– Wszystkiego mieć nie można, należy jak najwięcej z siebie dać, tak aby z tej ofiary mieć paliwo na dalsze dawanie – tak o pobycie za granicą i współpracy z Radiem Wolna Europa mówił w jednym z ostatnich wywiadów poeta Jacek Kaczmarski. Gdyby żył, skończyłby dziś 60 lat.

– Po spotkaniu z Wysockim w 1974 roku zrozumiałem, że piosenka nie jest jedynie umiejętnością napisania tekstu i skomponowania muzyki. Może być sposobem wyrażania najgłębszych, najbardziej podstawowych treści. [...] Myślę, że wszystko, co pisałem w latach 1974-78, było pod wpływem Wysockiego, zarówno w materii poetyckiej, jak i w sposobie wykonania – tak Kaczmarski mówił o tym, którego uważał za swojego mistrza.

Fascynacja Wysockim wyrażała się w tłumaczeniach jego piosenek, parafrazach i nawiązaniach, a także naśladowaniem ekspresji wokalnej i swoistym ukształtowaniem światopoglądu artystycznego. Pół roku po jego śmierci napisał „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego”. Jak sam potem mówił, była to jego ulubiona piosenka.

Kaczmarskiego nazywanego bardem „Solidarności” stan wojenny zastał w Paryżu. To tam obserwował „Polskę z oddali” a w 1984 roku zaczął pracować dla Radia Wolna Europa. – Kontakt z „Kulturą” paryską, z RWE, zobowiązania polityczne i literackie, świadomość tego, co się dzieje ze mną i wokół mnie, nie miały nic wspólnego z radością ani rekompensatą, raczej z konstatacją, że wolność polega na jednym z wyborów i świadomości jego konsekwencji (lub konsekwencji rezygnacji z wyborów) – mówił w ostatnim wywiadzie udzielonym w 2004 roku tygodnikowi „Przegląd”.

Twierdził, że wszystkiego mieć nie można, należy jak najwięcej z siebie dać, tak aby z tej ofiary mieć paliwo na dalsze dawanie. – Tak to wówczas widziałem. Ceną jest życie prywatne, ono przestaje praktycznie istnieć. W wypadku artystów to banał, w wypadku artystów zaangażowanych politycznie w czasach politycznie gorących to bywa tragedią. Byłem świadkiem takich tragedii w Paryżu i opisywałem je, np. utrwalając losy moich rosyjskich przyjaciół – mówił.
Miejsce pracy i teren konfrontacji

Kaczmarski otwarcie mówił, że gdy skończyła się „wolnościowa fucha”, bo tak nazwał pracę w RWE nie płakał z tego powodu. – Radio mi uwierało, a byłem przekonany (po rozmowach z Karelem Krylem), że po tylu latach emigracji już się do kraju nie wraca, można go najwyżej odwiedzać. To szybko okazało się prawdą – mówił.

Kaczmarski podkreślał, że nie wrócił na stałe do Polski, ale bywał w niej o kilka miesięcy więcej niż w Australii, w której przeniósł się po rozstaniu z RWE. Dzielił te dwa kraje. Australia była dla niego atelier, miejscem pracy i „dobrowolnego odosobnienia” od polskich demonów, zaś Polska terenem, na którym swoją twórczość konfrontował z odbiorcą. Przyznawał, że nigdy niczego nie żałował. – Oczywiście, że warto było przeżyć to, co przeżyłem, doznania wielkie i małe, wzniosłe i obrzydliwe, być prorokiem i błaznem. To nieocenione skarby dla twórcy – twierdził.

emde/tvp.info