Jak pisze „Wyborcza”, we wrześniu prokuratura zakończy śledztwo w sprawie podsłuchiwania VIP-ów w warszawskich restauracjach. Oskarżone mają zostać cztery osoby: dwaj kelnerzy, którzy zakładali mikrofony i dyktafony w stołecznych lokalach oraz Marek Falenta i jeden z jego współpracowników, którzy zlecali podsłuchy w warszawskich restauracjach.

Falenta miał być od dawna obiektem zainteresowania polskich służb. „Wyborcza” przypomina, że gdy we wrześniu zeszłego roku ABW zatrzymało biznesmena, wstawił się za nim jeden z oficerów z Dolnego Śląska. Miał ręczyć za jego uczciwość. Zdaniem „GW” ABW interesowała się działalnością Falenty od 2003 r. Uwagę agentów zwróciły podejrzane działania przedsiębiorcy związane z wykupywaniem długów szpitali i możliwe wyłudzanie kredytów.

Zamiast podejrzanym został jednak „dialogantem”, co w żargonie służb oznacza informatora. Jego oficer prowadzący, kpt. Bogusław T. w 2012 roku odszedł z Agencji i trafił do jednej z firm Falenty.

Wówczas „prowadzeniem” Falenty zajął się inny oficer, kpt. Jacek K. To właśnie on pomógł „dialogantowi”, gdy ten zaczął mieć problemy w związku z aferą podsłuchową. Przez sprawę Falenty stanowiska mieli stracić m.in. szef wrocławskiej delegatury ABW oraz kilku jej naczelników.

Ale Falentą interesowała się nie tylko ta służba. Agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego z Wrocławia dostawali od biznesmena informacje pochodzące z podsłuchów. CBA broni się i twierdzi, że oficerowie nie wiedzieli o pochodzeniu tych wiadomości. Mimo to z wrocławskiego CBA zwolniono kilka osób.

Falenta miał także prowadzącego z Centralnego Biura Śledczego Policji z Lublina. Niewiele wiadomo o charakterze tej współpracy. Według „Gazety” policjant Krzysztof S., który zajmował się Falentą, znalazł później u niego pracę.

Taka w każdym razie jest wersja Wojciecha Czuchnowskiego i Mariusza Jałoszewskiego z „GW”. Autorzy twierdzą też, że nagrania z restauracji nie miały większego znaczenia operacyjnego dla służb specjalnych. W to, delikatnie mówiąc, można wątpić.

tag, KJ/Tvp.info