W rozmowie z portalem Wpolityce.pl ks. Maciej Burdyński opowiada o kulisach sprawy, która wstrząsnęła właśnie polską opinią publiczną. Lewicowo-liberalne media uczyniły księdza z Piecek bohaterem afery pedofilskiej po tym, jak w jego samochodzie tuż po wypadku znaleziono telefon a w nim zdjęcie małego dziecka wraz z osobą dorosłą. Zdjęcie miało rzekomo świadczyć o upodobaniach pedofilskich kapłana.

Prokuratura Rejonowa w Mrągowie po zbadaniu sprawy podjęła decyzję o umorzeniu postępowania, gdyż ani w telefonach księdza, ani w jego komputerze, na płytach CD, DVD i laptopie nie znaleziono żadnych treści pornograficznych. Bohaterami owego zdjęcia okazali się szwagier księdza oraz jego siostrzeniec.

To był jakiś koszmar. Z powodu jednego rodzinnego zdjęcia znalezionego w telefonie mojej siostry uczyniono sprawę, w wyniku której mnie zatrzymano i osadzono na dwie doby w areszcie. Mało tego, żebym mógł wyjść z aresztu, wyznaczono poręczenie majątkowe w wysokości 4 tysięcy złotych, tak jakby w całej sprawie było coś na rzeczy – opowiada ksiądz Burdyński.

Cała sprawa była kuriozalna od początku, gdy osadzono mnie w areszcie. Po dwóch dniach w końcu mnie przesłuchano, a policjant od razu zapytał, na jaki adres trafię. Gdy zapytałem, o co mu chodzi, funkcjonariusz odpowiedział, że przecież przy tak dużej aferze z pewnością mnie przeniosą na inną parafię. Od początku zresztą spotkałem się z dużą presją, bym uległ i dla dobra sprawy poszedł na urlop, zawiesił swoją pracę czy w jakiś inny sposób zniknął. A przecież to byłoby jak przyznanie się do winy – dodaje.

Kapłan przyznaje, że zamieszanie z jego udziałem znakomicie wpisuje się w szerszą akcję łączenia za wszelką cenę katolickich kapłanów z pedofilią. Domniemywa też, że można nią było „przykryć” aferę, jaka wybuchła wcześniej wśród mrągowskich policjantów, bo „wikariusz-pedofil” nadawał się do tego idealnie.

Ksiądz Maciej ma żal do niektórych mediów katolickich, za to, że nie próbowały skontaktować się z nim w celu wyjaśnienia sprawy. – Byłem gotów to zrobić od samego początku, tymczasem dopiero, gdy zainteresował się TVN, sprawę podjęły inne media – mówi.

Przyznaje jednocześnie. że mógł w tych trudnych chwilach liczyć na wsparcie swojego proboszcza oraz biskupa oraz parafian, którzy otaczali go modlitwą. – Nie wiem, jak bym się zachował, gdyby nie wsparcie udzielone mi przez Kościół – dodaje.

ed/Wpolityce.pl