Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Ksiądz Jan Kaczkowski. Z jednej strony prezentujący „otwarte”, „liberalne” podejście do Kościoła i wiary, z drugiej-zwolennik „starych”, nieco zapomnianych tradycji. Jeszcze w czerwcu ubiegłego [2015] roku celebrował mszę świętą w rycie trydenckim. W swojej książce „Życie na pełnej petardzie” ciepło wypowiadał się też o papieżu Benedykcie XVI. 

Ks. Robert Skrzypczak: Nie miałem nigdy okazji poznać ks. Kaczkowskiego osobiście, znałem go głównie z wystąpień publicznych, aktywności w mediach i Internecie, więc trudno mi komentować jego podejście do Kościoła. Wiem, że miał zamiłowanie do starych tradycji, jeśli chodzi o sprawowanie liturgii i modlitwę. Czasami krytykował pewne modlitwy w nowym mszale. Nie wiem jednak aż tak dobrze, do jakiego stopnia był przywiązany do tradycji. Był przede wszystkim człowiekiem bardzo roztropnym, inteligentnym. Nie galopował na ślepo i miał w wielu kwestiach swoje zdanie. Ponadto został dotknięty śmiertelną, nieuleczalną chorobą. Świadomie brał także udział w doświadczeniach granicznych podopiecznych puckiego hospicjum pw. Św. Ojca Pio, w ich cierpieniu, chorobie, śmierci. Taki człowiek zawsze szuka jak najlepszego kontaktu z Chrystusem, miłością Pana Boga. Być może preferował pewne obrzędy liturgiczne w formie tradycyjnej, inne zaś uważał za zbyt „humanistyczne” czy też za bardzo „przegadane”. Ksiądz Jan miał w sobie pewien mały aspekt krytyczny, nie uważam jednak, by w tej krytyce w jakiś sposób przesadzał, jego wypowiedzi zawsze były rozsądne i wyważone.

Co dobrego wniosła do Kościoła Katolickiego w Polsce posługa ks. Kaczkowskiego?

Ten młody kapłan pokazał przede wszystkim umiejętność przeżywania swojego własnego doświadczenia cierpienia, nieuleczalnej, śmiertelnej choroby. Wiernych przyciągał też jego dystans do samego siebie. Oprócz tego w ks. Kaczkowskim był błysk inteligencji wiary. Nie „mądrzył się”, ale było widać, że wiele spraw głęboko przemyślał, przemodlił. Był to człowiek niesamowicie pociągający. I choć występował w mediach, w programach telewizyjnych, udzielał wielu wywiadów, trudno było go posądzić o próżność czy celebrytyzm. Miał świadomość, że zostało mu niewiele czasu, po prostu się spieszył. Doskonale go rozumiem. Ksiądz Kaczkowski wypowiadał się w mediach czy na konferencjach, aktywnie udzielał się w Internecie, bo to dawało mu szansę głoszenia prawdy, dawania świadectwa swojej wiary, niesienia ludziom Chrystusa. 

Był zawsze otwarty na drugiego człowieka. Po pierwszym ataku choroby, kiedy to prawie dotarł do granicy śmierci, został mu „podarowany” dodatkowy czas, czas powrotu do sprawności. To doświadczenie stawiało go ponad podziałami, poza stereotypami „za”/”przeciw”, „kto nie z nami, ten przeciw nam” itp. Był również bardzo otwarty na ludzi niewierzących czy wciąż poszukujących Boga, „dojrzewających” w wierze. Jednocześnie szukał w Kościele miejsca, gdzie jest największa możliwość spotkania z Chrystusem, największe zagęszczenie duchowości. I być może właśnie dlatego był w pewnym stopniu krytyczny wobec zbyt zhumanizowanych, rozcieńczonych form modlitwy czy liturgii w kościele. Do takiego głębokiego, prawdziwego spotkania z Chrystusem dąży zresztą każdy chrześcijanin. U księdza Kaczkowskiego nie wychodziło to poza granice dobrego smaku. Nie był człowiekiem nastawionym ideologicznie. Miał co prawda dość krytyczny stosunek do pewnych zjawisk w Kościele, choć bardziej od strony postaw wiernych: faryzeizmu, próżności, pustego rytualizmu, ale nie było w tym ideologii czy polityki.

Wiara w obliczu tak wielkiego cierpienia, tak długiej i wyniszczającej choroby wydaje mi się zawsze szczególnie niezwykła. Nawet ludziom głęboko wierzącym w obliczu doświadczenia granicznego zdarza się popadać w rozpacz czy nawet wątpić w bliskość Boga. Czy w takiej sytuacji łatwo jest nieść ludziom Chrystusa?

Ksiądz Jan przeżył tylko 39 lat, a zostawił nam bardzo wiele. Jesteśmy mu niesamowicie wdzięczni za to, że podzielił się swoim bogatym doświadczeniem wiary człowieka dotkniętego śmiertelną chorobą.

Nosił w sobie radość, błysk humoru, podejście do wielu spraw z wiarą, mimo że miał nieprzyjaciela w swoim własnym mózgu. To przecież nie jest łatwe. I świadczy to o ogromnej bliskości tego młodego kapłana z Chrystusem. Ten człowiek był mocno oparty o Chrystusa i dawało mu to również pewną wolność wobec opinii innych ludzi, swobodę poruszania się. Myślę, że w osobie księdza Jana wiernych pociągała przede wszystkim synteza osobistej wiary w Chrystusa i niebanalnej, nieprzeciętnej inteligencji oraz umiejętności jej wyrażania. 

Dziękuję Księdzu za tę wypowiedź

Również dziękuję i pozdrawiam redakcję i czytelników portalu Fronda.pl.

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Fronda.pl 29 III 2016