Ale niestety – choć spodziewałem się, że jak to mawiał kiedyś mój wykładowca – podczas czytania będę siedział jak chłopstwo podczas bitwy pod Grunwaldem i z zachwytem podziwiał starcie mistrzów, to tak się nie stało. Powód zaś jest niezmiernie prosty: argumenty w tej dyskusji prezentował tylko jeden z uczestników. Drugi z nich zaś drwił, naśmiewał się, wymyślał bon moty, ale nie był w stanie, a może nie chciał przeciwstawić spójnej argumentacji teistycznej (a dokładniej pokazującej, że nie ma przepaści między nauką a wiarą) nic, co choćby zahaczałoby o racjonalne argumenty. Z pojedynku został więc łomot spuszczany przez teistę ateiście- ewolucjoniście.

Religia naturalistów

Plantinga rozpoczyna od pytania – przynamniej w amerykańskim kontekście – zasadniczego: czy współczesną teorię ewolucji można pogodzić z teizmem? Jego zdaniem samą ideę ewolucji tak. „Zgodnie z wiarą teistyczną Bóg stworzył świat ożywiony, ale oczywiście mógł to stworzyć na wiele różnych sposobów, również zgodnie z tymi ewolucyjnymi tezami” – podkreśla filozof. Ale, i tu zaczyna się niezwykle ciekawy wątek, nie oznacza to, że da się pogodzić z teizmem ateistycznego neodarwinizmu, który uznaje, że „ewolucja jest czymś niezamierzonym i niezaplanowanym”. Inna sprawa, że akurat ta ostatnia teza wcale nie wynika z nauki, a jest założeniem, które nosi charakter stricte dogmatyczny, a nie wynika z teorii ewolucji. „Twierdzenie, że ewolucja wykazuje, że ludzkie istoty i inne żyjące stworzenia nie zostały, wbrew pozorom, zaprojektowane, nie jest elementem ani konsekwencją naukowej teorii jako takie, ale metafizycznego lub teologicznego dodatku” – wskazuje Plantinga.

Ten dodatek to naturalizm, czyli – w ujęciu filozof – przyjęcie, że „nie ma takiej osoby jak Bóg teistycznej religii”, a wszystko da się wyjaśnić ślepą, neodarwinowską ewolucją. Kłopot z tym twierdzeniem jest tylko taki, że jest on w istocie wyrazem światopoglądu, a nie wynikiem badań naukowych. „Oferuje on sposób interpretacji nas samych, sposób naszego pochodzenia i znaczenia na głębokim poziomie religii. Mówi, skąd się wzięliśmy, jakie są nasze perspektywy, jakie zajmujemy miejsce we Wszechświecie, czy istnieje życie po śmierci i tak dalej. Możemy go zatem uznać za «quasi-religię»” – wskazuje Plantinga. I szczegółowo dowodzi, że światopogląd ten jest niezmiernie mało racjonalny, bowiem prawdopodobieństwo przypadkowego pojawienia się bytu tak skomplikowanego jak żywa komórka jest minimalne. Teizm, który jasno wskazuje, że ewolucja czy powstanie skomplikowanych organizmów było celowe, sterowane oferuje o wiele bardziej racjonalne rozwiązanie. Rozwiązanie, które jest wprawdzie sprzeczne z pseudoreligią naturalizmu, ale nie z nauką w ogóle.

Dennett obnażony

Odpowiedź Dennetta na te zarzuty zasmuca. Filozof nie próbuje nawet podjąć polemiki na argumenty, a zamiast tego przyznaje, że „współczesna teoria ewolucji nie może wykazać nieobecności inteligentnego projektu” (i trudno się z nim nie zgodzić), a później przechodzi do słabiutkich drwin i połajanek, przekonując, że nie da się również wykazać, że życia na ziemi nie zasiali kosmici, a mimo to odrzucamy takie prawdopodobieństwo. A później jest tylko gorzej. „Być może waszym zdaniem teistyczna wiara Plantingi ma silniejsze podstawy niż jakaś fantazja popularnonaukowa. Rozważmy więc konkretny przykład. Superman, syn Jor-ela, znany również jako Clark Kent, przybył z Kryptona na Ziemię około 530 milionów lat temu i wywołał eksplozję prekambryjską. (…) Zgodnie z moją hipotezą Superman zasiał życie na naszej planecie, by – gdy nadejdzie pełnia czasu – mieć do dyspozycji zestaw zabawek w rodzaju Superświata Kena i Barbie. Jest to być może nieco niedojrzały pomysł, ale jakkolwiek by było – umotywowany przykład inteligentnego projektu. W tej sytuacji to na Plantindze spoczywa obowiązek wykazania, że jego teistyczna opowieść zasługuje na większy szacunek lub zaufanie niż powyższa” – oznajmia Dennett.

Trudno to rozważanie uznać za argumentację, szczególnie, że nie dotyka ono w ogóle (co później znakomicie ukazuje atakowany Plantinga) istoty problemu.. Superman nie jest ani bytem wiecznym, ani wszechmocnym, ani koniecznym, a to oznacza, że podstawienie go w opowieści Dennetta w miejsce Boga jest niedorzeczne. „Możemy oczywiście zmodyfikować postać Supermena, by bardziej przypominał Boga. Opowieść zawsze da się zmienić. W naszej poprawionej historyjsce o Supermanie możemy powiedzieć, że istniał na długo przed swoimi chłopięcymi latami 30. W Kansas, jeśli chcemy, możemy nawet powiedzieć, że istniał on zawsze. Idźmy dalej: możemy uznać, że Superman stworzył świat. A do jego zdolności widzenia przez ściany możemy dodać, że jest wszechwiedzący (…) Co więcej nie musi być jedynie silniejszy niż lokomotywa, niech będzie też wszechmocny i – na szczęście – wszechdobry” – polemizuje Plantinga. Tyle, że wtedy supermanizm Dennetta przestałby być już niedorzeczny (w przestrzeni filozoficznej), a stałby się teizmem. Owszem pozbawionym zakorzenienia w historii ludzkości, nieco absurdalnym, ale rzeczywiście teizmem. Superman bowiem byłby rozumiany jako Bóg. A Dennett byłby przynajmniej spójny intelektualnie.

Kpić i obrażać tyle ateiści potrafią

Kompletny brak już nie tylko racjonalności, ale i wiedzy wykazuje Dennett, gdy przechodzi do prób udowodnienia, że supermanizm jest również absurdalny jak chrześcijaństwo (co skłaniać go ma do odrzucenia obu). „Myślę, że cały pomysł z Supermanem, kryptonitem i tymi podobnymi jest prawdopodobnie najwyżej logicznie możliwy, jak lubią to ujmować filozofowie – nie jest wewnętrznie sprzeczny, choć narusza wiele rozsądnych reguł naukowych. Do tego właśnie zmierzałem, ponieważ dokładnie ta sama ocena tyczy się narodzin z dziewicy, chodzenia po wodzie, wskrzeszania umarłych, przemienienia wody w wino oraz zmartychwstania po ukrzyżowania. Dla każdego poza bogobojnym chrześcijaninem pomysły te brzmią równie niemądrze, równie głupio co supermanizm” – oznajmia Dennett. A dalej oznajmia, że „historia wyjścia Izraelitów z Egiptu jest całkowicie zmyślona”, co ma dowodzić, że w ogóle religia to jedna wielka hucpa.

I znowu, jak poprzednio, zamiast realnej polemiki otrzymujemy połajanki. Dennett może oczywiście nie uznawać cudów Ewangelii, może nie wierzyć w zmartwychwstanie, ale musi w takim razie inaczej wyjaśnić fakt, że apostołowie, którzy najpierw uciekali i zamykali się z obawy przed Żydami, później z odwagą głosili Jezusa i oddawali za Niego życie. Oszuści tak nie robią. Powinien też wyjaśnić fenomen Całunu Turyńskiego, chusty z Manopello itd. Jeśli tego nie robi, to pokazuje, że w istocie nie polemizuje, a jedynie wyrzuca z siebie obelgi i kpi z chrześcijan. Często zresztą wykazując się kompletną nieznajomością tematu.

Wiara „bo tak” Dennetta

Najzabawniejszym elementem debaty jest ta, gdy Dennett wyjaśnia, dlaczego uznaje, że ewolucja jest ślepa, i jak uzasadnia ewolucjonizm w całości. Gdy Plantinga domaga się dowodów czy argumentów on z zadziwiającą szczerością odpowiada, że nie ma powodów, by szukać odpowiedzi na takie pytania, bo nie otrzyma się za nie Nobla, a do tego wszyscy wierzą w pewne twierdzenia, nie ma więc powodów, by je potwierdzać. „Głębokie przekonanie” uczonych ma więc wystarczyć jako argument w fundamentalnej debacie światopoglądowej. Paradne, ale przynajmniej szczere. I jasno pokazujące, że w istocie naturalizm jest pseudo-religią, a nie założeniem naukowym.

Ateiści muszą więc pogodzić się, że próba dowodzenia, że ślepa ewolucja jest dowodem na nieistnienie Boga jest błędnym kołem. Oni bowiem najpierw zakładają to, co przyjmują, a później na podstawie założenia dowodzą to, co założyli. I tak zakładają oni, że wyjaśnienie naukowe musi być pozbawione Boga, później stwierdzają, że w związku z tym Bóg nie mógł kierować ewolucją, a na koniec stwierdzają, że ma to dowodzić, że Bóg nie istnieje. Wartości intelektualnej nie ma to żadnej i uświadamia tylko, w jak dramatycznej sytuacji są ateiści, gdy chcą zachować racjonalność. Dennett w debacie z Plantingą udowodnił to doskonale, i jest to niewątpliwie jego ogromna zasługa.

Tomasz P. Terlikowski

D. Dennett, A. Plantinga, Nauka i religia. Czy można je pogodzić?, tłum. M. Furman, Ł. Kwiatek, Copernicus Center Press, Kraków 2014, ss. 144.