Kto by pomyślał, że przez niemal 30 lat „wolnej Polski” jednym z najbardziej elektryzujących społeczeństwo tematów nadal będą tajemnice życiorysów tutejszych polityków i ich rodzin. Zbliżające się kampanie wyborcze ta samorządowa i te parlamentarne będą sprzyjać ujawnianiu kolejnych teczek tajnych współpracowników, czy też informacji na temat powiązań konkretnych ugrupowań, polityków lub członków ich rodzin z komunistycznymi służbami PRL. I nie tylko. W ferworze walki może wyjść na jaw, że przywilej werbowania do współpracy wybitnych przedstawicieli życia publicznego w naszym kraju nie należał jedynie do dawnego SB i WSI, ale został udzielony również innym obcym służbom.

Powakacyjny sezon polityczny zapowiada się niezwykle gorąco. Na początku tygodnia ogólnopolskie media obiegła informacja, że mama kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta stolicy, pani Teresa Trzaskowska w latach ’60 rozpoczęła współpracę z bezpieką jako tajny współpracownik o pseudonimie Justyna i donosiła m.in. na ludzi kultury, takich jak Leopold Tyrmand, Jerzy Matuszkiewicz czy Roman Washko. Z raportów agentów prowadzących możemy się dowiedzieć, że pani Trzaskowska nie tylko nie miała nic przeciwko składaniu raportów na swoich kolegów, ale imponowało jej, że może współpracować z ludźmi komunistycznego kontrwywiadu.

Czy ta informacja może oznaczać koniec szans na prezydenturę dla Rafała Trzaskowskiego? W krajach dojrzałych demokracji po takim „coming out’cie” kandydat dwa razy zastanowiłby się nad złożeniem rezygnacji z ubiegania się o jakiekolwiek urzędy państwowe czy samorządowe. Wiarygodność polityka obciążonego tego typu dziedzictwem spada niemal do zera, tym bardziej, że jak dotąd kandydat Trzaskowski nie przechwalał się dokonaniami swoich przodków w czasach PRL, a wręcz przeciwnie- stroił się w piórka szlachetnego opozycjonisty, który już w stanie wojennym jako 9-cio latek uciekał ZOMO’wcom na Starym Mieście.

Platforma Obywatelska miała być partią opartą na etosie Solidarności, konserwatywną światopoglądowo, z elementami rynkowego liberalizmu. Z czasem okazało się jednak, że jest partią, do której utworzenia przyznał się oficer PRL-owskich służb, generał Gromosław Czempiński, a jednym z ojców- założycieli był współpracownik komunistycznej bezpieki- Andrzej Olechowski, pseudonimy Tener i Must. Jeszcze w 2006 r. ówczesny wiceminister obrony narodowej Antoni Macierewicz oświadczył publicznie, iż większość ministrów spraw zagranicznych III RP było „agentami sowieckich służb”. Wówczas z mainstreamowych mediów na min. Macierewicza wylała się fala hejtu i bezpardonowych ataków. Prace historyków IPN oraz śledztwa dziennikarskie potwierdziły jednak słuszność tych twierdzeń. Zarówno Krzysztof Skubiszewski (TW Kosk), Andrzej Olechowski (Tener, Must), Dariusz Rosati (Buyer), Bronisław Geremek, Włodzimierz Cimoszewicz (Carex), Adam Rotfeld (Rauf, Rad, Ralf, Serb) okazali się być współpracownikami komunistycznych służb. Poza Olechowskim- współzałożycielem PO, zarówno Cimoszewicz, jak i Rosati są dziś związani z patią Grzegorza Schetyny.

Przez lata autorytety III RP nachalnie wmawiały łatwowiernemu społeczeństwu, że uwikłanie we współpracę ze sterowanymi z Moskwy oficerami wywiadu i kontrwywiadu nie mogło mieć jakiegokolwiek wpływu na sposób wykonywanych przez owych dyplomatów obowiązków, ponieważ byli to wybitni, niezależni fachowcy wysokiej klasy, odporni na tego typu wpływy i zależności. Ale która służba specjalna obcego państwa nie chciałaby mieć swojego agenta w randze ministra?

Na początku lat 90-tych Rosjanom tak rozbudowanej agentury pozazdrościli Niemcy. Krzysztof Wyszkowski, bliski współpracownik Donalda Tuska z początku lat 90-tych potwierdza w publicznych wypowiedziach, że pierwsza partia Tuska- Kongres Liberalno-Demokratyczny był finansowany przez byłego agenta SB Wiktora Kubiaka. Paweł Piskorski, sekretarz generalny i wiceprzewodniczący KLD stwierdził w 2014 r, że ta partia otrzymała w początkach swojej działalności od niemieckiej CDU pożyczkę w wysokości 1 miliona marek, co wówczas było kwota zawrotną. W 2016 r. Krzysztof Wyszkowski złożył zawiadomienie do prokuratury, informując „o możliwych związkach Donalda Tuska z niemieckimi służbami”. Zaledwie kilka dni temu dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński wydał książkę „Niebezpieczne związki Donalda Tuska”, która ma opowiadać o związkach byłego premiera RP z niemieckim wywiadem, ale też z mafijnym półświatkiem.

Partia Grzegorza Schetyny oraz jej bezpośrednie zaplecze nie stronili od przyjmowania pod swoje skrzydła zarówno byłych tajnych współpracowników sowieckiej bezpieki, jak i funkcjonariuszy aparatu represji PRL. Pełniąca do niedawna funkcję wiceszefowej PO, Hanna Gronkiewicz-Walc bardzo chętnie sięgała po byłych oficerów komunistycznych służb, powierzając im stanowiska kierownicze w departamentach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo miasta. Tak było w przypadku Ewy Gawor, szefującej Biuru Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Urzędu m.st. Warszawy, dawniej podporucznika MO. Pani podporucznik w ostatnim czasie wsławiła się tym, iż w dniu 1 sierpnia podjęła decyzję o rozwiązaniu marszu środowisk patriotycznych w 74 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Wcześniej, w 2008 r. była odpowiedzialna za spacyfikowanie protestujących kupców domów towarowych KDT, kiedy to obrażenia poniosło ok. 80 osób. Prof. Sławomir Cenckiewicz stwierdza wprost: „W warszawskim ratuszu zatrudnione są osoby, które w przeszłości pracowały w SB”.

Pointa tego artykułu może być tylko jedna: dobrze jest mieć swojego agenta w randze wójta, burmistrza, prezydenta miasta, czy nawet ministra, ale jeszcze lepiej jest mieć swojego człowieka na stanowisku premiera 38- milionowego kraju. Dlaczego nie? Ciąg dalszy z pewnością nastąpi.

Paweł Cybula