Terry Pratchett, utalentowany i głośny pisarz, zmarł w wieku 66 lat po wielu latach zmagań z rzadką odmianą Alzheimera. Pratchett uchodził też za osobę niewierzącą. Sam mówił, że według „jego religii” człowiek został stworzony przez wszechświat po to, by powiedział wszechświatowi, czym ten jest. Stwierdził też, że jeżeli prawdą jest to, co opisano w Starym Testamencie, to znajdujemy się „w rękach maniaka”. Jego zdaniem od tego, co przedstawia Biblia, zdecydowanie ciekawsza jest wersja powstania człowieka, w której to małpy schodzą z drzew, przestają się kłócić i biorą się do budowania cywilizacji.

Nawet jeżeli pisarz nie jest idealnym przykładem zagorzałego ateisty, to jego śmierć prowokuje pytanie o los tych, którzy odrzucają wiarę w Boga przedstawianą przez Kościół. O to, czy osoby te obejmie miłosierdzie Boga, zapytaliśmy przez telefon ks. dr. Roberta Skrzypczaka.

Ks. dr Robert Skrzypczak: Tylko sam Pan Bóg raczy wiedzieć. Dlatego, że by sądzić drugiego człowieka, to trzeba byłoby przeżyć przynajmniej pół życia w jego butach. Chrystus wielokrotnie mówił: nie sądźcie, nie potępiajcie, kim jesteście, by sądzić drugiego człowieka? Znamienny jest przykład króla Dawida, który nie osądzał swojego największego wroga, Saula, czyhającego na jego życie. Nie osądzał też swojego syna, który zbuntował się przeciwko ojcu i całemu systemowi wartości przezeń pielęgnowanego. Choć Dawid mógł dochodzić sprawiedliwości o własnych siłach, to jednak oddawał ją w ręce Boga.

Kiedy ucieka od nas Duch Święty

Cała najpiękniejsza duchowość chrześcijańska wciąż powtarza, że sądzenie jest jak zbieranie kwasu w sercu. Ojcowie Pustyni mówili, że są trzy postawy, które płoszą z nas Ducha Świętego. Pierwszą jest sądzenie drugiego człowieka; drugą szemranie przeciwko wydarzeniom w życiu, tak, jakby Bóg nie potrafił dobrze prowadzić historii; trzecią rzeczą jest gorszenie się grzechem cudzym bądź własnym. Te trzy rzeczy, jak mówili Ojcowie Pustyni, powodują, że Duch Święty nas opuszcza, nie jest w stanie wytrzymać klimatu, który panuje w naszym wnętrzu.

Ateizm systemowy, ateizm wewnętrzny

Przez ludzi wierzących ateista jest postrzegany jako przeciwnik, ten, który jest wielkim zagrożeniem tego, w co wierzymy i co kochamy. Postrzegamy go jako człowieka, który chce zniszczyć fundamenty naszego świata, na których opieramy myślenie, odczuwanie i rozumienie; chce doprowadzić do kryzysu relacji, jaką mamy z Bogiem.

Jedno z najpiękniejszych przemówień, jakie wygłosił w Auli Soborowej Karol Wojtyła, było poświęcone między innymi zjawisku ateizmu. Mówił, że są dwa rodzaje ateizmu. Jeden ateizm to ateizm to ateizm systemowy, który próbuje przemocą narzucać ludziom swój punkt widzenia. Z takim ateizmem oczywiście nie jesteśmy w stanie prowadzić żadnego dialogu, to ateizm, który nas prześladuje. Natomiast drugi ateizm to niejako wewnętrza sytuacja osoby. Człowiek sam pozbawia się lub został pozbawiony fundamentalnej relacji do wieczności, relacji do Boga. Z ateistami tego typu potrzebujemy nawiązywać kontakt, należy proponować im odpowiedź, jaką daje chrześcijaństwo, na życiową pustkę życia i potrzebę sensu.

O prawdziwego ateistę jest trudno

Jeśli chodzi o ateistów, to sprawa jest trudna. Nie jest łatwo znaleźć prawdziwego ateistę. Jak sobie to wyobrażam, prawdziwy ateista to ten, kto nie tylko odczuwa potrzebę walki z Bogiem. Powinien być też absolutnie konsekwentny w tym, co wygłasza i wyznaje. Powinien być całkowitym przeciwnikiem wszystkiego, co kojarzy się z bóstwem, a więc wszelkiego ubóstwiania. Nie jest moim zdaniem prawdziwym ateistą ten, kto walczy z Bogiem osobowym, by na jego miejsce wstawić coś innego i to ubóstwiać: pieniądze, pracę, wytwórstwo własnej inteligencji czy fantazji, seks, politykę czy swoje własne ja. To inna forma religijności, forma rywalizacji między wiarą w prawdziwego Boga, a boga śmiesznego, z którego mam się ja sam.

Nawrócenia na łożu śmierci nie ma co zazdrościć

Jaki los po śmierci spotka ateistów? Trudno powiedzieć, opowiem tu o jednym z największych zgorszeń, jakie przeżyłem, jeszcze w młodzieńczym wieku. Urodziłem się na granicy z socjalistyczną republiką Czechosłowacką. Wiem, jaka była tam sytuacja katolików. Zdawałem sobie sprawę z tego, jaki rozmiar przyjęło prześladowanie duchownych, zakonnych; jak bardzo gnębiono ludzi wierzących. Władza była bardzo nielitościwa. Rodzicom katolickim, którym przychodziło na świat dziecko, stawiano alternatywę: albo chrzest, albo możliwość trafienia kiedyś na studia wyższe. Chciano zepchnąć katolików do niższych warstw społecznych. Jednym z promotorów tego niszczenia chrześcijaństwa był prezydent oraz I sekretarz partii komunistycznej, Gustáv Husák. Zgorszenie, o którym wspominałem, pojawiło się, gdy Gustáv Husák na łożu śmierci nawrócił się, poprosił o kapłana, wyspowiadał się i umarł pojednany z Bogiem.

Pamiętam, że w moim młodym sercu nastąpił wówczas bunt. To niesprawiedliwe, to być nie może. Potem zdałem sobie sprawę, że Jezus przewidział taką sytuację, choćby w przypowieści o robotnikach ostatniej godziny. Patrzę na to dzisiaj inaczej i zdaję sobie sprawę, że takim ludziom nie ma czego zazdrościć. Nawet jeśli ktoś nawróci się na końcu życia, to można tylko powiedzieć, że nie przeżył tego, co nam zostało dane. To znaczy przyjemność bycia w Kościele, przyjemność karmienia się wiarą, wielkie dobro, jakim jest oddychanie zapachem życia wiecznego wydawanego przez sakramenty. Niczego więc nie zazdrościmy.

[koniec_strony]

Wielcy ateiści walczyli z karykaturą Boga

Wspomniałbym jeszcze o książce z mojej młodości, „Bóg niewierzących” Roberta Coffy’ego. Coffy, późniejszy kardynał z Marsylii, przedstawił w postaci, jak by się zdawało, największych ateistów współczesności, od Nietzschego i Feuerbacha poczynając, po Camusa, Freuda i Sartre’a. Coffy wykazał, że ludzie ci tak naprawdę, choć sprawili wiele cierpień ludziom Kościoła i wzbudzili wiele bólu, to zrobili nam jednak więcej przysługi niż szkody. Pod ich wpływem chrześcijanie odnawiali swoją wiarę. Prześladowanie czy wykazywanie nieistnienia Boga wzmacniało w chrześcijanach pragnienie powracania do źródeł i odkrywania Boga prawdziwego. W większości przypadków, jak wykazywał Coffy, oni nie walczyli z Bogiem prawdziwym, bo Go nie znali. Walczyli z fałszywymi karykaturami Boga, utrwalanymi w społeczeństwach dobrobytu, drobnomieszczaństwa, w społeczeństwach, które dały się zainfekować nienawiścią czy obsesjami. Tak naprawdę ludzie ci stali się ateistami, bo walczyli z kimś, co do kogo wyczuwali, że nie może być autentyczny, że to idol, atrapa. Gdyby została im dana szansa spotkania się z Bogiem autentycznym, prawdziwym, kochającym; Bogiem Jezusa Chrystusa, Matki Teresy z Kalkuty, Ojca Pio, Jana Pawła II – to, być może, ich życie potoczyłoby się zupełnie w inną stronę.

Ateizm zobojętnienia, czyli szatańskie niedowiarstwo

Mówiłem już, że bardzo trudno znaleźć jest prawdziwego ateistę. Wyobrażam sobie, że jeżeli ktoś naprawdę jest ateistą, to odczuwa ogromną potrzebę, by nie zostać okłamanym w życiu i znaleźć prawdę. Walka z religią jest nieraz podyktowana łaknieniem odkrycia tego, co autentyczne. W przypadku tych prawdziwych ateistów wystarczy niekiedy jeden krok, a człowiek staje się wielkim wierzącym, rozpoznając prawdziwego Boga i szybko reagując na Jego dotknięcie. Najgorsi są ateiści farbowani, nieprawdziwi, których ateizm jest zwykłym rozleniwieniem albo chęcią podtrzymywania podwójności życia czy nie dawania sobie ostatecznej odpowiedzi w życiu tylko dla świętego spokoju. Taki ateizm świętego spokoju, ateizm zobojętnienia, skupienia na sobie, jest bardzo niebezpieczny; to szatańska wersja niedowiarstwa, która jest nieraz przykrywana pojęciem ateizmu.

Kościół nie wie, czy Bóg potępił Judasza

Wracając do kwestii eschatologicznych, nie możemy nigdy oceniać, czy ci, którzy odeszli nie pojednawszy się z Bogiem, zostali potępieni. Osąd nie należy do nas. Kościół nigdy w żadnym oficjalnym nauczaniu nie stwierdził, na przykład, że Judasz znalazł się w piekle. Wiemy tylko, że Judasz jest tragiczną postacią, zdradził Chrystusa i nie zaakceptował swojej porażki. Możemy tylko powiedzieć, że potępił się sam we własnych oczach, że sam się odrzucił. Nie wiemy tego, co stało się z nim ostatecznie. Spojrzenie wiary, spojrzenie z perspektywy zbawienia, pozwala odczytać rolę Judasza w misterium paschalnym Chrystusa. Grzech Judasza był w jakiś sposób potrzebny, by mogła dokonać się męka naszego Pana i by mogło dojść do Zmartwychwstania. Kościół więc nigdy nie potępił Judasza. Tak samo nigdy nie będzie się brać za kompetentne identyfikowanie kogoś w piekle.

Wiemy, że piekło istnieje i że człowiek może tam trafić; tak samo jak wiemy, że istnieje niebo i jesteśmy nieustannie zapraszani, by iść w jego stronę. Wierzymy, że ci, którzy dadzą się jednak pociągnąć niebu i uwierzą w Jezusa Chrystusa, to nawet jeśli będą jeszcze potrzebować pewnej liturgii pokutnej, przeżyją ją w tym, co nazywamy czyśćcem. Tak jak Kościół może domniemywać po znakach świętości, kto został zbawiony i kto dostał przywilej szczególnego pośredniczenia w modlitwach o zbawienie innych ludzi, którzy są jeszcze w drodze, tak żadnym zadekretowaniem Kościół nie decyduje się i nie ma takich kompetencji, by identyfikować czyjąś obecność w piekle.

Piekło nie jest puste

W Nowym Testamencie są bardzo niepokojące fragmenty, między innymi w listach św. Jana. Św. Jan polecał w stosunku do niektórych osób, że nie ma się za nich nawet co modlić. To przypadki osób, które popełniły grzech bluźnierstwa przeciwko Duchowi Świętemu. Człowiek może tak bardzo sam odepchnąć propozycję zbawienia i nie zgodzić się na miłosierdzia, że niejako na własną prośbę skazuje się na wieczne towarzystwo szatana i potępienia piekła.

My nie twierdzimy, że piekło jest puste. Jezus w Ewangelii nigdy nam tego nie powiedział. Powiedział natomiast, że będą zbawieni i będą potępieni. Powiedział także, że w Dniu Zmartwychwstania jedni pójdą na Zmartwychwstanie Życia, drudzy pójdą na zmartwychwstanie potępienia. Mówił też o ludziach, którzy usłyszą od Boga: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci!”. Skoro jednak my nie wiemy do końca, co dokonuje się między ludzkim sercem a tajemnicą Boga, nie jesteśmy w stanie zweryfikować tego, co stało się nawet w ostatniej chwili życia w człowieku, to nie możemy decydować się na arbitralne potępianie nikogo. A byłoby takim arbitralnym potępieniem podjęcie decyzji o odmowie modlenia się czy sprawowania za niego Eucharystii. Wierząc w to, że Bóg jest przebogaty w miłosierdzie nie ustajemy w modlitwach i nadziei o zbawienie dla każdego człowieka.