-Mówiąc szczerze… Nie bardzo – odpowiada zakłopotany mężczyzna przyłapany przed kościołem przez reportera „Wiadomości”. Sytuacja wymarzona, w sam raz dla misyjnej telewizji. Jest szansa by podjąć próbę zamiany stanu niewiedzy (owego pana i wielu mu podobnych) w ogólną choćby orientację o temacie, nad którym pochylili się polscy biskupi.

Początek materiału wyemitowanego w TVP w dniu odczytania słynnego listu Episkopatu mógłby wskazywać, że reporter tę sytuację wykorzysta. Prorektor gdańskiego seminarium wyjaśnia bowiem widzom, iż wg ideologii gender płciowość jest kwestią kulturową, a nie biologiczną i można ją dowolnie zmieniać, w zależności od potrzeb, orientacji czy uwarunkowań. Oczywiście ktoś może uważać inaczej i reporter ma obowiązek dać temu wyraz. Więc daje. Mówi z offu, że nie ma zgody nawet co do samej definicji i na potwierdzenie załącza wypowiedź Magdaleny Środy o tym, że gender to „promocja równości, wolności i niezależności”. Sęk w tym, że obie „setki” wcale nie są sprzeczne, a wręcz kompatybilne. Obie potwierdzają, że gender jest zakwestionowaniem determinizmu biologii, tyle, że Kościół widzi w tym zagrożenie, a lewica szansę na lepsze jutro.

Kamilowi Dziubce udało się uchwycić istotę sporu (da się? da!). Mógł otworzyć szampana i wyjaśnić, że list biskupów jest czymś naturalnym, bo mamy do czynienia – jak rzadko kiedy – z dość klarowną sytuacją fundamentalnego sporu dotyczącego wizji świata, człowieka i rodziny. Wcale nie przesądzając, po czyjej stronie jest racja, a jedynie przyznając Kościołowi, który ufundowany jest na bardzo konkretnej aksjologii, prawo by jej bronił.

Niestety, to byłoby zbyt proste. Toteż materiał dopiero w tym punkcie tak naprawdę się zaczyna. Widz dostaje jako super bonus dwie kolejne wypowiedzi. Najpierw niezawodny Jan Hartman dementuje, jakoby gender był jakąś ideologią i oskarża Kościół iż listem „przykrywa” problem pedofilii w swoich szeregach, a potem redaktor Strzelczyk z „Tygodnika Powszechnego” poddaje w wątpliwość tezę, iż gender stanowi jakieś zagrożenie dla rodziny. Dwa strzały: z lewej i z prawej ( tak przynajmniej ma prawo myśleć odbiorca uważający „TP” za pismo prezentujące katolicki punkt widzenia) cofają nas do punktu wyjścia. Czyli do pierwszej sceny materiału – zadymy na wykładzie poświęconym gender. Emocje, emocje i jeszcze raz emocje.

Zreasumujmy: nie ma ideologii gender, jest nauka. I to niekoniecznie sprzeczna z linią Kościoła. Co prawda inaczej uważał Benedykt XVI (o czym jest mowa), ale już Franciszek zamiast „jątrzyć” modli się o zgodę w rodzinach. A i samego listu w wielu kościołach nie odczytano. Jeśli to jest materiał obiektywny i rozjaśniający ludziom w głowach, to ja się nazywam Washington Irwing.

W medialnym krajobrazie po liście biskupów głównym newsem było „złagodzenie tonu” i fakt, że nie wszędzie został odczytany (bunt?). Kościół wciąż jest prezentowany jako siła przeciwstawiająca się wolności, postępowi, nauce. Jego recenzentami są wyłącznie redaktorzy „Polityki” i „Tygodnika Powszechnego”. Z uporem lansuję się tezę jakoby głowa Kościoła miała jakieś inne zdanie na temat imponderabiliów (a gender ewidentnie je narusza) niż polscy biskupi - twardogłowi ludzie niezdolni do dialogu.

Dziennikarze oczywiście nie są tu stroną, a jedynie zatroskanymi obserwatorami. Nie marzą o niczym innym, jak o dialogu, przełomie. Na czym miałby on polegać? Tu pada standardowy zestaw „reform” na jakie Kościół powinien się wreszcie zdecydować, by wykazać „dobrą wolę” i spełnić oczekiwania. Czyje? Przepraszam koleżanki i kolegów, ale to nie ma nic wspólnego z dialogiem. Skoro ma się pełne usta frazesów o „neutralności światopoglądowej” czas wreszcie uznać, że katolicy swój światopogląd mają. I będą się go trzymać.

Piotr Legutko

PS: A pytanie: ideologia czy nauka (w kontekście gender) warto podejmować. Można dojść do bardzo ciekawych wniosków. Gorąco polecam norweski film „Pranie mózgów” (autor: Harald Eia).

Felieton ukazał się na stronie sdp.pl