W ostatnią niedzielę minęła 33. rocznica wyboru Karola Wojtyły na papieża. Choć Jan Paweł II ma już za sobą kościelny etap sprawdzania świętości, wciąż żyją plotki, które PRL-owska bezpieka sprokurowała na jego temat.

 

Małgorzata Skowrońska: Wie pan, że Wojtyła miał kochankę i syna?

 

Dr Marek Lasota, historyk, dyrektor krakowskiego oddziału IPN: Ach, to pokłosie PRL-u... Niesamowite, że ta plotka żyje tyle lat.

 

Żyje dlatego, że jest podtrzymywana. Dziś wiemy, że była to prowokacja SB, ale jak się poczyta fora internetowe pod tekstami o Janie Pawle II, to historia spreparowanego pamiętnika Ireny Kinaszewskiej wciąż wraca. Tak jakby SB, choć już nie istnieje, wciąż miała oddanych pracowników. 9 października była papieska niedziela. Pod tekstem na ten temat pojawił się post z wklejonym archiwalnym zdjęciem jeszcze młodego Wojtyły z dzieckiem. Oczywiście jako udokumentowanie ukrywanej przez lata tajemnicy.

 

- Jednym z częstszych metod osłabiania duchowieństwa w PRL-u było szerzenie plotek. Księża są tylko ludźmi. Mówiło się wtedy, że droga do nich prowadzi przez worek, korek i rozporek. Tych, którzy nic nie mieli na sumieniu, a byli z jakichś powodów dla bezpieki ważni, kompromitowano plotkami albo próbowano to zrobić, wykorzystując prowokację.

 

Jedną z takich prowokacji wymierzonych w Jana Pawła II było spreparowanie pamiętnika Ireny Kinaszewskiej, kobiety, której przez lata Wojtyła pomagał. Diecezjalne Wydawnictwo św. Stanisława wydało właśnie książkę "Skompromitować papieża" Piotra Litki i Grzegorza Głuszaka. To opowieść o tej prowokacji.

 

- Irenie Kinaszewskiej zawdzięczamy to, że do dziś przetrwały przemówienia i homilie kard. Wojtyły. Znali się od początku lat 60. ubiegłego wieku. To ona jeździła za nim, nagrywała wystąpienia, a potem je skrupulatnie przepisywała. Kiedy po 1956 r. dostała pracę w "Tygodniku Powszechnym", najpewniej dzięki poleceniu od Wojtyły, była w bardzo trudnej sytuacji. Po rozwodzie, z problemami alkoholowymi i kłopotami z dorastającym synem. W "TP" opiekę nad nią roztoczył ks. Andrzej Bardecki, przyjaciel papieża. W tamtych przedpapieskich czasach Wojtyła zachowywał się niekonwencjonalnie. Jego spotkania ze świeckimi, w tym z kobietami, były komentowane, bo żaden ksiądz tak nie robił. Opowiadał mi ks. Adam Boniecki taką historię: młody biskup Wojtyła idzie ulicą z jakąś kobietą. Ma na sobie sutannę. Spotyka ciotkę i ta robi mu karczemną awanturę o to, że pokazuje się z kobietami na ulicy. Wojtyła na argument, że "przecież nie wypada", tylko wzrusza ramionami. Ale o co chodzi, przecież idzie i rozmawia z osobą, a że ta osoba jest kobietą...

 

Personalizm chrześcijański w praktyce.

 

- Właśnie. Kinaszewskiej, jako znajomej duchownego, którym interesowało się SB, założono podsłuch, a że była kobietą dość egzaltowaną, opowiadała wszem i wobec o swojej pracy sekretarskiej dla Wojtyły, o spotkaniach z nim. Świetny materiał na skandal. Pod warunkiem, że dorobi się większość faktów. To metoda stosowana także dziś w polityce. Jak się chce kogoś zniszczyć, wystarczy obrzucić błotem. A potem udowadniaj człowieku, że nie jesteś wielbłądem. Tak powstał prawdopodobnie w 1983 r. spreparowany pamiętnik Kinaszewskiej, który SB podrzuciło w paczce z żywnością do mieszkania ks. Bardeckiego. Bezpieka zaplanowała iście hollywoodzki scenariusz: najpierw podrzuciła wspomnienia, a potem zamierzała zainscenizować włamanie do mieszkania, by sprowadzić prawdziwych milicjantów. Ci, niby przypadkiem, znaleźliby pamiętnik.

 

Autorzy "Skompromitować papieża" stawiają tezę, że bezpieka chciała oddać ten pamiętnik papieżowi podczas drugiej pielgrzymki do Polski. Niby taki gest dobrej woli PRL-owskich władz, a tak naprawdę próba sprowokowania gestu wdzięczności.

 

- Jesteśmy bardzo polonocentryczni. Mam inną tezę na ten temat. W październiku 1982 r. szef KGB Jurij Władimirowicz Andropow wydał rozkaz, by wszelkimi sposobami niszczyć autorytet papieża. Jan Paweł II zanegował szerzącą się w Ameryce Południowej teologię wyzwolenia. Moskwa ładowała tam ogromne pieniądze i papież, który zastopował "Chrystusa z karabinem", przysporzył ZSRR kłopotów. Prowokacja wykorzystująca pamiętnik wydarzyła się kilka miesięcy później. Przypadek?

 

To by znaczyło, że Grzegorz Piotrowski, późniejszy zabójca księdza Popiełuszki, który nadzorował prowokację, działał na zlecenie Moskwy.

 

- Piotrowski tak to tłumaczył. Oficjalnie zleceniodawcą była krakowska bezpieka, ale Piotrowski był już wtedy oficerem z Warszawy. Ktoś z Krakowa pokusiłby się o tak daleko idącą prowokację i jeszcze wydawał rozkazy człowiekowi "z góry"? Mało prawdopodobne.

 

Wiemy, co było w tym pamiętniku?

 

- Nie. Choć możemy się domyślać. Zniszczył go prawdopodobnie ks. Bardecki. Autorem tego pseudopamiętnika był prawdopodobnie sam Piotrowski. Zachowały się zeznania sekretarki, która na jego polecenie przepisywała fragmenty rzekomych wspomnień Kinaszewskiej. Bezpieka, żeby uwiarygodnić dokument, wykorzystała czcionkę z maszyny, której używała pani Irena. Prawdopodobnie podmienili czcionkę, gdy maszyna była w naprawie.

 

Esbecką metodą było dodawanie do faktów plotek. Co było w tej historii prawdą, a co wymyśliła bezpieka?

 

- Prawdą było to, że Kinaszewską z Wojtyłą i Bardeckim łączyła zażyłość.

 

A może Kinaszewska podkochiwała się w Wojtyle?

 

- Wielce prawdopodobne, że w grę mogło wchodzić jakieś uczucie. Wojtyła pomógł jej w trudnej chwili, a wszyscy wiemy, jak łatwo od wdzięczności przejść do fascynacji. Był przystojnym mężczyzną, opiekuńczym. Nawet jeśli tak było, to było to jednostronne uczucie. Mało to pań, także dziś, zakochuje się w swoich proboszczach? Wojtyła mógł mieć mnóstwo cichych wielbicielek, ale swoim życiem udowodnił, że traktował swoje kapłaństwo bardzo serio ze wszystkimi tego konsekwencjami. Kinaszewska zmarła w 1990 r. Aferę ujawniono po jej śmierci. Jako pierwszy powiedział o prowokacji Krzysztof Kozłowski, wtedy szef MSWiA.

 

Dlaczego SB się nie udało?

 

- Różnymi drogami Pan Bóg chadza. Piotrowski z podwładnymi świętował podrzucenie paczki do mieszkania ks. Bardeckiego. Upił się i rozbił służbowy samochód. Pamiętam z tamtych czasów, że na mieście się mówiło o esbeku, który rozwalił auto. Skoro było o tym tak głośno, odwołano akcję. Potem podobny scenariusz zastosowano przy Popiełuszce. Przypilnowano jednak wykonawców i wpadki nie było.

 

Papież wiedział o tej prowokacji?

 

- Pytałem bliskich mu ludzi, czy komentował to, co próbowała zrobić bezpieka. Wiedział, ale był ponad to. Bardziej interesowały się tym służby watykańskie. W końcu była to poważna próba skompromitowania papieża na Zachodzie. To oczywiste, że nie była to prowokacja obliczona na Polaków. Przyjeżdża papież w stanie wojennym i nagle milicja znajduje pamiętnik z ekscesami obyczajowymi? Esbecy nie byli głupcami. Wiedzieli, że Polacy by w tak grubymi nićmi szytą aferę nie uwierzyli.

 

Niektórzy wierzą do dziś.

 

- Na to nie ma rady. Psy szczekają, karawana idzie dalej. 

 

JW/gazeta.pl