Jest w sumie osiem głównych złych myśli, do których sprowadza się każda grzeszna myśl. Pierwsza jest myśl o obżarstwie, a po niej — o nieczystości. Trzecia jest namową do chciwości, czwarta — smutku, piąta — gniewu, szósta — acedii, siódma — próżnej chwały, ósma — pychy. Czy owe myśli dręczą naszą duszę, czy nie, to nie zależy od nas. Ale czy trwają, czy nie, czy wzniecają, czy też nie wzniecają namiętności, to zależy od nas.

W apoftegmatach (tj. myślach Ojców Pustyni) często spotykamy wezwanie do wyznania swych myśli ojcu duchowemu. W tych zbiorach rzadko spotykamy doprecyzowanie, co to znaczy „wyznać myśli”. Zazwyczaj mamy bardzo barwnie oddane tło, jak chociażby w historii o abba Makarym i jego uczniu, który wstydził się wyznać, co go dręczy, aż starzec, aby dodać mu odwagi, sam zaczął się przed nim oskarżać ze swych słabości. Aby uchwycić problem musimy odwołać się do nauki Ewagriusza z Pontu.

Ewagriusz, zwany filozofem pustyni, opracował system ośmiu rodzajów złych myśli. Zacytujmy tekst podstawowy z „Traktatu o praktyce ascetycznej”:

Jest w sumie osiem głównych [złych] myśli, do których sprowadza się każda [grzeszna] myśl. Pierwsza jest myśl o obżarstwie, a po niej — o nieczystości. Trzecia jest [namową do] chciwości, czwarta — smutku, piąta — gniewu, szósta — acedii, siódma — próżnej chwały, ósma — pychy. Czy owe myśli dręczą naszą duszę, czy nie, to nie zależy od nas. Ale czy trwają, czy nie, czy wzniecają, czy też nie wzniecają namiętności, to zależy od nas.

W tym dyskursie można wyróżnić dwa elementy, które składają się na coś, co Ewagriusz określa jako myśl: z jednej strony Pontyjczyk dostrzega ją podobnie jak dziś potocznie mówi się o pokusie: rozumie ją jako pewną opcję złego wyboru, czyli jednorazowego aktu uczynkowego. Z drugiej jednak strony nasz autor podkreśla bardzo zdecydowanie, że myśl jest sposobem percypowania rzeczywistości na jakiejś jej płaszczyźnie. Innymi słowy już nie mamy do czynienia tylko z pojedynczym uczynkiem, ile raczej z pewnym stylem, z pewną metodą interpretowania otaczającej nas rzeczywistości. Ten drugi aspekt według Ewagriusza jest o wiele ważniejszy, ponieważ tworzy strukturę, klatkę, z której wraz z upływem czasu coraz trudniej się wyzwolić.

Język Pontyjczyka jest niezwykle sugestywny. Mnicha, który ulega pokusie gniewu przyrównuje do kogoś, kto własnoręcznie wydłubuje sobie oczy żelaznym kolcem (gniew bowiem oślepia, kontynuuje Ewagriusz, i nie pozwala dostrzec ani Boga, ani bliźniego). Trudno powiedzieć skąd pochodzi idea ośmiu złych myśli. Istnieje na ten temat wiele studiów i opinii, badacze są dość rozbieżni w tej materii. Nas jednak będzie tutaj interesować strona praktyczna zagadnienia. Dodajmy tylko, że byłoby rzeczą niesłuszną przypisywanie jedynie środowisku monastycznemu z czasów przedewagriańskich opracowanie tego modelu.

Należy dodać, że według tego, co nasz autor opisuje, wynika, że dla niego wyliczone myśli funkcjonują na zasadzie domina: jedna pociąga za sobą drugą. Streszczając krótko ideę Ewagriusza należy podkreślić, że traktujemy ją raczej wybiórczo, natomiast aby poznać wszystkie zakamarki, ślepe uliczki i sekretne furtki poszczególnych logismoi, warto sięgnąć po cytowany już tekst „Antirrheticusa”, gdzie możemy obserwować swoiste „bogactwo” upadku.

Według Pontyjczyka wszystko zawsze zaczyna się od obżarstwa (swoją drogą ciekawe jest samo w sobie sprowadzenie obżarstwa do... myśli). Jednak Ewagriusz rozumie je w duchu swoich czasów: z jednej strony chodzi tu o jakąś pogoń za luksusem, wystawnym trybem życia, a z drugiej mamy przykład praktycznego zastosowania poglądów antycznej medycyny, która szeroko rozwijała teorie na temat wpływu poszczególnych potraw czy napojów na poruszenia w duszy człowieka; innymi słowy, po zaburzeniu harmonii należało ją przywrócić poprzez dzieło postu. Post jednak miał też aspekt negatywny: odrzucenia świata, w biblijnym sensie tego słowa. O łakomstwie duchowym pisał Jan od Krzyża; rozumiał je jako zachłanne pożądanie słodyczy i pociech podczas pełnienia praktyk religijnych. Uzależnienie od tego jest o tyle niebezpieczne, że człowiek może w końcu uwierzyć, że nie odczuwając tego typu uczuć, nie modli się i nie jest pobożny, co, jak wiadomo, nie jest wcale ze sobą tożsame.

Jeśli jednak ktoś uległ obżarstwu, kolejną myślą go atakującą była nieczystość. Ponownie należy ją rozumieć bardzo szeroko i w powiązaniu ze stanem poprzednim: skoro uległo się stylowi życia światowego, konsekwencją jest atak pożądania, nieuporządkowanego pragnienia (choć w przypadku Ewagriusza takie sformułowanie jest anachroniczne), które wyraża się przede wszystkim albo pragnieniem posiadania, zawładnięcia drugim człowiekiem, jego ciałem i duszą, albo poszukiwaniem za wszelką cenę czegoś czy kogoś, kto znieczuli naszą samotność i da chwilę zapomnienia; erotyka odgrywa tutaj rolę jedynie w pewnym stopniu. Jeśli wczytamy się uważnie w teksty ewagriańskie, możemy usłyszeć pierwsze pomruki niszczącej wszystko i wszystkich żądzy władzy, która już w tej myśli podnosi głowę. Pragnienie posiadania, panowania nad drugim człowiekiem.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc chciwość niejako automatycznie wynika z nieczystości. Już pożąda się nie tylko „odmiennych ciał”, jak to określa Ewagriusz, ale pożądanie zaczyna rozciągać się na sprawy materialne. Żądza władzy, posiadania, kontroli rzeczywistości, rozrasta się i coraz bardziej niepokoi człowieka, ponieważ, jak wiadomo, takich pragnień zaspokoić się nie da, a żądzy uciszyć nie sposób. Świat jawi się jako wielki magazyn rzeczy, które trzeba zdobyć, ponieważ inaczej nie będziemy szczęśliwi, zrealizowani czy zbawieni. Wydaje się, że chciwość może odnosić się też do dziedziny życia duchowego, kiedy ktoś np. pożąda godności kościelnych („Muszę być proboszczem, biskupem, spowiednikiem tej lub tamtej osoby”) albo darów duchowych bez zrozumienia, o co tak naprawdę chodzi.

Nic zatem dziwnego, że do człowieka dręczonego przez chciwość przystępuje zaraz demon smutku. Smutku, ponieważ nie da się zrealizować swych chorych pragnień, ponieważ ludzie nie rozpoznają w nas mesjaszy i zbawicieli i czujemy się niedocenieni przez świat. Gdyby bowiem zauważono nasze rady, gdyby nas doceniono wtedy, to... itd. Tutaj chyba zaczyna się kryzys sensu życia, frustracje odrzuconych przełożonych, matek, które są odrzucone przez swoje dzieci itd. Ludzie zostawiają swoich małżonków, zrzucają sutanny, odcinają się od znajomych i pogrążają w zgorzknieniu i mizantropii.

Naturalnie zatem człowiek reaguje gniewem. Gniewa się na bliźnich, którzy go nie doceniają, na Pana Boga, na swoje życie, na świat, że jest taki zły i niesprawiedliwy, że nikt się na nim nie poznał. Gniew prowadzi do gwałtownych i niesprawiedliwych działań przeciwko naszym bliźnim, jak już mówiliśmy, zaślepia. W istocie bowiem, gniewny nie zrozumie świata, który go otacza.

Kiedy już zmęczymy się gniewem, bo jak wiadomo wpędza on w końcu w jakiś rodzaj depresji, zniechęcenia światem, skoro się okaże, że ani chciwość, ani nasze odcięcie się od świata, ani nasz gniew nie przyniosły pożądanych efektów, stajemy się ofiarami demona acedii. Współczesnym językiem nikt chyba lepiej nie zinterpretował tego problemu niż o. Gabriel Bunge w swoich książkach. Ewagriuszowe opisy acedii są wstrząsające. Oddajmy lepiej głos samemu autorowi:

Demon acedii, nazywany także demonem południa, jest najuciążliwszy spośród wszystkich demonów. Nachodzi mnicha koło godziny czwartej i osacza jego duszę aż do godziny ósmej. Najpierw sprawia, że słońce zdaje się poruszać zbyt wolno lub wręcz nie poruszać wcale, a dzień tak się dłuży, jakby miał pięćdziesiąt godzin. Następnie przymusza mnicha, aby ciągle wyglądał przez okno i wybiegał z celi, by wpatrywać się w słońce, jak daleko jeszcze do godziny dziewiątej; albo by rozglądać się tu i ówdzie, czy któryś z braci nie [nadchodzi]. Wzbiera w nim wreszcie nienawiść do miejsca [w którym mieszka], do takiego życia i do ręcznej pracy. I [podsuwa myśl], że zanikła miłość wśród braci, a nie ma nikogo, kto by go pocieszył. A jeśli jest ktoś, kto w owych dniach zasmucił mnicha, to tym także posługuje się demon, by zwiększyć jego nienawiść. Sprawia, że opanowuje go tęsknota za innymi miejscami, w których łatwiej znaleźć to, co konieczne [do życia], i rzemiosło, które wymaga mniej wysiłku, a przynosi więcej korzyści. I dodaje, że podobanie się Panu nie jest zależne od miejsca. Wszędzie bowiem — mówi — można wielbić Boga. Do tego wszystkiego dołącza wspomnienie bliskich i dawnego życia, i ukazuje, jak długi jeszcze żywot go czeka, stawiając jednocześnie przed oczy trudy ascezy. I, jak się to mówi, próbuje różnych sztuczek, aby mnich pozostawiwszy celę uciekł z placu [walki]. Żaden inny demon nie podąża za demonem acedii. Tak więc po wygranej walce ogarnia duszę uspokojenie i niewysłowiona radość.

W taki sposób dotarliśmy do kresu pewnego etapu. Ten, który ulega acedii jednak w końcu dochodzi do siebie, ale w tym sensie, że znowu atakuje go myśl o obżarstwie („ Jeszcze nie wszystko stracone! Mogę walczyć o swoje!”) i zabawa zaczyna się od początku, ale tym razem myśli są wobec człowieka o wiele bardziej bezwzględne niż za pierwszym razem. Nie jest zatem też dziwne, że złe myśli Ewagriuszowe dręczą człowieka niczym spirala: kiedy zakończy się jeden cykl zaraz rozpoczyna się kolejny, o wiele bardzie okrutny i zaburzający ogląd rzeczywistości.

Pierwszy cykl myśli można opisać też jako różnego rodzaju przemiany pożądania: pierwsze trzy myśli (tj. łakomstwo, nieczystość i chciwość), pełne euforii ale i niepokoju, ukazują świat jako obiekt pożądania leżący w zasadzie w zasięgu ręki; natomiast trzy kolejne (gniew, smutek i acedia) pokazują rzeczywistość, która jest niemożliwa do zawładnięcia, co jest przyczyną pogłębiającej się frustracji, zerwania z życiem i odpowiedzialnością za siebie i innych oraz potęgującymi się tendencjami destrukcyjnymi.

Mamy jednak i inną możliwość: acedia zostanie przezwyciężona; wtedy jednak, zauważa Ewagriusz, na mnicha czekają dwa inne demony: próżnej chwały i pychy. Pontyjczyk zauważa, że zwykły one dręczyć ludzi duchowych, którzy postępują w oczyszczeniu. Próżna chwała pokazuje postęp, prawdziwy bądź wyimaginowany, w życiu duchowym, i przekonuje mnicha, że się udało i inni mogą mu zazdrościć; teraz życie popłynie mu wśród fanfar i róż lecących z nieba, bo człowiek zbliżył się do poziomu świętych Ojców. Demon próżnej chwały mami myśleniem w kategoriach duchowego sukcesu — duchowej klęski; nie pozwala dostrzec, że gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska. Demon próżnej chwały usiłuje przekonać, że musimy być bez skazy, doskonali i wszystkiego dokonywać o własnych siłach, przy czym pojęcie doskonałości jest kształtowane wedle wzorców dalekich od Ewangelii.

Pobudzony swą próżną chwałą mnich tonie w bagnie pychy, czyli zapomnienia o tym, że wszystko jest łaską i Bożym darem. Mamy tutaj podobne zjawisko, jak w przypadku gniewu: zaślepienie nie tylko wobec brata, ale tym razem także wobec Boga, którego, pomimo oszałamiających wyżyn życia duchowego, na które pyszny mnich sam się wspiął, wcale nie dostrzega. Ewagriusz powiada krótko, że taki sam sobie przypisuje zwycięstwo i popełnia największy błąd: zapomina o Bogu; a jak pamiętamy właśnie nieustanna pamięć o Bogu leży u fundamentów pobożności pierwszych mnichów.

Czemu ma służyć ten dość rozbudowany model? Wydaje się, że był rodzajem schematu, który miał pomóc uczniowi przygotować się do rozmowy ze swoim mistrzem. Mnich miał wypowiedzieć to, co daje mu radość i nadzieję, to, co go smuci i trudzi, miał zwerbalizować swoje pragnienia i zamiary, te pobożne i te mniej świątobliwe. Praca z abba polegała na tym, że poszczególne poruszenia duszy mieli wspólnie zaklasyfikować, jako duchowe bądź jako demoniczne, podpadające pod którąś z tych ośmiu logismoi. Zwróćmy uwagę po raz kolejny, że każda z myśli proponuje fałszywy obraz rzeczywistości, fałszywe poznanie. Mówimy o „myśli”, ponieważ człowiek nieprawidłowo „myśli” o świecie i braciach, a być może i o samym Panu Bogu.

Ojciec zatem oczekuje od ucznia, od syna, aby ten wyznał swoje myśli, czyli po prostu, aby powiedział mu jak widzi świat, jak rozumie Pana Boga i swoje relacje wobec tych dwóch rzeczywistości. Wyznając myśli, mierząc się z nimi, mnich wychowuje swój umysł do modlitwy, oczyszcza się bowiem, wyzwala od swych subiektywnych sądów i opinii, staje się w końcu wolny, tak wolny, że nie boi się więcej ani świata, ani samego siebie. I być może na końcu nie boi się już nawet Pana Boga.

Powiedział abba Antoni: „Ja już nie boję się Boga, ale Go kocham: bo miłość precz wypędza bojaźń”.

Szymon Hiżycki OSB

Szymon Hiżycki OSB, Kierownictwo duchowe według Ojców Pustyni, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC