Z prof. Mieczysławem Kabajem rozmawia Stefan Sękowski

W czerwcu związki zawodowe zawiesiły swoje uczestnictwo w Komisji Trójstronnej. Zamiast spotkań z pracodawcami i rządem preferują demonstracje na ulicach Warszawy. Z kolei w niedawnym spotkaniu w Centrum Partnerstwa Społecznego na temat powrotu do rozmów nie wzięli udział pracodawcy, którzy przysłali jedynie kurtuazyjny list. Dlaczego załamał się dialog społeczny na temat stosunków pracy i gospodarki?

Dialog społeczny zakłada, że wszystkie sporne kwestie powinni wspólnie rozwiązywać trzej partnerzy społeczni. Istotą dialogu jest to, że wszystkie jego strony muszą uzyskać satysfakcjonujące wyniki. Tego tutaj nie było – czy w przypadku podwyższenia wieku emerytalnego, czy wprowadzenia rozliczania czasu pracy w okresie 12 miesięcy – wszystkie propozycje rządu popierają pracodawcy, natomiast nikt nie pyta o zgodę trzech największych central związkowych.

Za tymi propozycjami stały solidne argumenty zarówno rządu, jak i pracodawców. Podniesienie wieku emerytalnego jest konieczne z uwagi na zmiany demograficzne. Z kolei elastyczny czas pracy ułatwia funkcjonowanie branżom cechującym się zmiennym zapotrzebowaniem na pracę. To istotne, zwłaszcza w dobie kryzysu.

Kwestię wieku emerytalnego można rozwiązać poprzez administracyjne zmuszanie do dłuższej pracy lub przez motywację. W wielu krajach ludzie faktycznie przechodzą na emeryturę znacznie później, niż wynosi wiek emerytalny, ponieważ to oznacza dla nich konkretne korzyści finansowe. Tak się dzieje np. w Japonii, gdzie wiek emerytalny wynosi 60 lat, zaś kobiety pracują średnio do 69., a mężczyźni do 71. roku życia. Związki zawodowe proponowały, by każdy mężczyzna miał prawo do przejścia na emeryturę po 40 latach pracy, a kobieta po 35, ale jeśli będą chcieli pracować dłużej, wówczas będą mogli pobierać w przyszłości wyższą emeryturę. Nie spotkały się ze zrozumieniem. Już wcześniej kodeks pracy był bardzo liberalny, jeśli chodzi o elastyczny czas pracy, bo umożliwiał rozliczanie w okresie 4 miesięcy. Wydłużenie tego okresu właściwie likwiduje dodatki za nadgodziny. Wprowadzenie 8-godzinnego dnia pracy było ogromnym sukcesem i zakłada możliwość przekroczenia tego czasu o jedną godzinę w wyjątkowych wypadkach. To istotne także dla samych pracodawców, bo po 8 godzinach pracy spada jej wydajność, zwiększa się również liczba wypadków w pracy. Związki zawodowe być może zgodziłyby się na wprowadzenie elastycznego czasu pracy na okres przejściowy – ale nie na wpisanie go na stałe do kodeksu pracy.

Do tego dochodził także spór o podwyżkę płacy minimalnej. Wyliczył pan, że różnica między propozycjami rządu i pracodawców a minimalną propozycją związków zawodowych to ok. 29 zł netto miesięcznie. Naprawdę związki miały o co kruszyć kopie?

W kontekście permanentnego odrzucania wszelkich postulatów związków zawodowych byłoby to przynajmniej danie im minimalnej satysfakcji. Brak zgody na tak mało radykalny postulat przelał czarę goryczy. W ten sposób pracodawcy podcinają gałąź, na której sami siedzą, ponieważ podwyżka płacy minimalnej, a co za tym idzie, podwyżka wynagrodzeń, ma duży wpływ na popyt wewnętrzny. Ludzie zarabiający najmniej o wiele więcej niż najbogatsi wydają pieniędzy na krajowe produkty.

Pracodawcy bronią się, mówiąc, że przedsiębiorców nie stać na podwyżki wynagrodzeń.

Trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę fakt, iż płace w Polsce są bardzo zaniżone w stosunku do wzrostu produktywności, PKB na mieszkańca, zysków przedsiębiorstw. Zakłada się, że wynagrodzenia powinny rosnąć proporcjonalnie do wzrostu produktywności – gdyby tak było, to biorąc pod uwagę zmiany od 2001 r., w roku 2011 przeciętne wynagrodzenie wyniosłoby nie 3 400, lecz 4 660 zł. Jedynym usprawiedliwieniem dla luki między wzrostem produktywności a płac byłoby inwestowanie przez przedsiębiorców w rozwój firm. Ale tak się nie dzieje – gdyby tak było, przedsiębiorcy nie wykupywaliby obligacji skarbu państwa wartych setek milionów złotych. I znów pracodawcy działają na własną szkodę, ponieważ niskie płace są jednym z głównych, obok braku sensownych ofert pracy i wysokich kosztów wynajmu bądź zakupu mieszkań, przyczyn emigracji. Jeśli przedsiębiorcy nie zrozumieją, że muszą płacić więcej za pracę, za kilka lat nie znajdą na rynku wykwalifikowanych pracowników.

Jak mają płacić więcej za pracę, gdy utrudniają im to wysokie pozapłacowe koszty pracy?

Przedsiębiorcy przesadzają, mówiąc, że do „czystego” wynagrodzenia muszą dorzucić drugie tyle w postaci ZUS czy składki emerytalnej i rentowej. Ale niewątpliwie wysoki poziom pozapłacowych kosztów pracy stanowi spore obciążenie, ma też poważne znaczenie psychologiczne, oddziałuje na wyobraźnię tych, którzy je ponoszą. Rząd powinien znaleźć rozwiązanie tego problemu. Przykładowo Dania obniżyła koszty pracy, kompensując utratę wpływów z nich z podwyższonego VAT.

Za to u nas podwyższa się VAT i nie obniża kosztów pracy. Z tego, co pan mówi, wynika, że tak naprawdę interesy pracodawców i pracowników w wielu miejscach się pokrywają. Prof. Jadwiga Staniszkis po spotkaniu w CDS pisała na łamach „Nowej Konfederacji”, iż wyczuła „atmosferę szalenie interesującego momentu przedprogowego, w którym skonfliktowane do tej pory środowiska związków i pracodawców odnajdują płaszczyznę porozumienia”. A jednocześnie narasta ich wspólny konflikt interesów z rządem. Podziela pan tę opinię?

No cóż, podczas tego spotkania związki zaproponowały zastąpienie Komisji Trójstronnej Radą Dialogu Społecznego, która działałaby przy Sejmie. Na kolejnym spotkaniu ja z kolei zaproponowałem, by RDS działała przy prezydencie, dzięki czemu na toczone na jej forum dyskusje nie miałyby wielkiego wpływu spory między partiami politycznymi. I na tym nasz dialog o dialogu się skończył.

Może pracodawcom i związkom zawodowym łatwiej byłoby dogadać się między sobą niż jednocześnie z rządem? Tak przez wiele lat funkcjonował dialog społeczny w Niemczech, na bazie zawieranych w ten sposób umów zbiorowych pracownicy wielu branż uzyskiwali bardzo dobre warunki pracy.

W niektórych kwestiach taki dialog jest możliwy, ale ostatecznie bardzo wiele spraw zależy od rządu. A są kwestie, w których pracodawcy i związki zawodowe mogłyby utworzyć wspólny front – choćby w kwestii wykorzystania Funduszu Pracy. Środki z niego, obecnie ok. 10 mld zł, służą do łatania dziury budżetowej. To pieniądze odprowadzane przez pracodawców i ich celem jest przeciwdziałanie bezrobociu – wspólna determinacja pracodawców i związków zawodowych mogłaby skłonić nowego ministra do ich odblokowania.

Co musiałoby się stać, by znów zaistniał dialog społeczny?

Powrót do dialogu trójstronnego jest konieczny, bo bez kompromisu z rządem niewiele da się zrobić. Z pewnością reformy wymaga Komisja Trójstronna – partnerzy społeczni muszą otrzymać dodatkowe uprawnienia, by spotkania nie były tylko pustymi dyskusjami, z których nic nie wynika. Innym rozwiązaniem byłaby wspomniana już przeze mnie Rada Dialogu Społecznego przy prezydencie RP. Jego mediacja byłaby bardzo pomocna. Przede wszystkim pracodawcy muszą zrozumieć, że dojście do porozumienia ze związkami zawodowymi i uznanie przynajmniej części ich racji leży we wspólnym interesie.

Artykuł ukazał się i interentowym Tygodniku "Nowa Konfederacja", który współpracuje z portalem Fronda.pl.