Jan Wójcik, Piotr Ślusarczyk

Po krytyce rządowego projektu polityki imigracyjnej, która wyszła ze środowisk pracodawców, krytykę przypuściły organizacje i media lewicowe. Pojęcie lewicy traktujemy tu dość szeroko, bo chodzi także o tzw. lewicę katolicką.

Krytycy mylą pojęcia

Przede wszystkim rzuca się w oczy to, że lewica, zarzucając stronie rządowej brak profesjonalizmu, uleganie mitom, nietolerancję, sama mogłaby odnieść te zarzuty do siebie. Drugim istotnym elementem jest pomieszanie polityki azylowej z polityką imigracyjną. Ta pierwsza ma być realizowana w zgodzie z konwencjami międzynarodowymi i traktatami unijnymi; druga jest wyłączną domeną polityki państwowej i jej kształt ma przede wszystkim odpowiadać interesom i woli społeczeństwa, a ono nie składa się wyłączenie z pracodawców i lewicowców.

Na początku należy zauważyć, że odwołanie się wprost do wartości religijnych w dokumencie rządowym może budzić niepokój. Jednak odczytując go w kontekście całego systemu prawnego, jakiemu podlega Polska, nie sposób go rozumieć jako zapowiedź przymusowej chrystianizacji. Należałoby więc rozróżniać między wartościami wynikającymi z kultury i religii, a przyjmowaniem samej religii.

Obsesja multikulti

Pierwszym zarzutem wobec ministerialnego projektu, jaki stawiany jest przez Jakuba Szymczaka w artykule „Polityka migracyjna PiS budowana na dyskryminacji: byle nie muzułmanie. Wykaz krajów niebezpiecznych” jest PiS-owska „obsesja” przejawiająca się w krytyce modelu multikulturowego. Szymczakowi nie podoba się stwierdzenie, że „paradygmat imigracji i integracji w oparciu o model wielokulturowości wymaga przewartościowania w stronę koncepcji kultury wiodącej”.

Trudno z tym polemizować, jeżeli ktoś nie chce zauważyć, że fiasko modelu wielokulturowości to fakt, a nie PiS-owska obsesja. Wypowiedzi takie padły już kilka lat temu ze strony najważniejszych polityków państw zachodnich, takich jak Angela Merkel, David Cameron, czy Nicolas Sarkozy. Poczynając od tej pierwszej wszyscy powtórzyli, że „Multi-kulti ist Tot” Nawet jeden z głównych propagatorów wielokulturowości, Trevor Phillips, były przewodniczący brytyjskiej Komisji ds. Równości i Praw Człowieka także zauważył trzy lata temu, że w przypadku społeczności muzułmańskiej Wielka Brytania ma problem z integracją.

O kulturze wiodącej od lat pisał muzułmanin, prof. Bassam Tibi, twierdząc w polskich liberalnych mediach, że multi-kulti to kompletne nieporozumienie. A na przykład Austria przeorientowuje swoją politykę z wielokultorowości na Leitkultur, wprowadzając nową ustawę regulującą stosunki islam – państwo austriackie.

Wreszcie także w lewicowych mediach, takich jak “Gazeta Wyborcza”, opublikowano artykuł profesora filozofii Andrzeja Szahaja, który pisał wprost: „W każdym państwie musi istnieć kultura dominująca, która znajduje swój wyraz np. w prawodawstwie czy systemie politycznym”.Czy zatem Oko.press chce być w tej kwestii bardziej na lewo od lewicy i bardziej muzułmańskie od muzułmanów?

Czy Polacy muszą się dostosować do imigrantów?

Jeżeli mówimy o integracji cudzoziemców, to jej skuteczność zaczyna się w polityce imigracyjnej. Jak na razie, lewicowe organizacje pozarządowe uczą nas akceptować inne od naszych zwyczaje. Możemy wydać wiele środków finansowych i społecznych, i liczyć, że projekt integracji się uda, bez udziału kultury wiodącej, w duchu multi-kulti. Na pewno zwycięzcą będą optujące za wielokulturowością NGO, ale nie spójność społeczna. Wreszcie, zarzut „obsesji” jest nieuzasadniony, bo rząd wyraźnie deklaruje, że stawia na imigrację krótkoterminową, cyrkulacyjną, a nie długoterminową.

W przypadku tej pierwszej o integracji nie ma sensu dyskutować, bo założenie jest takie, że ludzie ci wyjadą. I znowu należy podkreślić, że jest to polityka imigracyjna, a nie azylowa. Państwo nie musi wcale otwierać się na imigrację tylko dlatego, że ktoś sobie tego życzy. Przeważać powinny argumenty ekonomiczne, społeczne, demograficzne, nie zaś szantaż zarzutem dyskryminacji.

Czytanie bez zrozumienia

Kolejny zarzut Szymczaka więcej mówi o jego niechęci do PiS, niż o samym rządowym projekcie. Szymczak pisze o stereotypach wobec islamu, którymi operuje dokument rządowy podając jako przykład taki cytat: „Szereg badań w różnych krajach wskazuje na istotne różnice wartości pomiędzy kulturą Zachodu, a wartościami tzw. projektu islamistycznego, ukierunkowanego na przekształcenie świata społecznego w globalną społeczność islamską, opartą na wspólnej religii i uniwersalistycznych wzorach działania zarówno jednostki jak i społeczeństwa”.

„Projekt islamistyczny” nie jest jednak tożsamy z „projektem islamskim”, nie jest także tożsamy z islamem jako takim. To projekt dość szerokich grup w łonie samego islamu, ale mówienie o nim nie jest oceną społeczności muzułmańskiej jako takiej. Nie musi więc, jak chce Szymczak, padać zapewnienie, że „islam nie jest jednorodny”, bo ten fragment właśnie explicite mówi o różnorodności.

Dlaczego rząd o tym zagrożeniu ma nie wspomnieć, skoro wskazuje na nie cały świat? Dlaczego decydując o pobycie tymczasowym czy stałym, nie mógłby pozbawić prawa wjazdu osoby na przykład aktywnie działającej na rzecz ruchów fundamentalistycznych? Czy Oko.press zależy na rozwoju takiej ideologii?

Dalej komentator Oko.press nie zauważa także, że dokument nie przeciwstawia się samej konwersji na islam, lecz mówi o zagrożeniu, jakie płynie z takiej konwersji. Krytyczne wypunktowywanie, że taki fragment znalazł się w rządowym projekcie, to jakby przespanie całej epoki eurodżihadystów wywodzących się z Europy i jeżdżących do Syrii. Wielu specjalistów od radykalizacji zgadza się, że konwersja to moment, w którym człowiek jest psychologicznie na nią podatny. Powołana przez Unię Europejską Radicalisation Awareness Network też musi chyba cierpieć na “PiS-owską obsesję”, skoro zaleca zwracanie uwagi na informacje od rodziców, czy ich dzieci dokonują konwersji.

Wykaz krajów niebezpiecznych

Rząd postanowił, w oparciu o obiektywne kryteria, stworzyć wykaz krajów niebezpiecznych, który miałby być wytyczną dla procesów dotyczących decyzji imigracyjnych i określenia, ilu z danego kraju chcemy przyjąć obywateli. Dla lewicowych mediów to też jest problem. Czyli nie jest problemem wykaz MSZ i zalecenia dotyczące podróży Polaków do innych krajów, ale jest nim określanie, skąd zapraszamy ludzi do Polski? To postawa kompletnie niezrozumiała. Według tego podejścia, jeżeli sto tysięcy osób z Pakistanu będzie chciało przyjechać do Polski, to społeczeństwo nie ma nic do powiedzenia i nie może przeprowadzić dokładniejszej weryfikacji, kto z przybywających jest – jak nasz współpracownik Ammar Anwer – ateistą, a kto jest członkiem organizacji salafickiej. A z drugiej strony, bez wprowadzenia takiego podziału, ludność z Ukrainy będzie musiała podlegać tym samym procedurom, zamiast uproszczonych, a urzędy już i tak toną w papierach i wnioskach.

To kolejny argument potwierdzający złą wolę redaktora Oko.press. „A więc wykształcony na francuskich uczelniach profesor, potomek imigrantów z krajów północnej Afryki będzie gorszym materiałem na Polaka, niż chrześcijanin z Chin, który nigdy nie słyszał o Polsce” – pisze Szymczak. W projekcie jednak jasno napisano, że wykaz nie dotyczy obywateli państw Unii Europejskiej, więc jest to tworzenie sztucznego dylematu.

Na koniec Szymczak wytycza najcięższe działo, zakaz dyskryminacji wyrażony w artykule 32 Konstytucji. Przede wszystkim jednak Konstytucja dotyczy obywateli i tych, którzy znajdują się na terenie władztwa RP, to znaczy, że osoby aplikujące o wizę za granicą nie są podmiotem tego dokumentu (artykuł 37). Nawet jeżeli rozszerzymy tę kategorię, to przyjrzyjmy się praktykom innych państw. Czy Polacy mają ruch bezwizowy do Stanów Zjednoczonych, tak jak Czesi? Czy wygralibyśmy w jakimkolwiek sądzie batalię o dyskryminację z tego powodu? Nie. Trudno sobie wyobrazić, że rząd znający konsekwencje takiego działania, odmówiłby komuś wjazdu ze względu na wyznawaną religię, czy przynależność kulturową. Rząd mógłby przyznać obywatelom krajów pożądanych uproszczone procedury, a co do krajów, których emigrujący obywatele mogą stwarzać problemy z integracją lub bezpieczeństwem, stosowałby procedurę standardową, bardziej skupiając się na potencjale integracji i zagrożeniach bezpieczeństwa. To sytuacja analogiczna do polityki wizowej lub jej braku.

Wszyscy z krytykujących, jak jeden mąż, stawiają zarzut, że rząd daje odnośniki do pisma “Polonia Christiana” czy telewizji publicznej. Krytycy rządowego dokumentu jednak milczą na temat tego, czy przywołane konkretne źródła są prawdziwe, czy nie.

Krytycy widzą to, czego nie ma

Najtrudniejszy do zrozumienia i chyba najbardziej obraźliwy z wszystkich zarzutów padających pod adresem projektu ustawy jest zarzut, jaki sformułowała w “Krytyce Politycznej” Ukrainka Olena Babakova. „Polski pan wersja 3.0 patrzy na egzotycznych chłopów, którym po ciężkiej, opodatkowanej i ozusowanej harówie łaskawie zezwoli się osiedlić, ale tylko gdy wyrzekną się swojej tożsamości narodowej i religijnej na rzecz polskiej i katolickiej” – komentuje Babakova. „Polskie pany” to retoryka historycznych animozji, które prowadziły do przelewu krwi i nie służy ona ani integracji, ani współpracy między naszymi narodami.

W dodatku za symbol „pańszczyzny” u Babakovej uchodzą podatki i ZUS, które dotyczą wszystkich pracowników i stanowią raczej o równiejszym ich traktowaniu, niż w przypadku pracy na czarno. Babakovą niepokoi zwiększenie kompetencji organów kontroli, bo to jej zdaniem będzie prowadzić do wywożenia nieubezpieczonych pracowników do lasu, jak miało to miejsce w tragicznym i oburzającym, ale jednostkowym przypadku w Wielkopolsce.

Czy nie jest właśnie na odwrót – że kontrole pracodawców i ukrócenie zatrudniania na czarno mają chronić pracowników z Ukrainy? Chyba, że dla Babakovej rozwiązaniem dla Ukraińców jest ciche przyzwolenie na współczesne niewolnictwo, poniżej minimalnej pracy i bez osłony socjalnej. Dziwne jest to, że Babakova argumentuje przeciwko interesom swoich rodaków. Jeżeli czytać nie tylko projekt ustawy, ale wsłuchać się w komentarze polityków, to wszystko ma służyć przyspieszeniu formalności dla krajów preferowanych, czytaj: przede wszystkim dla Ukrainy. Ministerstwo nie przygląda się imigracji z Ukrainy z tego prostego powodu, że prawdopodobnie nie ma i nie spodziewa się żadnych problemów z tego kierunku.

Zamknąć oczy na radykalizację

Zdziwienie Bobakovej, że dokument zajmuje się bardziej kierunkami, z których napływają wyznawcy islamu, może być chyba tylko skutkiem odcięcia od informacji ze świata. I nie chodzi jedynie o terroryzm – jak lubi to podkreślać lewica odciągając uwagę od innych problemów. Francja raz za razem, rok za rokiem, publikuje kolejne raporty na temat problemów z integracją, z radykalizacją itd. Pojawiają się oficjalne dokumenty o problemach z integracją, odmiennym światem wartości, odrzuceniem kultury danych krajów ze strony społeczności muzułmańskich. Na jakiej podstawie lewica uważa, że rząd nie ma prawa być w tym przypadku bardziej uważny? Może “Krytyka Polityczna” powinna wprost zakomunikować społeczeństwu, że chce masowej, niekontrolowanej imigracji z krajów muzułmańskich?

Nie dostrzegać konfliktów społecznych

Co do rzeczonej działalności opozycyjnej imigrantów, nigdzie projekt nie włącza tego do kryteriów decydowania o wjeździe, natomiast mówi o konsekwencjach obecnych w Europie. To choćby konflikt kurdyjsko-turecki rozgrywający się na ulicach Niemiec czy działalność tureckich służb wywiadowczych przeciwko gulenistom w Europie. To są czynniki zagrożenia bezpieczeństwa państwa, które muszą być brane pod uwagę.

Ekonomiczni dyletanci

Krytyki rządu podjął się też blog Islamista, prowadzony przez islamistów tj. specjalistów do spraw islamu Karola i Annę Wilczyńskich. Państwo Wilczyńscy wyrzucają projekt ustawy od razu do kosza. Najzabawniejsze jest, że przez lata słyszeliśmy, że na temat islamu mogą wypowiadać się tylko eksperci od islamu. Tutaj zobaczyliśmy, że na temat gospodarki mogą mówić dyletanci w kwestiach ekonomicznych. Islamiści martwią się, skąd Polska weźmie pracowników, nie zastanawiając się nad innymi kierunkami imigracji, podnoszeniem wydajności, zmianą struktury gospodarki, rozwojem nowych technologii. Sztuka jest sztuka, liczba pracowników musi się zgadzać.

“Islamista” nie zna podstawowych prac na temat muzułmańskiego ekstremizmu

Prowadzący bloga Islamista stawiają zarzut, że autorzy raportu sięgają po prace „nieznanego autora Krzysztofa Izaka”. Pisząc to odsłaniają własną niekompetencję. Krzysztof Izak to wieloletni funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, autor wydawanego kilkakrotnie „Leksykonu organizacji i ruchów islamistycznych”, autor publikacji w piśmie “Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego”.

Podobnie jak inni, islamiści (tu eksperci od islamu) nie mogą zrozumieć, dlaczego żadna inna religia poza islamem nie została opisana jako zagrożenie. Może dlatego, że 90% ofiar na świecie, według Global Terrorism Database, ginie z powodu zamachów przeprowadzonych przez islamskie organizacje terrorystyczne? Islamista pisze, że „wiele ataków terrorystycznych przeprowadzali wyznawcy różnych religii (np. hinduiści w Indiach czy chrześcijanie w krajach Ameryki Łacińskiej)”, ale statystyk globalnych – a te mają znaczenie przy planowaniu polityki migracyjnej – nie podaje. Mitem według nich jest też tworzenie społeczeństw równoległych, a w sytuacji konwersji nie widzą problemów podobnych, jakie znajdują w nich eksperci.

Gra skompromitowanymi argumentami

Wydaje się, że eksperci od dekady już nie zmienili swojej argumentacji, polegającej na rozmywaniu i wytykaniu ich zdaniem kardynalnych, a w rzeczywistości nieistotnych szczegółów. W raporcie krytykują sformułowanie „prawo szariatu” twierdząc, że to tautologia, bo wystarczy „szariat”. Otóż nie wystarczy. Sformułowanie “prawo szariatu” zawęża jego pole znaczeniowe do kwestii regulujących życie społeczne, zostawia na marginesie kwestię regulacji obrzędów religijnych.

Blogerzy z Islamisty stawiają znak równości pomiędzy akceptacją „ewangelicznego nakazu miłości”, a wypełnianiem nakazów wynikających z prawa szariatu. W tej logice zakaz wychodzenia kobiety za mężczyznę innego wyznania jest zrównany z „będziesz miłował bliźniego jak siebie samego”.

Twierdzą, że „niewykształcony czytelnik w Polsce” ujrzy obraz wielbłądów, koczowisk i kobiet w nikabach czytając w projekcie informację, że „30% Turków w Niemczech pragnęłaby odtworzenia wzorów funkcjonowania społeczeństwa z czasów Mahometa”. To pogarda wobec czytelnika i manipulacja, sofizmat rozszerzenia, czyli tzw. „chochoł”, gdzie tworzy się fikcyjny argument przeciwnika, by potem go obalić. Twierdząc, że wyobrażamy sobie wprowadzenie w życie zwyczajów pustynnych koczowników, autorzy prostują, że chodzi o dobre i pobożne uczynki. Tymczasem odtworzenie wzorów z czasów Mahometa, w ideologii islamskiego fundamentalizmu nie postuluje życia koczowników, lecz wprowadzenie zasad szariatu i rządów prawa boskiego ponad prawem stanowionym. Blog Islamista udaje, że problem ten nie istnieje, zaś pisząc o ignorancji Polaków odsłania własne ideologiczne zacietrzewienie.

Nie ulega wątpliwości, że nad przygotowaną przez rząd ustawą powinno się dyskutować. Dyskusja to jednak nie wyrzucanie projektu do kosza, nadawanie innych znaczeń zapisom niż te, które z nich wynikają, czy traktowanie z pogardą i wyższością rządu i obywateli kraju.

Może zamiast skupiać się na krytykowaniu i próbie utrącenia dokumentu, lewicowcy niech przedstawią swój projekt imigracji. Można się jednak obawiać, że jeżeli zaproponują otwarte granice, masową migrację z kierunków niepożądanych i integrowanie się Polaków z imigrantami (a nie odwrotnie), to społeczeństwo może jednak takiego projektu nie poprzeć. I z tego punktu widzenia możemy zrozumieć obecną postawę lewicowych krytykantów.

EUROISLAM.PL