg. Owszem, mogę na to rzucić okiem, zadumać się, zawsze jednak mogę szparę zasłonić, wrócić do siebie i odnaleźć wewnętrzny głęboki pokój:

W celi

Gomer czai się
Wieczorami
W celi
Klęka
By zajrzeć do środka
Gomer patrzy poprzez
Szparę
Do środka stworzenia
Gdyż TO do niej przemawia.

Św. Grzegorz Wielki w swej biografii św. Benedykta opowiadał, iż pewnego razu święty ten ujrzał cały świat „jakby skupiony w jednym w promieniu słońca”. Miało to miejsce na modlitwie, zanoszonej przez św. Benedykta przy oknie, na górnym piętrze wieży, w której mieszkał. (Dialogi II, 35). Tak oto, nieoczekiwanie modlitwa przy oknie staje się sposobem objęcia świata – nie tylko spojrzeniem, ale troską, sercem, miłością. To zupełnie coś przeciwnego niż opisywany przez Ewagriusza z Pontu wyglądanie przez okno, jako jeden z objawów acedii. Zamknięcie się w celi, wtulenie się w sekretną izdebkę własnego serca nie oznacza odcięcia się od świata. Raczej pozwala ujrzeć go szerzej, pełniej, głębiej – we właściwym kontekście. Stąd widać lepiej, bo wszystko – trochę tak, jak widzi to Pan Bóg – przez szparę nieba, sięgający jednak ku temu, co najważniejsze, ku temu dzieje się we wnętrzu – na kolanach, w modlitewnym przycupnięciu, przylgnięciu do Bożej obecności. Jak to zauważa w Regule św. Benedykt: „Bóg z nieba patrzy na nas zawsze i o każdej porze” a „nasze czyny w każdym miejscu rozgrywają się przed oczami Bożymi, aniołowie zaś w każdej chwili donoszą o nich Bogu” (RB 7, 13).

Przy ikonie Matki Bożej drga delikatny płomień świecy. Taki swojski, ciepły, bliski – zupełne przeciwieństwo rozmigotanej mgławicy miejskich świateł za oknem. Jest cicho. Jedynie przez szybę próbuje się przedrzeć głos samolotu.

Tu nie musimy być już napięci wobec obecności innych ludzi czy stresujących sytuacji. Mamy komfort, jak to gdzie indziej pisał św. Grzegorz o św. Benedykcie, „bycia u siebie”. Tu właśnie jest bezpiecznie. Tu jestem sobą. Tu mogę wreszcie poukładać w sercu to wszystko, co rozedrgany na zewnątrz świat nawrzucał, nawpychał do mego wnętrza. Jak się okaże konieczne, mogę tego się pozbyć, wręcz… wyrzucić przez okno – czy przez szparę, przez która w dali widać migocące światła miasta. Tylko w ten sposób będzie można usłyszeć w pełni, co mówi do mnie Pan Bóg.

A może On opowiadać o świecie, wyjaśniać, pocieszać, posyłać. Wystarczy właściwie zadbać o pokój własnego wnętrza, by nie utracić tego jedynej i zdrowej relacji do świata: z oddali. Jest to konieczne. Tak czynił i Pan Jezus w ciągu swego życia, modląc się nocami samotnie na górach. Ostatni raz było to zanim został pojmany, po Ostatniej Wieczerzy, w nocy Wielkiego Czwartku. Szeleściły drzewa oliwek. Po ich pniach ślizgał się blask księżyca. W dole, poprzez szpary gałęzi drzew i krzewów migotały światła Jerozolimy przygotowującej się do świąt Paschy.

Czasem wiatr przywiał jakieś głosy, zasadniczo jednak było cicho. Tak wiele wspomnień z tego miasta – przemierzanego wielokrotnie ulicami, tak dobrze znanego. Teraz wszystko w oddali – fizycznej i czasowej. Chwile przeszłości łopocą jeszcze w pamięci. Troska o przyszłość napawa bólem, który narasta, pomału stając się lękiem nie do uniesienia. Tylko z jedynej szpary serca, która pozostaje otwarta, lękiem tym nie sparaliżowana, wydobywa się wołanie Abba, jeśli możliwe… Jednak nie moja, ale Twoja wola niech się stanie… I oto uchyla się szczelina nieba. Wylatuje z niej anioł. Przelatuje nad migocącym światłami miastem, przysiada na koronach drzew gaju oliwnego. Zniża się. Przechodzi przez szparę gałęzi i krzaków. Przynosi wsparcie i pocieszenie…

„Selfie z Regułą” to nowy cykl felietonów, których autorem jest Bernard Sawicki OSB, obecnie wykładowca w Papieskim Ateneum św. Anzelma w Rzymie i Koordynator Instytutu Monastycznego.

mod/PS-PO.PL