PiS zarzuca Platformie Obywatelskiej, że gra terminem wyborów prezydenckich. "Są one ustawiane pod jednego kandydata - Bronisława Komorowskiego" - uważa Marcin Mastalerek. Rzecznik PiS-u, powołując się na spekulacje prasowe przekonuje, że PO chce, by wybory odbyły się 10 maja, w dwa dni po obchodach 70 rocznicy zakończenia II wojny światowej. "Ósmego będzie bardzo duże wydarzenie międzynarodowe organizowane przez prezydenta Komorowskiego. Jeżeli tak wygląda polska demokracja to coś tu jest nie tak" - mówi Mastalerek. 

Zdaniem Marcina Kierwińskiego z PO, politycy PiS mają jakąś obsesję na punkcie PO i w tak oczywistych rzeczach jak termin wyborów starają się doszukiwać drugiego dna. "Ja rozumiem, że każda metoda zaatakowania Platformy Obywatelskiej jest dobra, ale naprawdę apeluję do kolegów z PiS-u o trochę mniej spiskowych teorii" - mówi Kierwiński. 

Stanisław Żelichowski z PSL przypomina, że w tym roku wybory prezydenckie przypadkowo zbiegają się z obchodami 70 rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej. "To nie pan prezydent wykombinował ta datę, ona wynika z kalendarza" - mówi Żelichowski. Kierwiński i Żelichowski są zdania, że wyznaczenie terminu wyborów na 17 maja byłoby bardziej korzystne, bo dałoby więcej czasu na prowadzenie kampanii wyborczej. 

Krzysztof Gawkowski z SLD uważa, że nie ma większego znaczenia czy wybory prezydenckie odbędą się 10 czy 17 maja. Zdaniem sekretarza generalnego Sojuszu ważne jest to, że robi się ciepło i kandydaci na prezydenta będą mogli pojechać w teren i bezpośrednio rozmawiać z ludźmi. "Więc nie ma różnicy czy to będzie 10 czy 17 maja, ja uważam, że to będzie 10 maja" - dodaje Gawkowski. Zgodnie z kalendarzem wyborczym marszałek Sejmu Radosław Sikorski musi wyznaczyć termin wyborów prezydenckich do 6 lutego.

MaR/Dziennik.pl/IAR