Coraz bardziej wkurza mnie, gdy dowiaduję się, że w niebezpieczeństwie znajdują się ci, którzy na własne życzenie igrają z życiem. Nie ważne, czy są to grotołazi, alpiniści czy himalaiści. Podatnik płaci za ich pasje, następnie za ich ratowanie, a potem za rekonwalescencje.

Nie będę oceniał ich zamiłowania do ryzyka, to ich prywatna sprawa, która jednak powinna być finansowana z prywatnych pieniędzy. Widać wyraźnie, że rutyna codzienności, faktyczny brak konieczności codziennej walki o przetrwanie, coraz częściej sprawia, że coraz więcej ludzi ucieka przed nudą. Na przykład w sporty ekstremalne.

Dlatego Ministerstwo Obrony Narodowej powinno zadbać, aby tacy ludzie nie nudzili się w pierwszej kolejności. Niech swoją zwiększoną wytrzymałość, skłonność do podejmowania wyzwań i ponadprzeciętne ambicje wykorzystają z pożytkiem dla kraju. Z pewnością wielu z nich sprawdzi się jako różnorodni agenci do zadań specjalnych, oczywiście po uprzednim przeszkoleniu.

To samo dotyczy rzesz rodaków z nudów zabawiających się w wojów, rycerzy, kowbojów, powstańców, hitlerowców czy Indian. Jeśli to nie tylko kolejna okazja, aby zjeść i wypić, tylko wylewna miłość do ojczyzny, to przecież także można ją przekuć w zdobywanie umiejętności, które przydadzą się w niespokojnych czasach.

Tak dzieje się w ościennych krajach. Na Łotwie młodzież nie tylko bawi się, ale także ćwiczy się w umiejętnościach, które mogą przydać się w walce partyzanckiej. Wie jak obchodzić się z bronią, wykorzystać na swoją korzyść ukształtowania terenu, czym zaskoczyć wroga. Nie bez przyczyny, choć na logikę trudno w to uwierzyć, ostatni partyzant został znaleziony w nadbałtyckich lasach zaledwie… dekadę przed rozpadem ZSRR.

Lokalne społeczności mogą odegrać ważną rolę w obronie terytorialnej ojczyzny. Tego typu wyszkolenie z pewnością będzie dla społeczeństwa cenniejsze, niż ładnie wyglądające zdjęcia z inscenizacji pokazywane w programach informacyjnych. Albo akcje ratunkowe z gór i jaskiń rozsianych po całym świecie.

Tomasz Teluk