Wybory na „biskupa” już trwają. Ich wyniki mają być natomiast znane w maju. Zjednoczony Kościół Chrześcijański, które „biskupem” ma zostać Szymon Niemiec liczy sobie na całym świecie 2 tysiące osób, a jego znakiem rozpoznawczym pozostają „śluby” jednopłciowe, których „duchowni” tego „Kościoła” udzielają także w Polsce (swoim stu wiernym).

 

Wszystko zaś służy temu, by aktywista gejowski mógł pobawić się w księdza. Po byciu „pastorem” zreformowanym, nadszedł czas na bycie „księdzem” liberalno katolickim, a za chwilę może nadejść okres „biskupa” Niemca. I znowu będzie można się fotografować w szatkach, z kotem na kolanach i Biblią w rękach, znów będzie można się wpychać na uroczystości ekumeniczne i robić skandal, gdy normalnie myślący chrześcijanie i duchowni będą skandalistę z kościoła wyrzucać.

 

Nie bardzo tylko rozumiem, dlaczego Niemiec tak bardzo się ogranicza. Zamiast zostawać „biskupem” z dystryktem (tu cytat z „duchownego”) „obejmującym Europę, Azję, Afrykę, Oceanię i Antarktydę” (rozumiem, że ta Antarktyda, to po to, by uszczęśliwiać „małżeństwami” gejowskimi pingwiny) – lepiej byłoby od razu ogłosić się „prymas wszechświata” z dystryktem obejmującym Marsa, Wenus i czarne dziury... A wtedy ja sam dorzuciłbym się na lot kosmiczny w jedną stronę dla takiego prymasa. I nie wątpię, że do zrzutki dorzuciłoby się niemało innych ludzi. Także homoseksualistów, którzy mają dość ośmieszania przez domorosłego „homo-duchownego”.

 

Tomasz P. Terlikowski