W ostatnich latach wiele się mówi w Kościele na temat nowej ewangelizacji. Zwykle te rozmowy dotyczą wykorzystywania nowoczesnych środków masowego przekazu do komunikowania Dobrej Nowiny. Duchowni zresztą bardzo aktywnie wchodzą w wirtualny świat – mają konta na Facebooku, Twitterze, prowadzą wirtualne rekolekcje, a nawet tworzą swoje awatary w Second Life, by także tam obecny był Jezus Chrystus. Marshall McLuhan, wybitny kanadyjski teoretyk komunikacji przekonywał, że charakter środka komunikacji ma większy wpływ na odbiorcę niż sama przekazywana wiadomość (słynne „medium is the message”). Wydaje się jednak, że ważny jest nie tylko sam środek komunikowania, ale w pewnym sensie także sam nadawca przekazu staje się medium. Dlatego tak ważne w ewangelizacji jest nie tylko osobiste świadectwo, ale charyzma danego człowieka. Bo przecież można nawet najgłębsze refleksje przekazywać w sposób tak nudny, że po dwóch minutach wszyscy zasypiają. A można mówić o rzeczach bardzo prostych tak, że ludzie wprost nie mogą oderwać wzroku od mówcy.

Przysłowiowe przykuwanie uwagi dziś, w świecie, w którym praktycznie już wszystko widzieliśmy, wszystko już było, jest szczególnie trudne. Dlatego duchowni sięgają czasem po, mniej lub bardziej trafione, kontrowersyjne środki wyrazu. Pisałam jakiś czas temu na Fronda.pl o dominikanach, których show podczas jarmarku św. Dominika na Służewiu wprost przyćmił koncert Zakopower.

Występ braci nowicjuszy wpisał się na stałe do tradycji dominikańskiego jarmarku. Początkujący dominikanie co roku przygotowują program muzyczny, który później prezentują na głównej scenie. W czerwcu 2012 hitem okazał się cover kawałka Lady Gagi „Bad Romance”. „Wszyscy szukają, nie wiedzą czego. Odpowiedź prosta – tylko jednego. Ja mówię: love! Love, love, love. Ja mówię: love. Pogoń za szczęściem napędza życie. Środek jest jeden i wy go znacie. Ja mówię: love! Love, love, love. Ja mówię: love! Love, love, love. Głosimy miłość, której szukacie wszyscy. To nasza misja, wyzwanie. Głosimy miłość, której szukacie wszyscy. To nasza misja, wyzwanie. Ooooo, dominikanie” – śpiewali braciszkowie rytmicznie poruszając odzianymi w białe habity biodrami do piosenki obrazoburczej Lady Gagi, wywołując tym samym furorę wśród publiczności. Nagranie z występu na YouTubie obejrzało już ponad 175 tys. widzów! (Naprawdę, mało który filmik związany z tematyką kościelną czy videoblog jakiegoś duchownego osiągnął taką oglądalność).

Tańce w wykonaniu duchownych to wprawdzie żadna nowość – wystarczy przecież pojechać na coroczne spotkanie młodych „Lednica”, by zobaczyć uśmiechniętych księży i radosne zakonnice, które razem z młodzieżą bawią się przy religijnych piosenkach. Jednak za każdym razem, kiedy nagranie takich pląsów trafia do sieci wywołuje prawdziwą burzę – jedni uważają to za fajny sposób przyciągania uwagi, pokazywanie, że bycie duchownym nie oznacza chodzenia całe życie z nosem spuszczonym na kwintę i wreszcie dobry sposób na wielbienie Pana Boga, bo kto powiedział, że nie można tego robić także tańcem.

Inni niemal odżegnują zakonników od czci i wiary, pisząc, że to głupota i żenada, że duchownym nie wypada, a poza tym, mówienie językiem młodzieży jest ok, ale takie wydurnianie niczego nie wnosi i z pewnością nie może być metodą ewangelizacji, bo przecież młodzi ludzie szukają dziś w kapłanach duchownych przewodników, autorytetów, a nie wydurniających się kumpli. Pozostawiam tę kwestię otwartą, bez wyrokowania o tym, czy to dobrze, czy źle, że zakonnicy tańczą. Osobiście, nie widzę w takiej zabawie niczego złego – przecież to był występ podczas jarmarku, który rządzi się swoimi regułami, pewną konwencją, a nie podczas Mszy świętej, podczas której nie ma mowy o wprowadzaniu jakichś nowych form.

Czy meksykański kapłan Humberto Alvarez przekroczył granicę? Niewątpliwie nie można mu odmówić stosowania nowatorskich form. Ksiądz z 14-letnim stażem odprawia bowiem Msze święte w – delikatnie mówiąc – niespotykanym ornacie z wizerunkiem... Supermana. Jeśli dobrze się przyjrzeć, na jego szacie zobaczymy także logo... Batmana. Ks. Alvarez swoje odejście od tradycyjnego stroju tłumaczy chęcią aktywizacji parafian, zwłaszcza tych najmłodszych. I trzeba przyznać, że jego pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, bo na odprawiane przez niego nabożeństwa przychodzą dziesiątki dzieciaków. Wybór komiksowych bohaterów nie był oczywiście przypadkowy – meksykański duchowny tłumaczy, że Superman, Spiderman i Batman pojawili się na jego ornacie ze względu na ich „walkę i wysiłek, by przezwyciężać strach i znaleźć spokój i przebaczenie”. Bohaterowie kreskówek stali się symbolami siły, sprzeciwu dla zła i walki z własnymi słabościami, dlatego chyba trudno o lepszy wybór.

Chociaż efekty stosowanych przez księdza Humberto duszpasterskich metod są widoczne gołym okiem (na frekwencję wiernych nie można narzekać), to z jego działań niekoniecznie zadowoleni są przełożeni. Duchowny ponoć dostał reprymendę od swojego proboszcza, co jakoś mocno nie dziwi – w dość konserwatywnym Meksyku odchodzenie od przyjętych norm nie jest mile widziane. Zastrzeżenia do ks. Alvareza ma także biskup Saltillo, ale ze względu na fakt, że odprawiane przez niego Msze cieszą się ogromną popularnością, przełożeni patrzą na niego łaskawszym okiem.

Oryginalny ornat to jednak nie wszystko. Ks. Alvarez w równie wyjątkowy sposób kropi wiernych święconą wodą. Duchowny całkowicie zrezygnował z kropidła na rzecz... plastikowego pistoletu. „Chcę do was strzelać błogosławieństwem” - mówi kapłan i posyła roześmianym dzieciakom serię z karabinu wypełnionego wodą święconą. Mali chrześcijanie wprost szaleją z radości, co widać na krążących już po sieci filmikach z nabożeństw meksykańskiego duchownego.

Ilekroć sięgam pamięcią, Msze dla dzieci, na których do tej pory bywałam, niewiele różniły się od tych dla dorosłych. Zwykle tym, że maluchy podczas kazania gromadziły się wokół ołtarza, a kapłan próbował z nimi rozmawiać, zadawać pytania. Później mogły jeszcze głośno wypowiedzieć swoje intencje podczas modlitwy wiernych. Czasem jeszcze zdarza się, że na koniec dzieciaki są zapraszane na specjalne błogosławieństwo, podczas którego duchowny nakłada im dłonie na głowę. I to by było tyle (wyjątek stanowią Msze święte dla dzieci u dominikanów na ul. Freta w Warszawie, gdzie dla dzieciaków homilia głoszona jest w innym pomieszczeniu). Mam jednak wrażenie, że w dużej mierze dzieci w kościele po prostu się nudzą, bo 50 czy 60 minut siedzenia w jednym miejscu bez słowa to dla nich wyzwanie ponad miarę. A dzieciaki na Mszach ks. Alvareza? One aż piszczą z radości! Nie ma mowy o nudzie.

Oczyma wyobraźni widzę jednak wielkie oburzenie tradycjonalistów, którzy najlepiej czują się na Mszy trydenckiej. Na szczęście bogactwo Kościoła jest tak wielkie, że każdy odnajdzie coś dla siebie – w Neokatechumenacie, Odnowie w Duchu Świętym czy nabożeństwach Ruchu Światło – Życie. A jeszcze inni będą co niedziela chodzić na Msze odprawiane przez ks. Alvareza. Czy jego duszpasterskie metody są czymś złym, jeśli w gruncie rzeczy prowadzą do Pana Boga?

Marta Brzezińska




Fot. za Youtube.com