Po spotkaniu Trump-Putin Moskwa liczyła na złagodzenie sankcji. Nic z tego, Amerykanie przygotowują właśnie nowy pakiet bolesnych restrykcji wobec Rosji - pisze polskojęzyczna edycja portalu Telewizji Biełsat, Belsat.eu/pl.

Cztery dni temu w amerykańskim senacie pojawił się projekt nowych sankcji przeciw Rosji. Mają być „najostrzejsze” z dotąd przyjętych. Tym razem mają dotyczyć rosyjskiego długu zagranicznego. Będą zakazywać zakupu rosyjskich obligacji.

Ponieważ zaś Amerykanie już z powodzeniem stosują tzw. sankcje rozszerzone, czyli interesów z rosyjskimi koncernami zakazują nie tylko amerykańskim rezydentom, ale i mogą uderzyć np. w europejskie koncerny handlujące z Rosją, to i tym razem można się spodziewać, że pod sankcje podpaść mogą podpaść instytucje finansowe z całego świata. Inna część projektu ustawy przewiduje tradycyjnie rozszerzenie listy i pogłębienie zakazów oraz sankcji wobec konkretnych Rosjan i rosyjskich firm.

A także ma uderzać w rosyjską energetykę, w tym atomową i sankcjonować handel materiałami rozszczepialnymi z rosyjskimi koncernami. Np. Rosatom z powodzeniem sprzedaje paliwo jądrowe na Zachodzie. Ma udziały w amerykańskich i kanadyjskich złożach. I buduje elektrownię atomową na Węgrzech.

Nowe sankcje mogą poważnie osłabić rosyjską walutę i skłonić Kreml do kolejnych (po reformie podnoszącej wiek emerytalny) zmian uderzających w socjalne obietnice Władimira Putina. Rosja będzie musiała poszukać innych inwestorów. I pewnie ich znajdzie: w Chinach, czy krajach arabskich. Ale przyparta do muru, już na dużo gorszych warunkach.

Pętla sankcji

Równo rok temu kongres USA przyjął tzw. ustawę CAATSA, która wprowadziła sankcje przeciw Rosji do amerykańskiego ustawodastwa. Oznacza to tyle, że trudniej wycofać się z sankcji. Nie może zrobić tego np. prezydent tak po prostu. W praktyce wycofanie z raz przyjętych sankcji jest w USA trudniejsze niż w UE, gdzie sankcyjne pakiety są co rok odnawiane decyzją przywódców wspólnoty.

Rok wcześniej Amerykanie wprowadzili tzw. rozszerzone prawo Magnickiego. Nawiązujące do sankcji na Rosję wprowadzonych w 2012 r. po śledztwie ujawniającym zamordowanie Siergieja Magnickiego w rosyjskim areszcie. Prawo to umożliwiało objęcie np. zakazem wjazdu Rosjan zaangażowanych w sprawę aresztowania i śmierci tego prawnika, który zdemaskował schematy korupcyjne w elitach władzy. Nowe prawo daje amerykańskim władzom możliwość wprowadzenia sankcji przeciw każdej osobie, bądź instytucji podejrzanej o łamanie praw człowieka. Nie tylko w Rosji.

 

 

– W amerykańskim ustawodawstwie widać tendencję rozszerzania przesłanek wprowadzenia sankcji przeciw Moskwie i nie ograniczanie ich tylko do kwestii agresji na Ukrainie – mówi Aleksander Gabujew z Fundacji Carnegie w Moskwie i dodaje – Ostatnie wzmacnianie restrykcji wobec Rosji ma związki z ingerencją w amerykańskie wybory, czy agresją w cyberprzestrzeni.

Wiosną Amerykanie wyprosili grupę rosyjskich dyplomatów. Ograniczenie możliwości pracy konsulatów i ambsaday rosyjskiej w USA, a także możliwości działań wywiadowczych, też jest rodzajem sankcji – wprowadzonej za otrucie Siergieja Skripala w brytyjskim Sallisbury. Widać wyraźnie, że agresywne działania Rosji w każdej przestrzeni spotykają się z radykalną odpowiedzią Waszyngtonu.

– Kreml łudził się, że po spotkaniu Trump-Putin w Helsinkach nastąpi przynajmniej zawieszenie eskalacji restrykcji, ale najwyraźniej nie docenił złożoności amerykańskiego systemu politycznego, w którym prezydent nie jest nieograniczonym niczym samowładcą, jak w Rosji – mówi Gabujew.

Dlatego rosyjskie media robią dobrą minę do złej gry. Telewizja przekonuje, że to źli Demokraci i establishment zepsutego Waszyngtonu chce szkodzić Rosji, a Donald Trump ma dobre intencje. Jednocześnie kremlowskie media chełpią się, że sankcje nie tyle szkodzą, co pomagają Rosji, która może być samodzielna i da radę.

Jednak prawda jest zupełnie inna. Owszem, amerykańskie i unijne sankcje nie doprowadzą Rosji do bankrcutwa, ani nie wywołają rewolucji i nie spowodują, że oligarchowie obalą Putina. Ale poważnie ograniczają możliwości rosyjskiej ekspansji. Schładzają rosyjską gospodarkę i powodują, że napięcia społeczne zmuszają władzę do przenoszenia aktywności z zewnętrznej ekspansji na gaszenie pożarów niezadowolenia wewnątrz.

Oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że przyparty do muru Putin zdecyduje się na agresywny krok w polityce międzynarodowej, by przełamać narastające problemy. Tylko, że musi mieć do tego narzędzia. Tymczasem sankcje hamują np. modernizację rosyjskiej armii i powodują, że topniejące oszczędności trzeba inwestować w budżet.

Koszmary oligarchów

Rusal, drugi co do wielkości producent aluminium na świecie i koncern należący do Olega Deripaski, rosyjskiego oligarchy, zanotował spadek sprzedaży o 19 proc. w drugim kwartale tego roku. Dane opublikowane przez zarząd koncernu są bezlitosne. Tak duży spadek sprzedaży aluminium jest efektem amerykańskich sankcji. Ograniczają one rosyjskiemu potentatowi dostęp do kluczowego rynku Stanów Zjednoczonych.

Wprowadzony na początku kwietnia pakiet amerykańskich sankcji zabrania prowadzenia obywatelom USA interesów z przedsiębiorstwami wpisanymi na „czarną listę”. Nie wolno również posiadać w nich udziałów. Pod sankcje mogą podpaść również firmy nie należące do Amerykanów, ale prowadzące interesy z Rosjanami.

I nawet, jeśli korporacje Olega Deripaski znalazły się wśród tych, które najlepiej zarobiły na rosyjskim mundialu, to te zyski nie zrekompensują strat w sprzedaży podstawowego surowca na światowych rynkach. Tym bardziej, że Amerykanie nie zamierzają się zatrzymywać i będą ograniczać rosyjski biznes jeszcze intensywniej.

– Rosyjskie koncerny mają ograniczone pole manewru, bo tak naprawdę są skazane na rynki europejskie i amerykański – mówi Aleksander Gebujew i dodaje – W metalurgii konkurują z Chińczykami, czy Indiami.

Miraż azjatyckich rynków, o których opowiadają bez przerwy rosyjskie media, jako alternatywie dla niechętnego Rosji Zachodu, bywa złudny. Chiny, czy Indie stają się asertywne. Widać to było po problemach w budowie gazociągu Siła Syberii z Rosji do Chin i twardej pozycji negocjacyjnej Pekinu. Upadł budzący wielkie nadzieje wspólny rosyjsko-indyjski projekt myśliwca V generacji Su-57. Hindusi wycofali się pozostawiając Rosjan wobec konieczności inwestowania w projekt samodzielnie gigantycznych sum i pozyskiwania niektórych technologii, które łatwiej byłoby zdobyć za granicą Indiom.

Własnie przemysł obronny jest dziedziną najbardziej poszkodowaną przez sankcje. Po pierwsze problemy budżetowe zmuszają władze do przesuwania środków z ambitnych projektów zbrojeniowych na konsumpcję i wydatki socjalne. Po drugie w wielu dziedzinach rosyjska zbrojeniówka wyczerpała możliwości rozwoju postsowieckich technologii. I bardzo potrzebuje zastrzyku zagranicznego know-how. Zwłaszcza jeśli chodzi o maszyny w zakładach produkujących sprzęt wojskowy, roboty, oprogramowanie i mechanikę precyzyjną oraz elektronikę. Kumulację problemów rosyjskiej zbrojeniówki widać w niedawnej wypowiedzi Jurija Borysowa, wicepremiera ds. przemysłu zbrojeniowego. Powiedział on, że nie ma potrzeby wprowadzania zbyt kosztownego czołgu T-14 Armata do sił zbrojnych. Armata jest przecież cudownym dzieckiem rosyjskiej zbrojeniówki. Miała być skokiem w przyszłość. Tymczasem okazuje się, że Rosja będzie modernizować tanim kosztem leciwe już czołgi T-72, a nieliczne Armaty jeździć będą głównie na parady na Placu Czerwonym. 

Wielka improwizacja

Rosyjskie władze nieustannie robią dużo, by przekonać obywateli, że sankcje w ogóle nie szkodzą. Są za to szkodliwe dla Zachodu. W ramach tej polityki od samego początku zachodnich restrykcji wprowadzały kontr-sankcje. Już w 2014r. kontrsankcjami i embargiem na żywność objęta została USA i UE. Początkowo z rosyjskich sklepów poznikały sery, wędliny, oliwy, owoce i warzywa. Rodzime rolnictwo i import z Turcji, Iranu, czy Azerbejdżanu nie wystarczał. Z czasem jednak rosyjski przemysł spożywczy i rolnictwo, kosztem ogromnych inwestycji, zaczął częściowo zaspokajać potrzeby. Pomaga również obchodzenie kontrsankcji i import europejskich produktów przez Białoruś, czy Serbię.

Władze od czasu do czasu próbują nadal pokazać, że są silne i mogą uderzyć w Zachód. Wiosną Duma Państwowa debatowała nad sankcjami na import zachodnich lekarstw. Deputowani gardłowali, że uderzą w amerykański przemysł farmaceutyczny. Ustawa w drodze przez komisje ekspercie złagodniała i wycofała większość zapisów zakazujących importu lekarstw. Okazało się bowiem, że taki zakaz doprowadzi do katastrofy: z aptek i szpitali zniknie większość lekarstw i Rosjanie nie będą mieli czym się leczyć. 

– Wbrew temu, co twierdzi propaganda, Rosja nie jest krajem samowystarczalnym, zwłaszcza jeśli chodzi o technologie – mówi politolog Stanisław Biełkowski i podkreśla – Mamy surowce i kapitał z eksportu surowców, oraz dobrze rozwinięty ciężki i przestarzały przemysł, jednak nie potrafimy być samodzielni.

Jednak Moskwa stara się. Już w przyszłym roku niemal 8 mln. rosyjskich urzędników ma zamienić oprogramowanie na swoich smartfonach z systemów operacyjnych IOS, Windows, czy Android, na rodzimy system Sailfish. Nie jest to rdzennie rosyjski produkt. System stworzyła fińska firma IT. W jego rozwój i produkcję dla urzędników zainwestował 160 mld. rubli (ok. 2,5 mld. USD) państwowych pieniędzy gigant telekomunikacyjny Rostelekom. Kilkanaście tysięcy chińskich smartfonów z oprogramowaniem Sailfish już używają pracownicy poczty.

Próby usamodzielnienia się od złych, zachodnich technologii bywają kosztowne. Rok temu Instytut Hodowli Owiec i Kóz ze Stawropola opracował system operacyjny, który miał zastąpić w Rosji Windowsa. Prace pochłonęły 40 mln. rubli państwowych pieniędzy. Jak się okazało, system o nazwie „Ivan” był tylko efektowną nakładką na znany dobrze system operacyjny Linux.

Michał Kacewicz/belsat.eu