Coraz częściej mówi się o tym, że chrześcijanie powinni nauczyć się żyć w świecie „postchrześcijańskim”. Czym się ten świat różni od chrześcijańskiego?

Obiektywnie nic się nie zmieniło. Bóg jest Stwórcą, Jezus zmartwychwstał, Duch Pocieszyciel stoi u naszych serc[1]. To nie świat się zmienił, tylko ludzkie poglądy. Ludzie otwarcie złorzeczą Bogu, zaprzeczają Jego istnieniu, a najczęściej stali się po prostu obojętni. Ta obojętna większość jest najbardziej przerażająca[2]. Żyje niczym opakowana grubą warstwą waty. Niewiele do niej dociera. Jeśli jakąś chwilę swojego czasu poświęca Bogu, to tylko bogu ludzkich poglądów, niegotowa otworzyć się na Boga Żywego. Znaleźliśmy się nie tyle w „postchrześcijańskim” świecie, co wśród „postchrześcijańskich” ludzi. Dlaczego?

Pasożyty umysłu tworzą „świat postchrześcijański”

Łatwo zauważyć, że nasze myśli, zachowania, poglądy prawie nigdy nie są tak naprawdę „nasze”. Nabywamy je w drodze naśladownictwa. Od innych ludzi. Co więcej, dziecko utrzymywane w izolacji po pewnym czasie traci, i to nieodwracalnie, zdolność nawiązywania społecznego kontaktu. Dzieci, które pierwsze lata swojego życia spędziły wśród zwierząt, nigdy nie nauczą się mówić.

W pełni człowiekiem stajemy się tylko w relacji z innymi. Bóg stworzył nas jako pozostających w relacji. Na swój obraz i podobieństwo. Jako mężczyznę i kobietę[3].

Efektem międzyludzkich relacji jest kultura, w której stale jesteśmy zanurzeni. Język, poglądy, zachowania, słowa i melodyjki, które krążą w naszych głowach. To są zjawiska kulturowe. Wszystko, czego doświadczamy, albo jest bezpośrednio kulturą, albo przez filtr kultury zostaje przepuszczone. Dlatego łatwo pomylić kulturę z rzeczywistym światem.

Różnie próbowano nazwać jednostki informacji, którą między sobą wymieniamy. Najwłaściwszą byłaby nazwa „instrukcje kulturowe”, jednak ostatecznie przyjęło się określenie „mem” zaproponowane przez Richarda Dawkinsa. W jego wizji kulturę tworzą memy – jednostki informacji dążące do powielania się i walczące o miejsce w naszych przepełnionych mózgach. Memy przenoszą się z głowy do głowy, z komputera do książki i tak w kółko. Memów jest coraz więcej, a przez to coraz bardziej zażarta staje się rywalizacja między nimi o naszą uwagę. Ponieważ chodzi o informację, która steruje zachowaniem, wydawać by się mogło, że będziemy wybierać memy korzystne, a odrzucać szkodliwe. Tak jednak nie jest. Naszą uwagę zaprzątają te, które się sprawniej powielają, bez względu na ich obiektywną wartość[4].

Odkrycie memów zaowocowało rozwojem „memetyki” – tworu, który aspiruje do rangi nauki, ale jeszcze nią nie jest. Pisma memetyków pełne są nieweryfikowalnych dywagacji. Wszystkie przepojone są też zajadłym ateizmem twórcy memetyki. Boga próbuje się opisać jako jeden z wielu memów. Próby takie rażą naiwnością przypominającą usiłowania Zygmunta Freuda. Tamten uczony, dokonawszy odkrycia, że niektórych własnych procesów psychicznych nie jesteśmy świadomi, próbował na tym odkryciu zbudować od razu całą naukę. Boga potraktował jako jedno z nieświadomych fałszywych przekonań[5]. Obecnie twórcy memetyki twierdzą, że Bóg jest memem. Jak widać, zmieniają się mody, nie mija tylko moda na ateizm.

Memy doczekały się też innych określeń. Niektórzy nazywają je wirusami[6], a nawet pasożytami umysłu[7]. Mówi się, że nasz mózg posiada ogromne możliwości, które wykorzystujemy tylko w kilku procentach. Dzieje się tak dlatego, że nasze umysły zapchane są informacją bezużyteczną. Powiela się  ona niczym wirus komputerowy i żyje kosztem naszej energii psychicznej. Doczekaliśmy epoki, w której pasożyty umysłu są produkowane zawodowo przez specjalistów od reklamy i rozrywki, kreatorów trendów oraz wszelkiej maści polityków i ideologów.

Stwórca jako mem

Czy Bóg jest memem? Z całą pewnością nie. Relacja, jaką z Nim nawiązujemy, ma charakter głębokiej więzi osobowej. To doświadczenie wykraczające poza język, poza wszelkie postrzeganie.

Chrześcijanie oczywiście organizują się, mówią i piszą o Bogu. Są to zachowania kulturowe, lecz zakorzenione w transcendentnym, osobowym Bycie. Łatwo odróżnić, czy czyjeś wypowiedzi religijne są efektem powtarzania cudzych opinii, wygłaszaniem powierzchownych przemyśleń, czy też mają źródło w żywej wierze. Ateiści, programowo zamknięci na wszelkie relacje z Bogiem, niczego nie odróżniają, zachowują się, jakby celowo zatykali uszy podczas koncertu. Zamiast słuchać, szukają przeróżnych wyjaśnień. Bóg był już hipotezą nauk przyrodniczych, przeżyciem psychologicznym, zjawiskiem kulturowym. Ostatnio opowiadają, że wiara to wynik naszej konstrukcji biologicznej[8]. Mówią wszystko, byle tylko nie przyznać, że On JEST.

Bezradni w rzeczowej argumentacji, ateiści są efektywni w uprawianiu propagandy. W każdej minucie powstaje wiele nowych książek, filmów, stron internetowych, programów telewizyjnych, reklam. Ta niewyobrażalna ilość informacji to w większości tworzone w celach komercyjnych pasożyty umysłu. Treść, jaką przenoszą, jest dla człowieka najczęściej zbędna, a czasem wręcz szkodliwa. Ich jedynym zadaniem jest powielać się. Kto wyprodukuje sprawniejszego pasożyta, ten osiąga większy zysk. Memetyka głosi, że wirusy umysłu łączą się w grupy, aby lepiej wnikać do naszych mózgów. W praktyce okazuje się, że elementem składowym większości takich grup jest wirus ateizmu.

Jakie idee dominują w tak zwanym świecie „postchrześcijańskim”? Naczelne są dwie. Wolność seksualna i osobisty sukces. Czyli mówiąc prosto – kult prymitywnej żądzy i jeszcze bardziej prymitywnej chciwości. Z tych naczelnych idei wynikają pozostałe. Propagowanie aborcji i eutanazji, kult metek i karierowiczostwo, rozrost korporacji i zanik etosu pracy, prostacka rozrywka i nieskończenie puste newsy o gwiazdkach, trendach i stylach. Żaden z tych pasożytów umysłu nie zabrałby się w podróż do naszego mózgu, gdyby towarzyszyła mu rzetelna informacja o Stwórcy. Światło kontaktu z Bogiem zabiłoby go. Pasożyty potrzebują mózgów pogrążonych w ciemności i dlatego łączą się z wirusem ateizmu.

Efektem ateistycznej propagandy jest człowiek uzależniony od strumienia informacji płynącego z ekranu i monitora, łatwo poddający się manipulacji, usychający duchowo. Jego mózg, wypchany po brzegi pasożytami, jest zdolny korzystać tylko z kilku procent mocy, niczym zawirusowany komputer. Okazuje się, że człowiek może być sobą tylko w relacji z Bogiem, tylko w Bogu osiąga wolność. Pozbawiony tego fundamentu staje się niewolnikiem pasożytów, „maszyną memową”[9].

Jak to się stało, że rozwojowi nowoczesnych środków komunikacji towarzyszy rozplenienie wirusów umysłu, które człowiekowi szkodzą? Przecież Bóg zostawił nam „instrukcje kulturowe” służące dobru – Dekalog czy przesłanie Jezusa Chrystusa.

Żyjący w IV wieku Ewagriusz z Pontu uważał zło za pasożyta umysłu. Chodziło mu o myśli produkowane przez demony, podrzucane najsłabszym duchowo jednostkom, by za ich pośrednictwem zarażać całą wspólnotę[10]. Jego nauczanie bardzo dobrze uzupełnia się z memetyką.

„Ja” czyli „memplex”

Człowiek poddany ateistycznemu praniu mózgu, odcięty od kontaktu z Bogiem, nie jest szczęśliwy. To zupełnie oczywiste. Przecież umiera duchowo. Aby się ze swoim stanem uporać, ofiara ateizmu sięga po różne mechanizmy obronne z arsenału psychologii. W języku memetyki można by powiedzieć, że wirus wywołujący chorobę ateizmu używa określonych sposobów celem utrzymania się w ciele ofiary. Omówmy dwie z jego metod.

Pierwszą jest wiara we wszechmoc nauki. To prawda, że nauka w ostatnim stuleciu dokonała niebywałego postępu. Od rozwiązania problemów związanych z istnieniem Boga jest jednak równie odległa jak w czasach Heraklita. W tym obszarze nie posunięto się ani pół kroku naprzód. Wielu naukowców wierzy, że wreszcie nastąpi przełom i pewnego dnia sprawy uchodzące dotąd za „ostateczne” czy duchowe zostaną empirycznie poznane. Na razie jednak wiara ta pozostaje wekslem bez pokrycia. Przyjrzyjmy się temu bliżej.

Fizyka od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku jest na tropie „teorii wszystkiego”, jaką ma być teoria strun. Warto jednak pamiętać, że na tropie „teorii wszystkiego” fizyka bywała wielokrotnie. Dążył do niej Arystoteles, za będącą w zasięgu ręki uważali ją oświeceniowi encyklopedyści. W kwietniu 1900 roku Lord Kelvin wygłosił odczyt o stanie nauki, w którym przepowiadał, że „teoria wszystkiego” jest bliska odkrycia. Drogę do niej zagradzały tylko dwie chmury, jak to nazwał Kelvin: problem ruchu Ziemi wobec tzw. eteru oraz problem promieniowania ciała doskonale czarnego. Pierwsza „chmura” rozwinęła się w teorię względności, druga w fizykę kwantową. Odkrycia w tych naukach zaowocowały praktycznymi korzyściami, są niezwykle głębokie intelektualnie, lecz nie dają się połączyć na poziomie teoretycznym. Ma tego dokonać teoria strun. Idę o zakład, że w efekcie doczekamy się nowych, niezwykłych informacji o strukturze świata. I nowych pytań.

Na razie hipotezy stawiane przez teorię strun przyprawiają o zawrót głowy. Wielość wymiarów, złożoność świata znacznie odbiegają od prostego, mechanicznego obrazu, jaki zwykle łączy się z ateizmem. Natomiast hipotezy dotyczące tego, co znajduje się poza czasem i przestrzenią, tego, co mogło istnieć przed stworzeniem świata, są równie śmiałe jak w czasach Anaksymandra i Demokryta. I podobnie jak tamte, bardziej leżą w obszarze filozofii niż fizyki.

Bezskutecznie będzie też człowiek poszukiwał u naukowców odpowiedzi na pytanie: „Kim jestem?”. Na razie wiemy, że mózg ludzki działa jak komputer pozbawiony głównego procesora. Nie ma żadnego ośrodka, który mógłby o sobie powiedzieć „ja”. Psychologowie najczęściej poddają się i po prostu badają zachowania, nie wnikając, czyje one są. W memetyce powstała nawet teoria, że realnie nie istnieje żadna ludzka osobowość, żadne „ja”. Nie istnieje też wolna wola. Wewnątrz czaszki znajduje się zbitka memów, „memplex”, który steruje zachowaniem całego organizmu.

Prawdą jest, że bywamy warunkowani, poddawani manipulacji. Prawdą również jest, że potrafimy to dostrzegać i się buntować. Współczesna nauka wciąż nie umie wyjaśnić słów Hamleta, który powiedział, że nawet zamknięty w skorupce orzecha byłby panem nieskończonych przestrzeni. Gdyby tylko nie miał złych snów.

Ateiści często podnoszą tezę, że Bóg „spartaczył” świat. Świat jest zły. Naukowo stworzyłoby się go lepiej. Jest to teza absurdalna. Przede wszystkim struktury świata jeszcze nie znamy. Na razie wiemy, że jest niewyobrażalnie skomplikowana, a jej odkrywaniu poświęcają się sztaby najwybitniejszych umysłów. Próby „poprawiania Stwórcy” według różnych pseudonauk nie skończyły się dobrze. Wszyscy wiemy, do czego doprowadziły materializm dialektyczny Stalina czy teoria ras Hitlera. Kiedy ateiści mówią o „partactwie” Stwórcy, należy się ich bać. Za słowami mogą pójść czyny. Niekontrolowane manipulacje genetyczne, eutanazja, zabieranie przemocą dzieci.

Zdaniem ateistów nieistnienia Boga miało też rzekomo dowieść religioznawstwo. Jest to kolejna bzdura. Religioznawstwo to nauka o religijnych zachowaniach człowieka. Można je uprawiać bez względu na własną wiarę. Są natomiast dziedziny wiedzy nakierowane bezpośrednio na Boga. Filozofia, teologia, mistyka.

Drugim mechanizmem obronnym, po który sięga ateista, jest nieświadomość własnej śmiertelności. W świecie postchrześcijańskim śmierć nie istnieje. Oznacza oblanych czerwoną farbą statystów, którzy przewracają się seryjnie w co drugim filmie, albo rozrywane na strzępy postacie gier komputerowych, z których prawie każda jest o zabijaniu.

Śmierć realna została z „postchrześcijańskiego” świata wygnana. Człowiek o niej nie myśli. Panuje kult młodości, piękna, uciech. Ludzi starych i chorych usuwa się z publicznego widoku. Oddani pod opiekę fachowców, odgrodzeni, nie mącą ogólnego obrazu[11]. Planuje się zresztą, aby ich usypiać, jak zwierzęta.

Kiedy śmierć uderza naprawdę, uderza blisko, wkraczają fachowcy. Rolą krewnych i przyjaciół zmarłego jest jak najszybciej zapomnieć, nie rozważać, co tak naprawdę się stało.

Dla ludzi współczesnych śmierć stała się pustym słowem. Myślą o sobie jakby byli nieśmiertelni. I ten fałszywy obraz nie pozostaje bez wpływu na rozwój ateizmu, a jeszcze bardziej na powszechną obojętność wobec Boga.

Około 60 procent naukowców deklaruje ateizm. Jest jednak wyjątek. Lekarze. Otóż 77 procent z nich, także profesorów medycyny, wierzy w Boga[12]. Liczby te obrazują, że ateistą najlepiej się jest, siedząc wygodnie w fotelu, oglądając seriale i unikając refleksji.

Kiedy człowiek opiekuje się innymi, dotyka ich cierpienia, wtedy otwiera się na Boga.

I Bóg przychodzi.

Marek Błaszkowski

Artykuł ukazał się w kwartalniku FRONDA (nr. 51/2009)

 
Przypisy:

[1] Ap 3,20.

[2] Ap 3,15-16.

[3] 1 Moj 1,27.

[4] R. Dawkins, Samolubny gen, tłum. M. Skoneczny, Warszawa 2007.

[5] Zygmunt Freud atakował Boga w kilku publikacjach. W Przyszłości pewnego złudzenia przepowiadał rychły upadek religii, w Mojżeszu i monoteizmie w sposób dziecinny usiłował wyjaśnić powstanie religii, w Kulturze jako źródle cierpień gloryfikował chciwość i żądzę, a wrażenie kontaktu z Bogiem tłumaczył wspomnieniami z okresu płodowego. Dziś jego prace czyta się z uczuciem rozbawienia. Widać, jak niewiele Freud wiedział o religii i jak szczerze nienawidził Boga. Trzeba jednak pamiętać, że przez dziesięciolecia jego prace były traktowane poważnie i uczestniczyły w kreowaniu „postchrześcijańskiego” świata. Dziś podobnie poważnie traktowane są wynurzenia Dawkinsa na temat religii. Usiłując zaprezentować Boga w roli jednego z memów, Dawkins staje się równie nie­poważny jak Freud w Przyszłości pewnego złudzenia.

[6] R. Brodie, Wirus umysłu, Łódź 1997.

[7] C. Wilson, Pasożyty umysłu, tłum. B. Moderska, T. Zysk, Bydgoszcz 1990.

[8] W. Burkert, Stwarzanie świętości. Ślady biologii we wczesnych wierzeniach religijnych, tłum. L. Trzcionkowski, Kraków 2006.

[9] S. Blackmore, Maszyna memowa, tłum. N. Radomski, Poznań 2002. Prawie na każdej stronie tej książki prof. Blackmore składa hołd papieżowi ateizmu – Dawkinsowi. Logicznie prowadzony wywód, przy założeniu nieistnienia Boga, doprowadza ją do wniosku, że nie istnieje ani wolna wola, ani osobowość. Te ponure wnioski skłaniają prof. Blackmore’a do szukania ratunku w jakichś ewidentnie buddyjskich poglądach.

[10] G. Bunge, Ewagriusz z Pontu – mistrz życia duchowego, tłum. J. Bednarek, A. Jastrzębski, A. Ziernicki, Kraków 1998.

[11] Jest to jeden z wielu tematów poruszanych przez Josepha Ratzingera, obecnego papieża Benedykta XVI w dziele Śmierć i życie wieczne.

[12] Na dane te powołują się sami ateiści m.in. na swojej stronie internetowej, przytaczam je więc na ich odpowiedzialność.