Wybory w Niemczech to prawdopodobnie największa klęska... Emmanuela Macrona. Francuski prezydent od momentu objęcia sterów w Paryżu głosi (rzekomą) konieczność silnej przebudowy Unii Europejskiej w duchu federalistycznym.

Wspólny budżet, zacieśnianie współpracy, rozmywanie odpowiedzialności narodowej... To wszystko, co chętnie daliby mu niemieccy socjaliści, gdyby tylko ktoś dopuścił ich do władzy. Tymczasem wyborcy pokazali Martinowi Schulzowi z SPD żółtą kartkę. W efekcie Schulz nie będzie nawet w koalicji rządzącej.

Merkel tymczasem od zawsze była dość sceptyczna wobec eurofederalistycznych zapędów Francji. Kanclerz woli utrzymać status quo - to zrozumiałe, bo mając więcej swobody, Berlin może łatwiej korzystać ze swojej siły i umacniać pozycję hegemona. Socjaliści byli gotowi oddać ten walor z powodów ideologicznych. Merkel czegoś takiego jak ideologia nie zna.

W nowym rządzie zasiądzie wprawdzie z Zielonymi, równie jak socjaliści ,,postrzelonymi'' na punkcie UE, ale to przecież nie oni będą zajmować się polityką europejską. By mieć ich wsparcie, Merkel musi oddać im kwestie klimatu. Z bólem, ale zrobi to. O kwestiach finansowych w dalece większej mierze zadecyduje drugi koalicjant niemiecki, liberałowie - FDP.

Tymczasem szef tej partii Christian Lindner mówi wprost, że na propozycje Emmanuela Macrona nie zgodzi się nigdy. ,,Nie wyobrażamy sobie budżetu dla strefy euro, a więc przekształcenia strefy euro w państwo'' - powiedział krótko Lindner.

Można powiedzieć: pozamiatane. Merkel i Lindner stawiają Macronowi tamę, której ten bez ,,bratniej socjalistycznej pomocy'' zza Renu nie pokona. I tak przynajmniej na kolejne cztery lata upadł złowrogi dla Polski projekt nagłej i radykalnej federaliacji ,,twardego jądra UE'', który mógłby nas zostawić na peryferiach i marginesie. 

mod