27 lipca 2012 r. został wysłany wniosek o rejestrację Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji zwróciło się o opinię w tej sprawie do biegłych. Odpowiedź ma być znana do 27 stycznia br. Jaką doktryną kieruje się ta sekta?


Doktryna tego quasi-religijnego projektu głosi, że świat został stworzony przez niewidzialnego i niewykrywalnego Latającego Potwora Spaghetti, który w dodatku dokonał tego będąc w stanie wskazującym na spożycie. Potwór ten wciąż kieruje sprawami ludzkimi przez swą makaronową mackę. Dowiadujemy się ponadto, że rodzaj ludzki wyewoluował z piratów, a postępujący od początku XIX stulecia spadek liczby przedstawicieli tej „profesji” odpowiada za rzekome globalne ocieplenie i inne naturalne katastrofy, takie jak huragany czy trzęsienia ziemi. Oferowany system wierzeń zawiera takie „atrakcje”, jak wulkan piwny czy striptiz w niebie. Mamy tu generalnie sporo bełkotu, oderwanego od myślenia przyczynowo-skutkowego, rodem z telewizyjnych kreskówek dla dzieci, i to tych niższych lotów. Odnoszę wrażenie, że osoby o takiej właśnie wrażliwości najłatwiej łykną owe przesłanie.


Inicjatywa ta spotkała się ze wsparciem ze strony polityków Ruchu Palikota.


Mnie to nie dziwi. Wbrew pozorom oba przedsięwzięcia – zarówno parareligijnych „pastafarian”, jak i postpolityczny Ruch Palikota – łączy szereg cech wspólnych, jak beztroskie podejście do spraw poważnych i populizm wobec określonej kategorii odbiorców. W Internecie czytam, że wiara w Latającego Potwora Spaghetti zyskała popularność zwłaszcza wśród ateistów i agnostyków. Moja intuicja podpowiada mi jednak, że ta diagnoza może być trafna tylko po części, albowiem – podobnie jak inicjatywa winiarza z Biłgoraja – „pastafarianie” największą atencją będą się cieszyć u osób mało refleksyjnych i niedojrzałych, które w erze postmodernizmu, gdzie zmienne i elastyczne kryteria społecznej koegzystencji odgrywają większą rolę niż obiektywne kryteria prawdy i dobra, chwytają to, co jest podane w ciekawszym opakowaniu, bardziej „krzykliwe”. Tu widziałbym przyczyn sukcesu jednych i drugich. Sukcesu krótkodystansowego – dodałbym.


Na oficjalnej stronie internetowej sekty znajdujemy zapowiedź wzięcia przez nich udziału w Przystanku Woodstock 2013. Dotychczas Jerzy Owsiak promował krysznaitów. Czy teraz przerzuci swoje sympatie na „pastafarian”?


Nie należy się spodziewać, że Jerzy Owsiak porzuci ruch Hare Kryszna na rzecz jakiegoś totalnie plastikowego produktu. Czciciele latającego potwora mogą co najwyżej liczyć na uczestnictwo w Przystanku na zasadzie takiej, jak inne ugrupowania pragnące mniej formalnie pozyskiwać adeptów. Przed laty obserwowałem osobiście ostatni Przystanek w Żarach i kogo napotkałem? Satanistów czy pseudosatanistów, którzy na polu namiotowym rozbili swe obozowisko, przetaczających się gdzieś moonistów, członków sekty Christianie usiłujących zwerbować mnie na terenie Pokojowej Wioski Kryszny czy świadków Jehowy rozdających „Strażnice” na deptaku prowadzącym na Woodstock. Tutaj byłoby ewentualne miejsce dla „pastafarian” – wśród szarych uczestników. Status równy krysznaitom to wyższa półka, mając na względzie okoliczności, które przed paroma laty opisałem na łamach „Tygodnika Solidarność” w artykule zatytułowanym Hare Owsiak. Tytuł ten mówi chyba wszystko.


W jednym ze swoich postulatów bluźniercy żądają likwidacji Funduszu Kościelnego.


I nie są w tym oryginalni. Bo to pierwsi na ten pomysł wpadli? Sprawa ciągnie się od początku przekształceń ustrojowych w Polsce.


Czy w historii wyznań religijnych pojawiały się podobne inicjatywy?


Tak, mniej lub bardziej bzdurne. Przykładem jest rodzimy wynalazek religijny o nazwie „Antrovis”, którego wyznawcy przekonywali, że Jezus Chrystus był Polakiem i jako młody chłopak pilotował statki kosmiczne. Był ponadto synem Maryi i kosmity. W nauczaniu tego stowarzyszenia można było znaleźć oryginalną nutkę patriotyzmu, wierzono bowiem, że zostanie zbawionych 144 tysięcy Słowian, zwłaszcza Polaków. Jednak najbardziej absurdalny jest fakt, że doktryna ta naprawdę znalazła naśladowców w postaci – na przykład – aktorki Krystyny Sienkiewicz czy byłej prezydenckiej minister Barbary Labudy. Inna ciekawa ilustracja to Romuald Statkiewicz, który przez jakiś czas był związany z grupą Haliny T., właścicielki księgarni ezoterycznej we Wrocławiu, zwanej Bóg Haliną, a następnie wyemancypował się z jej kręgu i postanowił wykreować się sam. Zapytany przez dziennikarkę, czy to prawda, że uważa się za Jezusa Chrystusa, odpowiedział stanowczo: „Nie uważam się. Ja jestem Jezusem Chrystusem i mogę to udowodnić”.


Przytoczyłem tylko dwa przykłady, ale takich rzeczy jest więcej. W tym kontekście widać, że wyznawcy latającego potwora nie oferują nic „ekstra”.


Jak Pan sądzi, jaki cel w rzeczywistości mają przywódcy tej sekty?


Raz celem bywają pieniądze, innym razem pragnienie rozgłosu, a nawet problemy natury psychicznej. O co chodzi w tym przypadku? Trudno powiedzieć. Nie wiem, czy możemy w ogóle tutaj mówić o przywódcy organizacji kultowej w klasycznym tego słowa znaczeniu. Trudno też orzec, czy słowo „sekta” byłoby na miejscu. Za świeże zjawisko, aby dokonywać klasyfikacji. Prędzej bym mówił o jakiejś aberracji religijnej, a nawet przyrównałbym do podwórkowego humoru w stylu Janusza Palikota opróżniającego pod swym domem „małpki” na oczach zebranych fotoreporterów. Chwytliwe? Z pewnością. Na krótką metę ktoś się może również zaczadzić doktryną „pastafarian”, jednak nie wróżę temu projektowi długiego sukcesu. Mamy tu raczej do czynienia z warzywem jednosezonowym. To samo zresztą tyczy się ich politycznych promotorów w naszym kraju.



Rozmawiał Kajetan Rajski