W telewizjach informacyjnych na żywo obserwowaliśmy spotkanie Prezydenta Andrzeja Dudy z protestującymi w Sejmie opiekunami dorosłych osób niepełnosprawnych.

Bezdyskusyjne jest, że Prawo i Sprawiedliwość, osobiście prezes Jarosław Kaczyński oraz Prezydent Andrzej Duda, w minionych latach, obiecywali realną pomoc dla tych osób, a tej pomocy, sprawując realną władzę w Polsce, do dnia dzisiejszego (a rządzą kilka lat) nie zrealizowali, więc publiczne ich biczowanie jest jak najbardziej uzasadnione.

Zastanawia mnie i niepokoi jednak coś innego. Protestujący żądają nie tylko ustaw gwarantujących im wymierną pomoc, nie tylko stawiają sprawę na ostrzu noża, że ich postulaty mają być rozpatrzone i zrealizowane natychmiast, ale żądają, by w rozmowach o ich problemach uczestniczyli osobiście i w wyznaczonym przez nich miejscu, premier Morawiecki, prezydent Duda i prezes Kaczyński.

Powtórzę jeszcze raz: PiS, PAD i J. Kaczyński mają moralny obowiązek wypełnić swoje wyborcze obietnice, ale spełnienie żądania, by najważniejsi przedstawiciele państwa (Premier, Prezydent) stawiali się przed oblicze protestujących, bo protestujący tego sobie życzą, to rzecz bardzo niebezpieczna.

Po pierwsze ani premier, ani prezydent, nie mogą ad hoc negocjować i decydować o konkretnych rozwiązaniach legislacyjnych, czego oczekują protestujący w Sejmie opiekunowie osób niepełnosprawnych, a po drugie (i najważniejsze) inne grupy społeczne i zawodowe, które mają uzasadnione roszczenia, które doświadczyły krzywdy czy niesprawiedliwości, którym politycy obiecywali, czasem cynicznie (bez chęci wywiązania się) spełnienia ich oczekiwań, widząc, że okupacja Sejmu (KPRM, Kancelarii Prezydenta, Urzędu Marszałkowskiego itd.) i wzywanie do siebie najważniejszych urzędników, premiera, prezydenta, jest skuteczne, będą takie działania wykonywać rutynowo.

Pisałem i mówiłem o tym w mediach przy okazji „głodówki” lekarzy – rezydentów, piszę i mówię o tym teraz (np. w rozmowie w Radiu Warszawa). Uginanie się rządzących przed tego typu żądaniami - mam na myśli nie treść postulatów, ale formę - to bardzo niebezpieczna metoda mogąca doprowadzić do eskalacji takich zjawisk, do zastąpienia prac Sejmu i Senatu szantażem. Moralnie zrozumiałym, ale jednak szantażem: albo przyjdzie do nas Prezydent (Premier, prezes), albo…

Jest w tej sytuacji jednak i dobra strona. Idąc po władzę, walcząc o przychylność wyborców, pisząc wyborczy program, należy mierzyć siły na zamiary. Nie wolno zapełniać wyborczych programów obietnicami bez pokrycia, rzucać „z rękawa” kwotami, jakie da się tym czy innym wyborcom „jeśli mnie wybierzecie”, bo przychodzi taki moment, gdy ktoś powie „sprawdzam”.

Już nigdy – mam przynajmniej taką nadzieję – nikt nie będzie obiecywał tego, co ewidentnie jest nie do zrealizowania, a to, co obieca, jeśli nie zrealizuje (czasem z ław opozycji nie wie się, na co stać budżet państwa czy konkretny resort), to przynajmniej podejmie rzetelną próbę realizacji tej części programu, która jest możliwa do wykonania. I to nie w mglistej przyszłości, ale w pierwszych miesiącach sprawowania władzy. Powyższe uwagi tyczą się wszystkich formacji politycznych, bo obietnice bez chęci realizacji, to przypadłość nie tylko obecnego rządu.

Ale teraz rządzi PiS i urząd sprawuje PAD i właśnie Prezydent Andrzej Duda, z podniesioną przyłbicą, przyszedł do protestujących biorąc na siebie moralne zobowiązanie, że zgłaszane postulaty będą wreszcie potraktowane serio. To - mimo mojej krytycznej oceny takiego trybu postępowania - jasna strona dramatu niepełnosprawnych i ich opiekunów, który na naszych oczach się odbywa.

Piotr Strzembosz