Br. Paweł: Bardzo się cieszę, że zgodziliście się na spotkanie. To dla nas zaszczyt. Kilku z nas – młodych Franciszkanów – znało Dawida osobiście, ze szkoły, w której się uczył. 7 września 2013 roku media informowały o tym, co wydarzyło się na ul. Grodzkiej. Każdy program podawał swoją wersję. Jak to było naprawdę?

Monika Kornecka: Dowiedzieliśmy się przez telefon. Zadzwoniła do nas Ola i powiedziała, że Dawid miał wypadek. Nie wiedzieliśmy, co się tak naprawdę stało. W czasie, kiedy wychodziłam z domu, zadzwonił jeszcze tata Oli.

Krzysztof Kornecki: Zadzwonił ze szpitala, żebyśmy szybko przyjechali, bo Dawid jest w bardzo ciężkim stanie. Nie powiedziałem wtedy tego Monice, żeby jej jeszcze bardziej nie martwić.

M.K. Nie wiedziałam, co się stało. Wsiedliśmy szybko do samochodu, żeby pojechać do szpitala na Wrocławską.

K.K. Ola powiedziała, że został zraniony nożem. Nie wyglądało to na jakieś poważne zranienie. Były tylko widoczne dwa małe ślady, z lewej strony, w okolicach obojczyka. Ona myślała, że to jest tylko draśnięcie.

M.K. Pojechaliśmy do szpitala. Na miejscu byli rodzice Oli. Ola była w tym czasie przesłuchiwana. Dowiedzieliśmy się, że jest dźgnięty nożem, że jest przebite płuco, że stan jest krytyczny, że trwa operacja – ratowanie życia. Staliśmy na korytarzu i czekaliśmy, było ok. godz. 4:00. Każde z nas miało po prostu swoje myśli.

K.K. Mówiłem Monice, że jak ma żyć, to będzie żył. To, co mu jest dane, to tak będzie.

M.K. Ja się modliłam do Św. o. Pio i do Św. Jana Pawła II. Pamiętam, że miałam taką myśl, żeby się nim opiekowali, bo ja nic więcej nie mogę zrobić. Pamiętam, że była taka cisza na korytarzu i tak chodziliśmy otępiali całkowicie. Pielęgniarki biegały z krwią dla niego do transfuzji, donosiły ją na salę operacyjną. Później dowiedzieliśmy się, że to było 9 l. krwi. Walczyli o niego bardzo...

K.K. Ja się nie umiałem modlić o cud. W głowie miałem tylko „Jezu, ufam Tobie” i tylko tyle. Nie byłem w stanie inaczej się modlić. Prosiłem wszystkich: dzwoniłem do moich rodziców, do mojej siostry, żeby się modlili, ale sam nie byłem w stanie się modlić.

br. Kamil: Przeczytałem w Internecie, że z telefonu Dawida został wysłany sms z kciukiem podniesionym do góry. To prawda?

M.K. To była taka łapka.

K.K. To nie był sms. Na mój telefon przyszedł sygnał o nowej wiadomości od Dawida na Facebooku i pojawił się czerwony znaczek. To było o 4:25. Ucieszyłem się bardzo, że już widocznie wszystko jest ok. W tym całym szoku wydawało mi się, że to właśnie on wysłał tę łapkę. Ale prawdopodobnie ten przycisk mi się sam przycisnął. Nie wiem, w jaki sposób, bo niczego nie naciskałem.

M.K. Ja z kolei stałam przy oknie i nagle ok. godz. 5:00 to okno się otworzyło i zostałam owiana takim ciepłym wiatrem i też czułam, że coś się dzieje – on się ze mną żegnał. Tak to później odebrałam. Odchodził i się tak pożegnał… o 6.30 przyszli do nas lekarze i powiedzieli, że mimo wysiłków nie udało się go uratować.

P.: Wydarzenie to spowodowało, że wielu młodych ludzi gromadziło się na modlitwie, ale najbardziej zszokowała mnie Wasza postawa. Była wręcz heroiczna! Gdy patrzyłem na Was z boku, byliście pełni ufności i wiary. Moglibyście o tym opowiedzieć?

M.K. Gdyby nie to, że pojawia się taka łaska od Pana Boga, że zaczyna człowiek uciekać do Niego, to byłby koniec – po prostu nie ma nadziei. Człowiek musi mieć nadzieję, żeby wstawać rano, żeby żyć. Człowiek nie za bardzo sobie zdaje sprawę z siły wiary, dopóki to się nie dzieje. Po takiej tragedii ludzie albo odsuwają się od Boga – bo ich wiara była słaba – albo po prostu się do Niego zwracają. Ja miałam to szczęście, że wiedziałam, że Pan Bóg jest i nie zostawi mnie. Nie miałam żadnych pretensji, bo wiem, że Pan Bóg chodzi swoimi drogami, które nie są naszymi.

K.K. Po prostu trzeba Bogu zaufać i powierzyć mu wszystko. Nie ma innej drogi. Bóg wie, co jest dla nas dobre. Wie, co jest też dobre dla Dawida.

M.K. My byśmy chcieli mieć syna przy sobie, ale to nie była jego droga. I tak to trzeba odbierać.

P.: Pamiętam też Wasz list, który został odczytany na pogrzebie. Najbardziej wzruszył mnie fakt, iż jesteście pewni, że Dawid JEST przy Was. Czy w podobny sposób odczuwacie Bożą Obecność?

M.K. Bez Pana Boga tego wszystkiego tak byśmy nie odebrali…

K.K. Straciliśmy Dawida, straciliśmy go tylko na Ziemi, bo na pewno jest cały czas z nami, tak jakby w innej obecności. On jest w innej przestrzeni. Natomiast wtedy, kiedy to się stało, na pewno zyskaliśmy Boga. Zyskaliśmy Go tak mocniej i tak bardziej osobowo. Ta Jego Miłość tak jakby się jawiła przez różne fakty i dobrych ludzi, którzy jak Aniołowie nam pomagali w tym czasie. Na pewno bez Boga – bez wiary tego byśmy nie przeżyli w taki sposób, jak przeżywamy.

[koniec_strony]

P.: Przebaczenie w takim przypadku jak ten, jest heroiczne. Czy ta ufność Bogu pozwoliła Wam też przebaczyć?

K.K. Oczywiście. Bez Boga, bez Ducha Świętego nie bylibyśmy w stanie przebaczyć. Mieliśmy tą łaskę – dosłownie! Stało się to w poniedziałek. Mieliśmy wtedy pierwszy raz zobaczyć Dawida. Pojechaliśmy do szpitala do prosektorium zapytać, czy jest taka możliwość.

M.K. Poprosiłam Pana, który opiekuje się tymi ciałami, żeby pokazał nam syna. On się wyjątkowo zgodził. Zadzwoniłam też po Olę, bo ona prosiła nas, że też chciałaby go zobaczyć, jak będzie to możliwe.

K.K. Wtedy jak czekaliśmy na Olę – bo razem z nią mieliśmy wejść – to wtedy wydarzyło się to coś. Staliśmy czekając osłupiali, bo wiedzieliśmy, że za chwilę zobaczymy ciało Dawida. W kiosku na terenie szpitala kupiłem „Gazetę Krakowską”, żeby zobaczyć, czy tam coś piszą o tym co się stało w sobotę. Na pierwszej stronie było duże zdjęcie tego mordercy z zasłoniętymi oczami i dwóch policjantów, którzy go prowadzą. Odłożyłem tę gazetę, bo nie mogłem patrzyć i wtedy takie coś poczułem, jakby błysk. Takie pozazmysłowe odczucie wszechogarniającej Miłości do wszystkich ludzi, że ta Miłość wszystkich ogarnia, to była chwila – ułamek sekundy. Ciężko mi to określić, bo to nie było takie fizyczne, nie było to jakieś uczuciowe wrażenie, tylko bardziej duchowe. W tamtych traumatycznych chwilach moja percepcja była niezwykle wyczulona na wszystko co się dzieje dookoła i była zupełnie inna niż normalnie, kiedy człowiek żyje z dnia na dzień. Każdy promyk słońca, każde słowo i najdrobniejszy gest był zauważany. Nie wiem czy to jest kwestia obrony organizmu, czy akurat tak jest, ale po prostu zwracaliśmy wtedy uwagę na wszystkie szczegóły. Ponownie podniosłem tę gazetę do ręki i miałem pewność, że wszystko – cały świat – ludzie, łącznie z tym zabójcą i policjantami obok i wszystkim tutaj dookoła w szpitalu, wszyscy jesteśmy zanurzeni w bezkresnej Bożej Miłości. Wiedziałem, że To wydarzyło mi się po coś i wtedy od razu też przebaczyłem temu człowiekowi. Bałem się o tym powiedzieć Monice, bo nie wiedziałem, co sobie o mnie pomyśli i jak na to zareaguje.

M.K. Dla mnie to też było oczywiste.

K.K. Monika od razu, jak jej o tym wieczorem powiedziałem, to potwierdziła, że oczywiście przebaczamy temu człowiekowi. Kiedy to się stało, to zdałem sobie sprawę, że jest coś nie tak, bo wielu ludzi wtedy pisało, że go trzeba zabić, że go dać pod ścianę, rozstrzelać itp. Pomyślałem sobie, że muszę chociaż moim znajomym napisać, że my – rodzice Dawida przebaczyliśmy, żeby wiedzieli, bo agresja rodzi większą agresję, a zło można jedynie dobrem zwyciężać.

M.K. Ja czułam to w ten sposób, że jak ludzie zamykają się w tej nienawiści, to tak jakby to zło dalej uderzało w Dawida. To jest ta sama agresja, to jest to samo zło, które się dalej manifestuje, kiedy ci ludzie szukają zemsty.

K.K. My chcieliśmy się od tego definitywnie odciąć i dlatego napisałem te słowa na Facebooku. To było we wtorek
i nawet nie przypuszczałem, że to się tak rozniesie. Okazało się później, że wielu ludzi tę informację przeczytało
i poszło to dalej w świat. W „Kronice Krakowskiej” o tym redakcja informowała. Napisała też „Gazeta Krakowska”, ktoś jeszcze w innej telewizji o tym powiedział. Być może to miało się odbić takim echem? Właśnie może coś takiego dobrego miało się pomimo tego zła urodzić? My osiągnęliśmy pokój ducha, bo szczerze w sercu przebaczyliśmy temu człowiekowi i nadal modlimy się o jego nawrócenie.

M.K. Tak naprawdę nie raz się nas o to pytają – jedni nam wierzą – inni nie. Ale to jest ich sprawa, ich duchowość, ich wiara. My wiemy, co czujemy i chwała Bogu, że tak się stało.

K.: Jak zareagowaliście na wszystkie wiadomości w prasie, telewizji?

M.K. Staliśmy z boku tego wszystkiego. W ogóle mnie to nie interesowało. Do nas dotarło to, co się w mediach działo, tak naprawdę, dopiero po miesiącu. Cały czas byliśmy w takim szoku, że nie przyjmowaliśmy tego wszystkiego.

K.K. Dokładnie tak było, a wracając jeszcze do pożegnania w szpitalu z Dawidem, to kiedy przyjechała Ola weszliśmy tam wszyscy i zobaczyliśmy go tam wtedy.
M.K. Dawidek po śmierci miał cały czas taki piękny uśmiech na twarzy, taki spokój od niego promieniował, nie było żadnego bólu na jego twarzy. Był wyjątkowo spokojny, uśmiechnięty, jakby po prostu po śmierci znalazł się tam, gdzie powinien być. Te sygnały, te znaki nie dawały nam po prostu wpaść w rozpacz.

K.K. Ucałowaliśmy go. Pamiętam, że zrobiłem mu krzyżyk na czole i go w ręce pocałowałem, bo miał je cały czas takie dobre. Pracował tymi rękami na komputerze, bo taka była jego praca, a na sam koniec jeszcze musiał nimi bronić siebie i swoich przyjaciół. Poczułem taką dumę, bo mój syn zachował się jak powinien – jak prawdziwy bohater. Pamiętam też, że miałem wtedy przy sobie taki mały scyzoryk z nożyczkami i kawałek włosów z grzywki mu obciąłem na pamiątkę i dałem je później Oli. To było z jednej strony bardzo ciężkie przeżycie dla nas, ale z drugiej strony też radosne w tym sensie, że wiedzieliśmy, że on już nie cierpi, że jest gdzieś w lepszym miejscu, tam gdzie kiedyś pójdziemy i gdzie się wszyscy spotkamy.

K.: Czy śni się Wam czasem syn?

K.K. Tak. Jeden sen dobrze zapamiętałem. Śniło mi się, że jesteśmy w mieszkaniu, są tam czyjeś urodziny. Zadzwonił dzwonek, i ja otwieram. To był pierwszy sen, w którym byłem świadom tego, że on nie żyje. W drzwiach stał Dawid w takiej jakby brązowej kurtce z plecakiem w kolorze piaskowym jakby właśnie wrócił z jakieś dalekiej egzotycznej podróży. Kiedy wszedł i zrzucił ten plecak to przytuliliśmy się tak bardzo mocno. Zapytałem go wtedy niepewnie: „Synuś, a co u ciebie?” Odpowiedział : „Tato, teraz już wszystko dobrze. Pokój i dobro”. Natychmiast się po tym obudziłem, bo to było gdzieś koło 7:00 rano. Później się zorientowałem, że tego dnia była Uroczystość Św. Józefa, a w wielu katolickich krajach w tym dniu obchodzony jest Dzień Ojca. Parę dni wcześniej zakończyły się Msze Św. gregoriańskie w jego intencji, które zamówił jego dziadek.

M.K. Do mnie przyszedł w Wigilię. Położyłam się tak na chwilę, żeby odpocząć, a Dawid często przychodził do mnie koło 23:00 – 24:00 sprawdzić, czy czasem nie usnęłam oglądając TV, i on tak zawsze wchodził pomalutku do mnie, kilka kroków do łóżka, kukał, jak spałam gasił telewizor i wychodził. No i tak przyszedł w Wigilię do mnie, wiedziałam, że wchodził, uchylił drzwi, kuknął nade mną, a ja byłam w takim półśnie, że nie mogłam otworzyć oczu, ale czułam, że to jest on, ale nigdy mi się nie śnił – nigdy. Może dlatego, że mi się mało rzeczy śni, nie wiem.

[koniec_strony]

P.: Jesteście i byliście ludźmi wierzącymi, to nawet widać w rozmowie. Czy zmienił się Wasz obraz Boga po 7 września?

M.K. Absolutnie tak. Uwierzyłam, że On jest na 100%.

K.K. Zdecydowanie ja też. Po tym, co przeżyłem, co opowiadałem, dzięki temu zrozumiałem, że wszyscy jesteśmy kochani przez Boga i zanurzeni w jednym, jakby oceanie Miłości i nie ma różnicy, czy ktoś jest bandytą, czy nie. To doświadczenie na pewno mnie zmieniło – zmieniło mój obraz, a Bóg stał się bardziej osobowy i tak jakby moim przyjacielem, teraz pomaga mi i jest cały czas ze mną, jest przy mnie w tych trudnych chwilach. Po śmierci Dawida poznaliśmy też niesamowitych ludzi: s. Izę – sercankę, Annę Crisanti i ludzi ze Wspólnoty „Comunione e Liberazione”, oznaczającej „Komunię i Wyzwolenie”. Na ul. Grodzką przychodziliśmy codziennie wieczorem, bo w ciągu dnia załatwialiśmy tysiące różnych rzeczy związanych z pogrzebem Dawida. To była środa, przyszła tam też zapalić znicza, dla nas całkiem obca osoba.

M.K. To była Ania – koleżanka mojej koleżanki Agnieszki. Przyleciała właśnie z USA na parę dni do Krakowa. One do nas podeszły, i tak tam staliśmy razem w zadumie, była już godzina 21:00 i dość zimno. Po chwili Ania tak nagle do mnie podeszła i wzięła mnie za obie ręce, i powiedziała: „Chodźcie do mnie na herbatkę, ja tu niedaleko mieszkam”. Pomyślałam sobie: „Co ona do mnie mówi, że nigdzie nie pójdziemy i byłam pewna, że Krzysiek jej odmówi”.

K.K. Mnie wtedy coś tknęło, że to jest ważne, i że powinniśmy tam iść. Okazało się, że to było małe mieszkanko w starej kamienicy. Na ścianach wisiało wiele obrazów i ikon, bardzo wysoki sufit spowity w ciemności, bo paliła się tylko mała lampka nad stołem. Popijaliśmy pyszną herbatę z sokiem malinowym i wtedy miałem wrażenie, że tak jakby ktoś na nas patrzył z góry. Pomyślałem, że tam u góry jest może jakaś antresola na której ktoś jest. Podniosłem oczy do góry, ale na początku nic nie widziałem, bo się oczy wolno przyzwyczajały do ciemności, w końcu okazało się, że jest tam obraz Matki Bożej Bolesnej. Poprosiłem, kiedy już wychodziliśmy, żeby Ania zaświeciła światło. Ona zaświeciła większe światło w kuchni i zobaczyłem, że to Matka Boża Bolesna z dwoma wbitymi w lewy bok nożami... To był szok, bo Dawid otrzymał dwa ciosy nożem dokładnie w to samo miejsce, w okolicy lewego obojczyka. Wiedzieliśmy, że to nie przypadek, ale z czasem zacząłem myśleć, że to jest jednak taki zbieg okoliczności, bo jaki związek może mieć to, co się stało, z Matką Bożą Bolesną. Dopiero po miesiącu dzięki poznanej s. Izie otrzymałem potwierdzenie, że ma to jednak powiązanie, bo okazało się, że wtedy, 7 września u oo. Franciszkanów Konwentualnych przy ul. Franciszkańskiej w Krakowie zaczynała się doroczna nowenna do Matki Bożej Bolesnej – to 270 kroków od miejsca, w którym zginął Dawid. W trakcie tej nowenny o. Andrzej Prugar kilkakrotnie wspominał Dawida i to co się stało na Grodzkiej. Można te rozważania jeszcze odnaleźć w Internecie. Później poznaliśmy Annę Crisanti, która jest ikono–pisarką, bo chciałem, żeby napisała dla nas ikonę Matki Bożej Bolesnej – tę od oo. Franciszkanów, która dała nam wyraźny znak, że była wtedy przy Dawidzie, nazywana też Smętną Dobrodziejką Krakowa. Ania też zaprosiła nas do katolickiego ruchu „Comunione e Liberazione”, z którym się później związaliśmy.

Rozmawiali: br. Paweł Maciaś OFM i br. Kamil Kuraś OFM

PS. Zaproponowałem rodzicom Dawida jedno zdjęcie przedstawiające jego twarz, które było w kolorze czarno – białym. W odpowiedzi jego tata wysłał mi zdjęcie w kolorach i powiedział: „Lepiej w kolorach, żeby nie było tak posępnie. W końcu wszyscy mamy nadzieję na Zmartwychwstanie, więc nie zatrzymujmy się nad grobem – Jezus Chrystus Zmartwychwstał, więc nie ma powodu do przygnębienia”... 

 *Krzysztof Kornecki – pracownik branży fotograficznej, zajmuje się sprzedażą aparatów fotograficznych i kamer video

**Monika Kornecka – pracownik branży wydawniczej, zajmuje się sprzedażą powierzchni reklamowych

***Dawid był prawym, ciekawym świata, młodym człowiekiem. Kochał życie, ludzi, zwierzęta i bardzo lubił podróżować. Cechowała go duża wrażliwość na niesprawiedliwość i cierpienie, dlatego chętnie pomagał ludziom, nigdy nie zostawiał nikogo bez wsparcia. Był przy tym ambitny, pracowity i bardzo zdolny. Zajmował się grafiką komputerową, programowaniem stron www, fotografowaniem i filmowaniem.

Niestety, wszystko to zostało przerwane 7 września 2013 roku, gdy Dawid został brutalnie zamordowany w Krakowie na ul. Grodzkiej, kiedy stanął w obronie swojej narzeczonej i jej koleżanki. Tego dnia świętował swoje 23 urodziny i oświadczył się Oli. Wspólnie zaplanowali też datę swojego ślubu...

****Wywiad ukazał się w "FBI. Franciszkański Biuletyn Informacyjny" nr 4(33) 2014. "FBI" znajdziesz na Facebooku TUTAJ