Ostatnie wydarzenia na Białorusi pokazały, że temu państwu daleko do demokracji. Jaką postawę powinna przyjąć Polska wobec reżimu Łukaszenki? Dialog, czy jasne opowiedzenie się po stronie tamtejszej opozycji. Jak mówi w rozmowie z naszym portalem dziennikarz i publicysta Andrzej Talaga, sprawa jest skomplikowana ze względu na zagrożenie, jakim dla naszego regionu pozostaje Federacja Rosyjska.

 

Portal Fronda.pl: Czy ostatnie stłumienie protestów na Białorusi odbiera resztki nadziei na jakąkolwiek zmianę kierunku przez reżim Łukaszenki? Ostatnio mieliśmy do czynienia z pewnym zbliżeniem dyplomatycznym z Białorusią. Czy te starania zostały zniweczone?

Andrzej Talaga: To, co ostatnio działo się na Białorusi, nie jest żadnym zaskoczeniem. Wszyscy wiedzą, jak działa Łukaszenka i w jaki sposób sprawuje władzę. W zbliżeniu z Białorusią chodziło o to, żeby nakłonić Łukaszenkę do tego, by nie był brutalny, aby nie było represjonowania opozycji, więźniów politycznych, czy prowadzenia prawdziwie dyktatorskiej władzy. To miało gwarantować zbliżenie z Europą Zachodnią, w tym na przykład pozyskanie europejskich inwestycji. Rzeczywistym celem tego wszystkiego było zaś w miarę trwałe oderwanie Białorusi od Rosji.

Czy takie oderwanie rzeczywiście jest możliwe?

Taki plan nie jest pozbawiony podstaw. Miał on takie podstawy w 2010 roku za rządów PO-PSL, miał i teraz. Jednak w obu przypadkach zakończyło się to niestety represjami wobec opozycji na Białorusi. Teraz są one mniej brutalne, niż kilka lat temu, ale też wystąpiły.

Skąd taka reakcja Łukaszenki?

Aleksander Łukaszenka się przestraszył. Widać, że każde „poluzowanie” na Białorusi powoduje powstanie pewnego oporu, nie masowego, nie takiego, który mógłby obalić reżim, ale jednak istniejącego. Łukaszenka ocenił, że opozycja pomimo swego ograniczonego zasięgu jest na tyle groźna, że może mu zaszkodzić i zdecydował się na represje.

Czy takie działania Łukaszenki oznaczają de facto porażkę polskiej dyplomacji?

Właściwie tak, ale jest to taka sama porażka, jaką odniosła dyplomacja Radosława Sikorskiego w 2010 roku. Chciał tego samego, stosował podobne metody, a efekt był identyczny, jak teraz – represje. Jednak wtedy aresztowania i działania reżimu były o wiele brutalniejsze, niż obecnie. Niestety, Łukaszenka taki jest i wszelkie próby porozumienia z nim muszą kończyć się dokładnie w ten sposób.

Mamy tu więc do czynienia z pewnego rodzaju błędnym kołem – obietnica odwilży w zamian za interesy z Europą, pewne „poluzowanie”, powstanie opozycji na Białorusi i represje?

Dokładnie. A skoro mamy do czynienia z takim błędnym kołem, nie ma sensu po raz trzeci wchodzić do tej samej rzeki i rozpoczynać procesu pojednania, który skończy się pałowaniem obywateli i aresztowaniami. W relacjach z Białorusią polska dyplomacja powinna postawić sobie wyraźne i możliwe do zrealizowania cele.

Jakie powinny być owe cele?

Podstawowym jest zapobieżenie temu, aby Białoruś dostała się w rosyjską strefę wpływów, bo w tej chwili się w niej nie znajduje. Prawda jest taka, że gwarantem stabilności państwa i suwerenności Białorusi jest Łukaszenka, nie opozycja. Nawet gdyby opozycja w wyniku chaosu przejęła władzę, byłaby za słaba, aby stworzyć efektywny rząd. Istnienie demokratycznego, ale słabego rządu na Białorusi otwierałoby z kolei ten kraj na wpływy rosyjskie, zarówno gospodarcze, polityczne i militarne. Jedyną barierą dla tych wpływów jest obecnie reżim Łukaszenki.

Czy to oznacza, że mimo wszystko powinniśmy poprzeć reżim?

Tak, nawet jeżeli stosuje represje, ponieważ cena, jaką musielibyśmy zapłacić za przejście Białorusi na stronę rosyjską, jest dla nas nie do zaakceptowania. To co powiem, zabrzmi brutalnie, ale w obecnej sytuacji z Łukaszenką można jedynie prowadzić dialog, dzięki któremu represje wobec opozycji nie będą zbyt surowe. Teraz nie są. Są to głównie kary finansowe i krótkie kilkunastodniowe kary więzienia. Nie dochodzi do tortur i do pobić jakie miały miejsce poprzednio w 2010 roku. To jest dla nas niestety jedyny możliwy kierunek – jeżeli nie możemy powstrzymać Łukaszenki od stosowania represji, niech przynajmniej będą mniej dotkliwe. A niestety nie jesteśmy w stanie zastąpić reżimu Łukaszenki innym bezpiecznym i stabilnym systemem.

W sprawie Białorusi powinniśmy wybrać więc pragmatykę i to, co jest najlepsze dla naszego interesu? Zresztą chyba nie tylko naszego, bo ewentualne konsekwencje wkroczenia Rosji na Białoruś byłyby dotkliwe dla Europy i mielibyśmy powtórkę z sytuacji na Ukrainie?

 Przede wszystkim w takiej sytuacji rosyjskie wojska znacznie przybliżyłyby się do granicy w Polską. Obecnie znajdują się one w obwodzie królewieckim, ale na Białorusi ich nie ma, a w każdym razie nie na stałe. W takim scenariuszu Rosjanie kontrolowaliby też wszystkie gałęzie przemysłu białoruskiego, w tym tę część przemysłu związaną z ropą naftową. W istocie na Białorusi nie musiałaby zaistnieć rosyjska okupacja, wystarczyłoby, by Rosjanie przejęli strategiczne gałęzie przemysłu i wymusili stacjonowanie wojsk na tym terytorium. To zamknęłoby Białoruś na jakiekolwiek kontakty zewnętrzne.

Dla nas byłby to więc bardzo negatywny scenariusz?

Sytuacja geopolityczna zmieniłaby się z naszego punktu widzenia diametralnie. Można więc zapytać, co jest dla nas lepsze – eksperymenty z demokracją na Białorusi i ryzykowanie takiego scenariusza, czy poparcie tego, kto jest suwerenem w swoim państwie i gwarantuje, że Rosjanie tam nie wejdą? Chyba to drugie.

Bardzo dziękujemy za rozmowę.