Tak jest w najnowszym numerze „Rzeczpospolitej”, w której prof. Jacek Hołówka, jak sam przyznaje, ateista przekonuje, że Bogu nie są potrzebne „Deklaracje Wiary”, że Bóg nie ma swojego ludu wybranego, i że nie ma prawa Bożego. A dziennikarz zamiast zwrócić uwagę, że w ustach ateisty są to twierdzenia absurdalne łyka je bez znieczulenia.

Zaczyna się od stwierdzenia kompletnie absurdalnego z religijnego punktu widzenia. - Panu Bogu takie deklaracje nie są potrzebne, innych lekarzy mało obchodzą – przekonuje prof. Hołówka, jakby zapominając, że ludzie wierzący uznają, że w Piśmie Świętym znajdują się obowiązki, które Pan Bóg na nich nałożył. I właśnie tam znajduje się jasne wskazanie, że ten kto przyzna się do Jezusa, do tego i Jezus przyzna się przed Ojcem, a ten, kto się Jezusa zaprze ten nie ma co liczyć na to, że Jezus się do niego przyzna. Jasne i proste słowa, które pokazują, że może na utylitaryzmie to prof. Hołówka się zna, ale na religijności.

A później ateista przechodzi do analizy Boga. - Nawet gdybym wierzył w Boga, to z pewnością bym nie wierzył, że Bóg ma jakiś swój wybrany lud, któremu przekazuje swe prawa lepiej niż pozostałym. Że „prawdziwą" wersję swego prawa przekazał tylko żydom, albo tylko katolikom, prawosławnym, protestantom lub muzułmanom, i że pozostałym pomieszał w głowie. Jeszcze trzysta lat temu wczesne dzieciobójstwo przez dobroduszne zaniedbanie było dość popularne wśród wyznawców wielu wyznań. Czy to było zgodne z prawem bożym? Czy wielożeństwo jest zgodne z prawem bożym, czy kara śmierci jest zgody z prawem bożym, czy wojny religijne są zgodne z prawem bożym? Zatem co jest prawem bożym? Czy naprawdę ktoś jeszcze wierzy, że istnieje zbiór nieomylnych przepisów moralnych raz na zawsze zatwierdzonych przez Stwórcę wszechświata? I że to On życzył on sobie, by jedno wyznanie znało te nakazy w wersji nieskażonej, a inne błądziły po omacku? Trudno mi sobie wyobrazić bardziej naiwną wersje idolatrii. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Dostrzegam mądrość Dziesięciu Przykazań i zasadniczą słuszność zawartych tam zaleceń. Ale za wielka zaletę tego zbioru uznaję jego lapidarność i ogólność. Dekalogu nie należy poprawiać ani uszczegółowiać. Nie należy w nim szukać odpowiedzi na pytanie, czy wolno jeść mięso w piątek, a wieprzowinę w jakikolwiek dzień tygodnia. I bardzo bym się zdziwił, gdyby związek masarzy podpisał deklarację, że w ich towary spożywcze należy się zaopatrywać wyłącznie od soboty do czwartku w imię prawa bożego – oznajmia.

I znowu trudno nie dostrzec, że ten Bóg, w którego prof. Hołówka nie wierzy nie ma nic wspólnego z Bogiem chrześcijan i Żydów. Ten Bóg nie tylko ma bowiem lud wybrany (najpierw Żydów, a teaz Kościół), ale też powierzył mu pilnowanie prawa, a także powołał Papieża, który jest w sprawach moralności nieomylny. To się może prof. Hołówce nie podobać, ale kiedy wypowiada się na temat koncepcji Boga, to dobrzy by było, by dyskutował z konkretnymi wizjami, a nie z tym jak Boga wyobraża sobie niewierzący... Konkret i odniesienie do rzeczywistości dobrze robi debacie.

Tomasz P. Terlikowski