Cieszę się, że mogę dzielić się tym, co uczynił dla mnie Jezus. Nigdy wcześniej nie znałem Jezusa i nie miałem pojęcia, kim On tak naprawdę jest, mimo, że przez kilka lat byłem ministrantem. Bardzo rzadko modliłem się do Niego, a jeśli już się modliłem, to tylko wargami. Sercem byłem gdzieś zupełnie daleko.

     Kiedy dorastałem, zakochałem się w dziewczynie. Pewnego razu okazało się, że mam rywala, który był starszy ode mnie i pewnie silniejszy, a ja za bardzo nie miałem odwagi, aby się o tym przekonać. Przeklinałem go w duchu i szukałem sposobu, aby się go pozbyć. Aby się pocieszyć zacząłem się upijać. Pewnego dnia znalazłem w domu rozpuszczalnik. Wlałem go trochę do woreczka foliowego i zacząłem wdychać opary. Na początku gryzło mnie w gardle, po chwili znalazłem się jakby w innym świecie, miałem wrażenie, jakbym śnił. Wydawało mi się, że mówią do mnie meble i inne rzeczy. Za którymś razem coś, co ze mną rozmawiało doradziło mi, abym modlił się do szatana o to, aby zabił mojego rywala. Zacząłem modlić się do szatana. Pisałem do niego różne modlitwy, w których zawsze było pragnienie śmierci tego człowieka. Rysowałem różne demoniczne twarze a wewnątrz siebie stawałem się coraz bardziej do nich podobny. Nauczyłem się perfekcyjnie kłamać, że nawet rodzice, z którymi mieszkałem, nie zdawali sobie sprawy, jakie mam problemy. Nawet sam przed sobą nie przyznawałem się, łudziłem się, że to tylko taka tymczasowa zabawa.

     Po miesiącu dowiedziałem się, że mój rywal zginął tragicznie w wypadku. Pomyślałem, że to moja wina i że Jezus na pewno mnie nie kocha po tym, co zrobiłem. Zacząłem coraz mocniej upadać. Zapuściłem włosy, zacząłem się ubierać jak "rasowy metalowiec". Zacząłem palić papierosy, później pić tanie wina, w moim życiu były: koncerty rockowe, szpan, seks, kradzieże. Im bardziej starałem się wyluzować, tym mocniejsze czułem niezaspokojenie moich próżnych ambicji. Zacząłem nienawidzić siebie i wszystko, co mnie otaczało. Trzy próby samobójstwa miały swój finał w objęciach muszli klozetowej. Zastanawiałem się, po co ja w ogóle żyje na tym świecie.

     Pewnego dnia poznałem dziewczynę (moją obecną żonę), która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nosiła okulary, była bardzo skromna, kobieca, nie przeklinała, nie piła, nie paliła. Nigdy wcześniej nie znałem takich dziewczyn. Ja też chciałem wzbudzić jej zainteresowanie, ale im bardziej się przed nią popisywałem, tym bardziej mnie ignorowała. Obciąłem włosy, ubrałem się normalnie itd. Po miesiącu została moją dziewczyną.

     Po pięciu latach wyjechaliśmy z naszego rodzinnego miasta do Wrocławia w poszukiwaniu pracy. Moja przyszła teściowa bardzo nalegała, abym wziął ślub z jej córką. Bolało ją to, że nie żyjemy po chrześcijańsku, a ja tłumaczyłem jej, że nie stać nas na ślub kościelny. W końcu poszliśmy na kompromis i wzięliśmy ślub cywilny.

     Po pewnym czasie nasze życie i małżeństwo zaczęło zmieniać się w koszmar. Co niektórzy mieli nas za przykład szczęśliwego małżeństwa. Tak bardzo zależało mi na dobrym zdaniu otoczenia, że byłem taki, jakim ono mnie pragnęło. Coraz częściej chodziliśmy z żoną na alkoholowe imprezy. Żona nauczyła się pić alkohol, palić papierosy, przeklinać. W domu coraz częściej pojawiały się kłótnie, łzy, nerwy, coraz częściej przychodziłem z pracy spóźniony, pod wpływem alkoholu. Coraz częściej piłem, szukałem towarzystwa, w którym dałoby się wypić. Doszło do tego, że piłem nawet w czasie pracy. Okłamywałem żonę, przepijałem pieniądze, stawałem się coraz bardziej agresywny. Omal nie doszło do rozwodu. Właściwie to chciałem być lepszy, czasami próbowałem się zmienić. Wtedy nie piłem jeden czy dwa dni. Kupowałem żonie kwiaty, przepraszałem, obiecywałem poprawę, zapraszałem na spacer, do kina. Na drugi dzień znów widziała żałosnego pijaka.

     Któregoś dnia natrafiłem na naszej półce z książkami na Nowy Testament. Oglądałem zdjęcia i czytałem fragmenty, które zaczęły dotykać mojego serca, tak, że zachęciło mnie to, aby dowiedzieć się czegoś więcej o Bogu. Poczułem się jak spragniony, który dostał pić, jak głodny, który dostał jeść i jak daltonista, który nagle odkrył kolory, jak ślepiec, który odzyskał wzrok. Czytając te słowa uświadomiłem sobie jak daleko jestem od Boga. Targnął mną wielki płacz, poczułem, że poluzowały się łańcuchy, które mnie krępowały, że teraz jest ten moment, w którym mogę się ich pozbyć. Zacząłem się modlić: "Panie Jezu, jeśli chcesz, to możesz mnie zmienić. Ty wszystko możesz". Poczułem pokój, radość, ulgę, która teraz śpiewała w moim sercu. Moje ciało zaczęło drżeć, jakby skazany i prowadzony na śmierć, nagle dowiedział się, że jest ułaskawiony i może zmienić swoje życie. Powiedziałem: "Jezu, zmień mnie. Ja sam nie potrafię, nigdy mi się nie udawało. To Ty ulep ze mnie nowego człowieka. Uczyń mnie takim, jakiego mnie pragniesz".

     Kiedy żona wróciła z pracy, opowiedziałem jej o moim przeżyciu. Wykrztusiłem tylko, że Jezus przyszedł do mnie, że On tu był i jest cały czas, tylko aby Go dostrzec, trzeba spojrzeć dalej niż widzą nasze oczy. Że Jezusa może zobaczyć tylko nasze serce. Żona patrzyła na mnie jak na kogoś, kto oszalał, ale ja byłem taki szczęśliwy, że wprost zarażałem swoją radością. Cały wieczór mówiłem o tym, jak Bóg nas kocha. Widziałem, że z żoną zaczyna się dziać podobnie jak ze mną. Codziennie czytaliśmy wspólnie Słowo Boże i chwaliliśmy Boga.

     Pełen zapału udałem się do spowiedzi, ale dowiedziałem się, że nie dostanę rozgrzeszenia, ponieważ żyjemy w cudzołóstwie. Moja radość z życia w bliskości z Bogiem upadła i mocno się potłukła. Postanowiliśmy wziąć ślub kościelny. Nie było wolnego terminu w najbliższym czasie i musieliśmy czekać trzy miesiące. Unieważniliśmy w naszych sercach ślub cywilny, zdjęliśmy obrączki i zaniechaliśmy współżycia.

     Teraz wiem, że był to dla mnie okres próby. Po pewnym czasie mój entuzjazm z życia z Bogiem zaczął maleć. Koledzy, którzy dostrzegli, że się zmieniam robili mi wyrzuty, że odsuwam się od nich, nie wypiję, nie przeklnę itd. Uległem ich namowom i wróciłem do alkoholu, kradzieży, jednak nie czułem już takiej satysfakcji jak kiedyś. Nie potrafiłem nawet kląć, bo czułem wyrzuty sumienia.

     Któregoś wieczora piliśmy alkohol z tatą i z bratem. Kiedy nabrałem odwagi zacząłem im opowiadać o Jezusie, o tym, jak nas kocha i chce, abyśmy zmienili nasze życie. Myślałem, że ich to ucieszy, ale wywołało to zdziwienie, że mówię takie rzeczy przy kieliszku. Im więcej mówiłem im o Bożej miłości, tym większy gniew to wywołało. Rozpłakałem się z bezsilności i postanowiłem pójść szukać zrozumienia u Kasi. Próbowałem jej wyjaśnić, że chociaż jestem pijany, to trzeźwo myślę i nawróciłem się, ale ona nie chciała mnie słuchać.

     Zdenerwowany i bezradny wyszedłem i przechodząc koło kościoła, mieszczącego się na odludziu, postanowiłem dojść tam na kolanach, mówiąc: "Boże, jak nie chciało mi się do Ciebie przychodzić, tak teraz przyjdę na kolanach, tylko proszę, wybacz mi.." Przez całą drogę, przepraszałem Boga za grzechy. Kiedy doszedłem do drzwi kościoła nic specjalnego się nie wydarzyło. Klęczałem przed zamkniętymi drzwiami i czułem charakterystyczny zapach kadzidła i drewnianych ławek. Rozpłakałem się i prosiłem Boga, by sprawił, abym znów prowadził dobre życie jak kiedyś. Nie wiedziałem, co mam czynić, aby Bóg wybaczył mi moje grzechy, abym znów był szczęśliwy. Powiedziałem głośno: "Boże, przejdę na kolanach całą drogę krzyżową, tylko zmień moje życie, ratuj moją rodzinę, proszę Cię..." W połowie drogi chciałem rezygnować, tak bardzo bolały mnie kolana, kilkakrotnie odpoczywałem leżąc, ale zaraz podnosiłem się i szedłem dalej. Bardzo chciałem pokazać Bogu, że mi na Nim zależy. Kiedy skończyłem drogę krzyżową byłem naprawdę szczęśliwy, że mogę już wstać. Nie chciało mi się wracać do domu. Nagle z zaskoczeniem stwierdziłem, że wytrzeźwiałem, zrobiło mi się przyjemnie ciepło i usłyszałem słowa, które zabrzmiały delikatnym, ciepłym głosem w mojej duszy: "Zabieram twoje nałogi. Będziesz opiekował się chorymi i będziesz głosił Ewangelię". Wstałem i pomyślałem, że chyba oszalałem, że te słowa są wytworem mojej wyobraźni, ale nie umiałem wytłumaczyć tego, jak to się stało, że nagle jestem trzeźwy. Pytałem: "Boże, jak ja mam się opiekować chorymi? Lekarzem mam zostać? Jak mam głosić Ewangelię? Ja tego nie potrafię ani nawet nie wyobrażam sobie, że będę chodził po ulicach i mówił ludziom o Bogu. To szalone..." Teraz wiem, że były to słowa prorocze i bardzo prawdziwe.

     Wzięliśmy z Kasią ślub. Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Mimo, że kochamy się bardzo, to codziennie modlę się, aby Bóg nauczył mnie jeszcze większej miłości, abym mógł nią obdarowywać wszystkich. Ci, którzy wyśmiewali nas z powodu nawrócenia, są na pograniczu rozwodów, bankructwa.

     Stało się tak, jak zapowiedział Bóg: jestem wolontariuszem i opiekuję się ludźmi chorymi na nowotwory. Bóg uwolnił mnie od nałogów. Widzę, jak uwalnia też moją rodzinę. Rodzice również się nawrócili. Zaprosili Jezusa do swoich serc.

     Spotkałem ludzi, którzy podobnie jak ja i moja żona kochają Jezusa całym życiem. Bóg dał mi wspólnotę, w której On jest na pierwszym miejscu, jest poważnie traktowany i czci się Go nie tylko raz w tygodniu, ale każda chwilą życia. Straciłem paru kolegów, ale zyskałem braci i siostry, którzy za Jezusem poszliby na koniec świata.

     Straciłem moje wcześniejsze życie, mój styl, ale zyskałem prawdziwe życie w darze od Jezusa.

     Moi rodzice są szczęśliwym małżeństwem. Otrzymałem od Boga dar głoszenia Ewangelii. Pragnę korzystać z tego daru najlepiej jak tylko potrafię i przynieść jak najwięcej owoców. 


Artur R. 

dam/adonai.pl