Można śmiało powiedzieć, że zakończone obrady obnażyły zamysły serc wielu. Mimo rzetelnych relacji prowadzonych przez media katolickie, nie obyło się bez manipulacji. Media głównego nurtu skupiły się na eksponowaniu wątków mających świadczyć o rzekomej rewolucji w Kościele. Natomiast samozwańczy strażnicy moralności kontynuowali krecią robotę ukazując Kościół podzielony i punktując wyimaginowane przewiny obradujących biskupów.

Kościół jest skałą

Tymczasem nic się nie stało. Jak pisałem na łamach Frondy.pl wielokrotnie, Ewangelia jest niezmienna, a Kościół stoi na jej straży. Raziło więc niezrozumienie przez opinię publiczną roli Synodu, który w powszechnym przekazie był przedstawiany niemal jak kolegialna dykasteria zajmująca się zmianą doktryny za pomocą demokratycznego głosowania.

Należy więc podkreślić, że przede wszystkim był to Synod Nadzwyczajny, czyli taki, który służy wyłącznie dyskusji i na którym nie będą przyjmowane żadne ważne dokumenty. Synod Zwyczajny o rodzinie odbędzie się dopiero za rok, czyli w 2015 r. Jak potwierdził to papież, cenna była przede wszystkim wymiana zdań. Nieraz bardzo trudna, ale przecież tam, gdzie nie ma trudności, zmagania się, cierpienia, nie ma przecież Chrystusa.

Od papieża Franciszka dostało się więc zarówno naiwnym reformatorom, jak i zamkniętym na drugiego człowieka faryzeuszom. Przyznał, że były momenty, gdy biskupi się zapędzali i chciało się powiedzieć „dość!”. Ale była też pokusa zamknięcia się na dialog. – Trzymać się prawa, pewników, tego, co znamy, a nie tego, czego mamy się jeszcze nauczyć i co mamy osiągnąć. W czasach Jezusa była to pokusa zelotów, skrupulantów, zapaleńców, a dziś tak zwanych tradycjonalistów, a także intelektualistów. Dalej pokusa ‘buonizmu’ – zgubnej pobłażliwości, która w imię zwodniczego miłosierdzia pozostawia niezagojone i niewyleczone rany, zajmuje się objawami, a nie przyczynami. Jest to pokusa ludzi pobłażliwych, zalęknionych oraz tak zwanych progresistów i liberałów – podsumował papież.

Franciszek obrazowo, na podstawie Ewangelii, ukazał szereg pokus, z którymi musieli mierzyć się obradujący: pokusa przemienienia kamienia w chleb, aby przerwać post i zakończyć to, co nas męczy. Pokusa rzucania tym kamieniem w grzeszników, słabych i chorych i narzucać im brzemienia nie do zniesienia. Pokusa zejścia z krzyża, aby przeglądać się w zadowoleniu ludzi, aby nie pozostawać na krzyżu, aby wypełnić wolę Ojca. Pokusa ulegania duchowi tego świata, zamiast oczyszczać go i podporządkowywać Duchowi Bożemu, zaniedbywania depozytu wiary, ustawiania siebie ponad nim, ale także uleganie skrupulanctwu.

Cum Petro et sub Petro

Papież zwrócił uwagę, że synod zawsze odbywa się cum Petro et sub Petro – z Piotrem i pod Piotrem, dlatego nie ma obaw, że nie będzie zachowana jedność czy też nauczanie Kościoła. Oczywiście tutaj mają problem ci, którzy wskutek nieposłuszeństwa wyłączają się sami z tego zgromadzenia. Zarówno ci, którzy traktują Boga jako tyrana, ograniczającego ich wolność, jak i ci, którzy podważają autorytet papieża, jak i poszczególnych biskupów, stając się ich nieudolnymi recenzentami na podstawie skrawków informacji, wyłapywanych w mediach.

Tymczasem papież przyznał, że biskupi bardzo odczuwali podczas obrad moc Ducha Świętego. Nawet tam, gdzie występowały napięcia i tarcia. Hierarchowie, pełni pokory, nie obawiali się nowości, które przynosił Bóg, ale nie obyło się też bez atmosfery strapienia czy zniechęcenia. Z dokumentu końcowego, który kończył obrady, wypadły więc trzy najbardziej kontrowersyjne punkty, które nie zyskały akceptacji Synodu.

Nie znalazło poparcia odejście od dyscypliny nieudzielania komunii rozwodnikom. Prawdopodobnie będzie rozważany element znany z kościoła pierwotnego, czyli badanie okoliczności łagodzących dla pewnych przypadków przy równoczesnym procesie długotrwałej pokuty pod przewodnictwem biskupa miejsca. Nie znalazł poparcia także postulat udzielania komunii duchowej dla tych osób.

Wypadł także punkt dotyczący homoseksualistów. Biskupi co prawda uchwalili, że nie istnieją żadne analogie między związkami osób tej samej płci, a normalnymi rodzinami, niemniej chcieli unikać nawet najmniejszych przejawów dyskryminacji wobec drugiego człowieka. Zdecydowano więc popracować nad odpowiednim językiem tej dyskusji.

Dokumentem dla wiernych jest tekst orędzia, które zostało opublikowane na koniec Synodu. Biskupi podkreślają w nim wagę wierności i miłości małżeńskiej. Brak obydwu rodzi upadek. Wkrada się zło i grzech. Tak więc prawdziwego wsparcia potrzebują zarówno grzesznicy, ale także właśnie te, tradycyjne rodziny, które zmagają się z wieloma problemami, zarówno chorób, jak i bezrobocia, wynikającego z bałwochwalstwa pieniądza, kultury dobrobytu i egoizmu.

Biskupi podkreślili także piękno światła miłości małżeńskiej, zaręczyn, życia w czystości przedmałżeńskiej, a potem w otwartości na życie, płodności i wychowaniu dzieci w wierze. Łatwiej wówczas, w rodzinie, przeżywać te wszelkie trudności dnia codziennego, opierając się na zaufaniu do samego Boga. Wzorem takiej rodziny jest rodzina Chrystusa, Maryi i Józefa i takie jest odwieczne nauczanie Kościoła Katolickiego.

Posługa Konia Trojańskiego

Można więc stwierdzić, że rozczarowanymi okazali się zarówno ci, którzy oczekiwali, że manipulując przekazem Synodu, spełnią się ich złudne oczekiwania, że Kościół ulegnie duchowi tego świata. Mylili się także ci, którzy wieszczyli apokaliptyczne odejście od nauki Chrystusa w aspekcie rodziny i etyki seksualnej, aby móc triumfalnie odtrąbić swoje racje.

W pierwszym przypadku można było usłyszeć żałosne utyskiwania autorytetów medialnych i dyżurnych modernistów, którzy już dawno odeszli z Kościoła. Żądali oni „Kościoła otwartego”, czyli jak najszybszego przekształcenia Watykanu w protestancki zbór, który toleruje wszystko u wszystkich. Raz za razem podkreślali oni, że istnieją jakoby dwa walczące ze sobą Kościoły, a niestety ich – polski reprezentuje tę gorszą, ciemną i zaściankową część hierarchii.

Z drugiej strony zaś równie przykro było słuchać głosy świętego oburzenia współczesnych faryzeuszy, którzy jak starotestamentowi Żydzi uważają, że bycie chrześcijaninem oznacza wypełnianie nakazów i zakazów zawartych w przepisach prawa kościelnego, opieczętowanych przez zaaprobowanych kościelnych urzędników.

Tego typu postawa oparta jest na kwestionowaniu nie tylko autorytetu hierarchów, czy wszystkich kolegialnych ciał w Kościele, określanych przez nich w sposób lżący i pogardliwy, ale także kwestionowania osoby obecnego papieża. Niestety ten duch nieposłuszeństwa prowadzi na manowce. Nie ma w nim ani pokory, ani prawdy, ani miłości Chrystusa do drugiego człowieka, które ukazał nam Pan na kartach Ewangelii.

Tomasz Teluk