We wrześniu byłem w Kairze. Zadzwonili z Ambasady, czy znam ojca Boulosa Greita. Zgłosił się do nich jakiś czas temu szukając pomocy dla syryjskich chrześcijan. „Nie znam, ale chętnie poznam”.

Spotkaliśmy się pierwszy raz na Szubrze, u świętego Marka podczas inauguracji autobusu dla ośrodka dla niepełnosprawnych, który udało się kupić dzięki staraniom Ambasady RP i „Domu Wschodniego”. Ojciec Boulos trochę mówi po angielsku, ale nie na tyle dobrze, żeby swobodnie rozmawiać. Z arabskiego tłumaczyła mi jego słowa Izabel. Dużo było zamieszania wkoło, biegające dzieciaki, goście, poczęstunek… Nie mogłem poświęcić sprawie, z którą przyszedł, wystarczająco dużo uwagi… Coś tylko mi zostało w pamięci, że są w Kairze Syryjczycy, katolicy, którzy potrzebują pomocy.

Kilka tygodni temu przyszedł mail z Ambasady: „Od 1 do 5 lutego w Polsce będzie przebywać archimandryta Bulus Greit, grekokatolicki duchowny, Syryjczyk, który zajmuje się wspólnotą syryjskich chrześcijan – katolików przebywających w Kairze. Będzie szukał wsparcia i pomocy dla tych ludzi. Czy nie znalazłby ksiądz lub wskazana osoba z Domu czasu na spotkanie się z nim i rozmowę?”

Tym znalazło się więcej czasu. Przeszedłem na początku stycznia operację na kręgosłup, więc sporo obowiązków odeszło.

Ojciec Boulos przyjechał z dwoma młodymi Syryjczykami, którzy znaleźli się w Polsce dzięki Fundacji „Estera” i teraz służyli mu jako tłumacze. Leżałem więc na tapczanie i słuchałem jego opowieści.

Na początku 2011 roku, gdy w Syrii wybuchła wojna, do Kairu przyjechało około 70 katolickich rodzin, którymi zajął się ojciec Boulos. Połowa z nich już jest w innych miejscach na świecie. Zostało 35 rodzin, czyli w sumie 70 osób. Ich sytuacja jest nie do pozazdroszczenia.

„Przede wszystkim nie chcą udawać się do instytucji państwowych i miejscowych stowarzyszeń pomocowych. Presja na konwersję na islam w celu poprawy ich sytuacji jest silna. Mają tego dość – tłumaczy ojciec Boulos.

Jako cudzoziemcy muszą w Egipcie co roku zabiegać o zgodę na pobyt, bez której musieliby wrócić do Syrii. Wojna w ich kraju nie jest powodem dla egipskich urzędników, żeby takiej zgody im udzielić. Pracy nie mogą znaleźć. Jedyne co pozostaje, żeby uzyskać zgodę na pobyt w Egipcie, to edukacja dzieci.

„Szkoły państwowe nie wchodzą w grę – tłumaczy o. Boulos – jako cudzoziemcy nie mają prawa do bezpłatnej nauki. Tylko szkoły prywatne. A to kosztuje. Niektórych wydatki na czesne już zrujnowały…”

Do tego jeszcze dochodzą osoby chore. Państwowa opieka medyczna w Egipcie ich nie obejmuje, są przecież cudzoziemcami. Za wszystko trzeba płacić z własnej kieszeni.

„Byliśmy w ONZ. Zero pomocy. Napisałem listy do Ambasad państw Unii Europejskiej. Odpowiedział pozytywnie pan Murkociński” – dość niewyraźnie wypowiada znane mi nazwisko. Ambasador RP zainteresował się sprawą. Odwiedził rodziny będące pod opieką ojca Boulosa, szuka możliwości udzielenia im wsparcia.

„Zrozumiałem i zobaczyłem, że Polska jest w Europie krajem naprawdę katolickim. Dlatego tu jestem, żeby szukać pomocy dla tych 35 syryjskich, katolickich rodzin”.

Obiecałem, że pomożemy jako Stowarzyszenie na miarę naszych możliwości. Opowiemy w Polsce o tych rodzinach, spróbujemy ich sytuację nagłośnić. Jednak ostatecznie wszystko zależy od reakcji ludzi, którzy się dowiedzą o tych 35 rodzinach.

„Wspólnymi siłami dzięki drobnym wpłatom tysięcy ludzi udało nam się kupić autobus dla niepełnosprawnych dzieci w Kairze – staram się wlać nadzieję w serce ojca Boulosa – Może uda się pomóc Ojca Syryjczykom… Nie wiem, zobaczymy”.

Z Ojcem Boulosem pozostajemy w ścisłym kontakcie. Przekażemy mu wszystkie wpłaty dokonane na konto Stowarzyszenia na rzecz syryjskich rodzin.

ks. Przemysław M. Szewczyk, prezes Stowarzyszenia Dom Wschodni


Darowizny na rzecz rodzin syryjskich w Kairze można wpłacać na konto Stowarzyszenia „Dom Wschodni – Domus Orientalis”,

20-611 Lublin, ul. Kazimierza Wielkiego 3 m. 9.

Konto: mBank, 70 1140 2004 0000 3002 7483 9388

Tytuł przelewu: Rodziny Syryjskie.