Mój pradziadek Henryk Ludwik Czarnecki pochodził z Wołynia, z okolic między Łuckiem a Równem, a naszej rodzinie skonfiskowano tam majątek po Powstaniu Styczniowym. W stanie wojennym, w podziemiu publikowałem pod pseudonimem Aleksander Wołyński. Ale doprawdy nie z powodu sentymentu rodzinnego czy młodzieńczej fascynacji Kresami Wschodnimi, zabieram dziś głos w sprawie naszych rodaków pomordowanych na Wołyniu. Piszę o nich, bo pamięć o tym ludobójstwie Polaków jest integralną częścią naszej narodowej pamięci. Ich ofiara jest częścią naszego dziedzictwa. Upamiętnienie obywateli RP zamordowanych przez Ukraińców tylko i wyłącznie dlatego, że byli Polakami jest tak naprawdę częścią polskiej racji stanu, bo przecież jej osnową jest kult tych, którzy zginęli za Ojczyznę. „Radom pamiętam siny, jak zbite pałką ludzkie plecy” ‒ śpiewał Jan Krzysztof Kelus o antykomunistycznych protestach w Radomiu w 1976 roku.

W związku z tymi protestami i obroną robotników został zamordowany ksiądz Roman Kotlarz. Bardzo dużo ludzi aresztowano, wielu bito, niektórych torturowano – zginęli nieliczni, a przecież piosenka J. K. Kelusa weszła do krwiobiegu kulturalnego kraju. Pytam, ile powstało dzieł literackich, piosenek, filmów o „Rzezi na Wołyniu”? Teraz dopiero czekamy na pierwszy obraz filmowy – autorstwa Wojciecha Smarzowskiego. Nie był to, wbrew niektórym sugestiom, iż propaganda PRL-u specjalnie grała tą kartą ‒ „modny” temat między 1945 a 1989 rokiem. Z prostego powodu: Wołyń to ważna część Kresów Wschodnich RP i odwołanie się do ludobójstwa naszych rodaków prowadzić mogło do pytania, co się z tymi Kresami, u licha, stało, że nie są częścią Polski? A ponadto, Ukraińska Socjalistyczna Republika Sowiecka też „miłowała pokój”...

To były dobre preteksty, żeby ofiarę Polaków na Wołyniu czy Podolu zabić milczeniem. Z innych zupełnie powodów milczano w okresie III RP. To Jacek Kuroń sugerował w Wilnie i Lwowie, aby tamtejszych Polaków złożyć „na ołtarzu” dobrosąsiedzkich stosunków z nowymi, nie socjalistycznymi już: Litwą i Ukrainą. Ale już samo przypominanie o polskiej tragedii, ukraińskich morderstwach i niemieckim na to przyzwoleniu miało być wodą na młyn polskiego nacjonalizmu, który wszak – zdaniem lewicy laickiej – należało okiełznać, a potem zdusić. Tymczasem trzeba powiedzieć jasno: w interesie Polski jest ułożenie jak najlepszych relacji z Kijowem – ale na pewno nie kosztem pamięci o naszych zgładzonych rodakach z Kresów Południowo-wschodnich. Co więcej, próba amnezji tak naprawdę zdecydowanie pogorszy relacje z Ukrainą w wymiarze długoterminowym, bo wielu z nas uzna sztuczność tego „sojuszu przeciw pamięci”. A ponadto sprowokujemy tamtą stronę do braku szacunku dla Polski, która nie pamięta o swoich.

Ryszard Czarnecki

* tekst ukazał się w lipcowym wydaniu " W Sieci Historii"