Marta Brzezińska: Z naszych telefonicznych rozmów wiem, że był Pan wczoraj w oddzielonej od czoła Marszu grupie zatrzymanej przez policję na rondzie Dmowskiego. Co tam się wydarzyło?

 

Stanisław Pięta, PiS: Widząc, że oddziały prewencji policji, wyposażone w bojowe oporządzenie, dwie armatki wodne, stopniowo, ale systematycznie posuwają się do przodu, a gdzieś w odległości 80 metrów ludzie już nie stoją, ale siedzą na jezdni, próbowaliśmy z posłem Arturem Górskim skłonić dowodzącego grupą policjantów do zmiany decyzji. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o przyczynach tych awantur. Powiedzieli mi o nich dopiero reporterzy, którzy się do nas przedostali. Wedle ich relacji, zza kordonu policji wybiegło kilkadziesiąt zamaskowanych osób, które obrzuciły petardami i racami tłum. Wówczas z tłumu także padły petardy i race w kierunku policji. To zaowocowało podjęciem przez policję interwencji.

 

Czyli chce Pan powiedzieć, że to prowokatorzy obrzucili policjantów, dając tym samym początek regularnej wojnie na Marszałkowskiej?

 

Zastanawiające jest to, że aż tyle osób stojących na obrzeżach tłumu było ubranych w kominiarki, że to były kominiarki tego samego rodzaju, w tym samym kolorze, że ci ludzie byli w podobnym wieku, że byli wyposażeni w pałki teleskopowe. To wszystko wskazuje, że mieliśmy do czynienia z zaplanowaną prowokacją. Nie wiem, czy policjantów, ale na pewno byli to ludzie ze służb.

 

Kto tam dowodził?

 

Policjant, który dowodził tą grupą na Marszałkowskiej NIE podejmował decyzji. Doszło do zaplanowanego i sprowokowanego oddzielenia przez „nieustalonych sprawców”, a potem działania policji, czoła pochodu od reszty demonstrantów. W tę przestrzeń pomiędzy rozdzielonymi uczestnikami MN wkroczyły oddziały prewencji wyposażone w armatki wodne i usiłowały zepchnąć demonstrujących. Nie wiem gdzie, bo nie było miejsca, w które mogliby oni się wycofać. W mojej ocenie chodziło o eskalowanie protestów. Ponadto policja - usłyszałem to z ust dowodzącego tamtą grupą na Marszałkowskiej - fałszywie informowała o tym, że organizatorzy rozwiązali marsz. Ja wiedziałem, że to nieprawda. Pamiętam przecież, co działo się rok temu, kiedy policja również podawała przez megafony kłamliwe informacje, jakoby marsz został rozwiązany.

 

Znalazłam dziś w sieci wstrząsający filmik, na którym widać, jak z posłem Górskim stoi pan naprzeciw posuwającej się armatki wodnej i nie dopuszcza, aby dojechała ona do siedzących dalej na jezdni uczestników marszu.

 

Widząc, co się dzieje, próbowaliśmy z kolegą Arturem wytłumaczyć dowodzącemu akcją, że ta koncepcja walki z demonstrantami jest nonsensowna. Nie powoduje wygaszenia emocji, ale wręcz przeciwnie – nakręcenie wzajemnej niechęci i agresji ze strony demonstrujących, którzy chcieli przecież spokojnie przejść, jednak widząc zwarte oddziały policji dawali się czasem sprowokować. To, że marsz poszedł dalej nie jest naszą zasługą. To była zaplanowana koncepcyjnie akcja prowokacyjna, aby zaprzyjaźnione media otrzymały odpowiednie ilości obrazków ukazujących zadymę. Kiedy już doszło do przepychanek, a w mediach można było puścić kompromitujące obrazy o walkach i burdach, można było puścić uczestników MN.

 

Pan rozmawiał z dowodzącym akcją na ul. Marszałkowskiej w okolicach Ronda Dmowskiego. Jak policja tłumaczyła fakt, że doszło do rozdzielenia uczestników MN?

 

Troską o nasze bezpieczeństwo (śmiech).

 

I nie dostrzegała tego, że wskutek podjętych przez nią działań z każdą minutą Wasze bezpieczeństwo malało?

 

Nie. Moim zdaniem miała inne rozkazy. Widać było, że dowódca rozumie narastającą powagę sytuacji. Kiedy przemieszczałem się z Arturem Górskim pomiędzy tymi oddziałami policji – legitymacja poselska nam na to pozwalała – nad moją głową przeleciał pokaźny kawałek kostki chodnikowej. Było bardzo niebezpiecznie, a mogło być jeszcze gorzej. Dowódca to widział, wiedział, że podjęta przez niego taktyka stanowi zagrożenie zarówno dla uczestników MN, jak i policjantów. Moim zdaniem, wykonywał polecenia odgórne i wbrew własnej ocenie sytuacji musiał wydawać rozkazy podległym mu funkcjonariuszom, którzy postępowali naprzód i napierali na tłum. To było oczywiście irracjonalne, i ostatecznie nieskuteczne, ale moim zdaniem, kierującym wówczas akcją – naprawdę kierującym – zależało na eskalacji przemocy. W jakim celu? Skompromitowania uczestników MN.

 

Co mogłoby się stać, gdybyście z posłem Górskim nie zatrzymali armatki wodnej i nie podjęli prób pertraktacji z policją, aby MN ruszył dalej?

 

Trudno powiedzieć. My nie zrobiliśmy nic szczególnego. Znaleźliśmy się w sytuacji, w której nade wszystko staraliśmy się zachować zdrowy rozsądek. Trudno odgadnąć, jakie plany mogła mieć policja. Może to była wyłącznie demonstracja siły, mająca na celu eskalację emocji, a być może policja chciała naprawdę polewać uczestników MN wodą. Tego nie wiemy i dobrze. Dobrze, że po okresie pewnego napięcia i walk, prowokacji organizatorom marszu udało się wynegocjować rodzaj rozejmu i spokojnie zakończyć marsz.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska


Zobacz dramatyczne nagranie Nowego Ekranu, na którym widać, jak posłowie Pięta i Górski zatrzmują armatkę wodną: