Kobieta wraz z 5-letnim synem mieszkała już w Polsce. Niemiecki sąd rodzinny wezwał ją, by wraz z dzieckiem stawiła się na rozprawę. Następnie zakazał jej opuszczać Niemcy pod groźbą odebrania syna.

Według Jugendamtu (niemieckiego urzędu ds. dzieci i młodzieży) chłopiec trafił do rodziny zastępczej, bo za słabo mówił po niemiecku. Jak opowiada jego mama, chciała, żeby dziecko było dwujęzyczne: „Bawił się z kolegami z Polski i częściej mówił po polsku. Chodził do niemieckiego przedszkola, by podciągnąć niemiecki. Dzieci dwujęzyczne w wieku 3 lat (a Julian był w tym wieku badany) zwykle nie mówią na oczekiwanym poziomie w żadnym z tych języków”. Urzędnicy zarzucili też matce, że „nie potrafiła się z nim bawić”.

Dziecko zostało odebrane przez urzędników z przedszkola. Kiedy matka przyszła posyna,dziecka nie było: „Przedszkolanki zaryglowały drzwi. Mam sobie pójść, Juliana zabrali. Kto? Nie wiedzą. Zasłabłam na ulicy. Ktoś wezwał policję i wtedy usłyszałam, że o syna mam pytać w Jugendamt”. 

Chłopiec trafił do rodziny zastępczej. Matka może się z nim spotykać raz w tygodniu przez trzy godziny:  „Nie możemy pójść do parku czy lodziarni. Mamy mały pokoik w domu dziecka, dokąd Julian jest dowożony z rodziny zastępczej. Cały czas pilnuje nas nadzorca. Nie mogę się do syna przytulać, nie mogę rozmawiać z nim po polsku. Nawet przez sekundę nie jesteśmy sami. Skarży się, że giną zabawki, które dostaje ode mnie”. 

Kobieta twierdzi, że ojciec chłopca, Niemiec, doniósł na nią do niemieckiej opieki społecznej po tym, gdy doszło między nimi do rozstania. „Nie miałam pojęcia, że ojciec Juliana, gdy tylko zaczęłam wywozić rzeczy do Polski, zawiadomił sąd o swoich "wątpliwościach" co do moich kompetencji wychowawczych. Niemiecki sąd natychmiast wszczął postępowanie w sprawie opieki nad dzieckiem”. 

Pewnego dnia została odwiedzona przez urzędniczki Jugendamtu. Nie chciała z nimi rozmawiać. „Wtedy usłyszałam: albo będę z nimi współpracować, albo zabiorą mi dziecko. […] Potem regularnie pojawiała się pani i szperała po szafach, lodówce, zarzucała, że niepunktualnie odprowadzam syna do przedszkola” – opowiada kobieta, która następnie wróciła z synem do rodzinnego Ustronia.

„Czekałam na to dziecko, pragnę go. Dlaczego w Niemczech nikogo nie obchodzi, że kocham mojego syna?”— pyta kobieta.

 

MT/dziennikzachodni.pl, kresy.pl