Wyjazd

 

Święta Wielkanocy rodzinnym zwyczajem spędzali razem. Od kiedy Lech Kaczyński został prezydentem, spotykali się w Pałacu Prezydenckim: Maria i Lech Kaczyńscy, ich córka Marta z mężem Marcinem Dubienieckim i córeczkami, Jarosław Kaczyński i Konrad Mackiewicz z żoną Teresą. Brakowało pani Jadwigi, Dady, jak była nazywana w rodzinie. Tydzień wcześniej w ciężkim stanie trafiła do szpitala. Cała rodzina bardzo przeżywała jej chorobę. Migrowali przy świątecznym stole. Najpierw do mamy pojechał Jarosław, zmienili go Lech z Martą i Marcinem.

 

……

 

 

Więc to nie były wesołe święta. Marta pamięta smutek w oczach mamy, taki specyficzny, jakiego nigdy wcześniej u niej nie widziała.

– Atmosfera w kraju była ciężka, ojcu bezpodstawnie zarzucano, że wpycha się do Katynia. W mediach nagonka. Mama mówiła mi, że z czasem człowiek obrasta w pancerz, który chroni przed atakami, ale nie do końca. Tacie zależało, żeby jak najlepiej przygotować się do wystąpienia. Starannie je obmyślał.

Rozmawiali więc też o Katyniu. O tym, że to nie była zbrodnia wojenna, bo Polska nie znajdowała się wtedy z Rosją w stanie wojny, tylko ludobójstwo. Maria poprosiła brata, żeby przywiózł jej dokumenty i pamiątki związane ze starszym bratem ich ojca, Witoldem Mackiewiczem, i Janem Mackiewiczem, mężem siostry ich matki. Obaj zginęli w Charkowie. „A ty wiesz wszystko o stryjach”. Pierwsza Dama miała się spotkać w Katyniu z dziennikarzami i przekazać im, że rodzina prezydencka też jest rodziną katyńską.

…..

 

Po obiedzie przeszła z córką do małego apartamentu na herbatę. I wtedy zdarzyło się coś, co Martę przeraziło. Maria zdjęła z palca ślubną obrączkę, mówiąc:

– Jak chcesz, to przymierz.

Nigdy wcześniej jej nie zdejmowała, nawet na chwilę, obrączka była aż wrośnięta w palec.

– Nie jestem przesądna, ale to było dla mnie złowieszcze. Wydawało mi się, że takich rzeczy się nie mierzy.

Nie przymierzyła, ale zobaczyła, co jest na niej wygrawerowane: „Jan…” i data, z której Marta zapamiętała rok: 1921. To była obrączka ślubna któregoś z przodków. Kiedy Maria i Lech się pobierali, poszli do jubilera, żeby z dwóch starych obrączek, „nie do pary”, zrobił nową parę. Ale jubiler, stary Żyd, powiedział: „Mięsa z rybą się nie gotuje. Ta jest tak piękna i wartościowa, że jej nie przetopię”. Więc Maria dostała na ślubie obrączkę po żonie Jana i nie zdjęła jej aż do tamtych świąt Wielkanocy.

W Marcie pozostał nieokreślony lęk, który starała się zracjonalizować, że przecież to nie pierwszy lot. Wyjechała do Gdyni i stamtąd miała śledzić uroczystość.

Konrad dzwonił do siostry jeszcze kilka razy. Nie mogła rozmawiać. Albo była zajęta przygotowaniami do wizyty w Katyniu i mającej nastąpić tuż po niej wizyty w Stanach Zjednoczonych, albo siedziała w szpitalu przy łóżku chorej teściowej. Oddzwoniła krótko, że spotkają się po przylocie ze Stanów, podczas obchodów 3 maja. W piątek znowu miała spotkania, więc Konrad zostawił kronikę rodzinną i drzewo genealogiczne rodu Mackiewiczów Izabelli Tomaszewskiej, dyrektor zespołu protokolarnego prezydenta RP, czyli damie Pierwszej Damy, jak mówiono o Izie, a po powrocie do domu zaczął obdzwaniać rodzinę, żeby w sobotę oglądali transmisję, bo „po przemówieniu Leszka Marylka będzie mówić o naszych zamordowanych tam stryjkach”.

O 1.30 nad ranem obudził go telefon. To Maria dzwoniła z zapytaniem, bo coś jej się nie zgadzało w rodzinnej chronologii.

Kilka godzin później wsiadła razem z mężem, prezydentem Polski Lechem Kaczyńskim, na pokład rządowego samolotu TU‑‌154.

 

Skąd biją źródła

Czesław Mackiewicz

………

 

W 1945 Mackiewiczowie stanęli przed wyborem: jechać na Ziemie Odzyskane albo dać się wywieźć na Syberię. Wywózka groziła im za partyzantkę. Uszli z niej z życiem wszyscy poza Heńkiem, który zginął w bitwie pod Worzianami. Wzięli od władz „List ewakuacyjny” i zabrali się prawie ostatnim transportem do Polski. Wypełnili cały wagon bydlęcy, bo razem z nimi los przesiedleńców wybrali również Michnowiczowie, bracia żony Mieczysława, i część rodziny Łosiów ze strony babki Heleny. Babcia Hela i ciocia Wanda odmówiły wyjazdu. Myślały, że zawierucha przejdzie, że się uspokoi i upilnują majątku. A jak będzie źle, to dojadą do rodziny. Ale po drugiej fali przesiedleńczej, która nastąpiła w 1946 roku, Rosjanie już nie wypuszczali.

W Człuchowie, miejscu przesiedlenia, zobaczyli puste poniemieckie domy, a w środku trupy. Zakładali Człuchów jak w filmie Sami swoi. Pierwszy obraz, jaki Konradowi Mackiewiczowi utrwalił się w pamięci, to zataczający się ludzie idący w kierunku rzeki. Do tego czasu nie raczkował, nie chodził, nie mówił. Był wcześniakiem. Rodzice bali się, że się nie rozwija. A kiedy skończył dwa lata, mama postawiła go na nogi i Konrad ruszył. Zaraz też zaczął mówić i to od razu pełnymi zdaniami. Byli wtedy na weselu u sąsiadów w Nowej Brdzie, trzydzieści kilometrów od Człuchowa, gdzie Czesław dostał poniemiecką leśniczówkę. Weselnicy popili bimbru i chwiejnym krokiem szli nad rzekę się ochłodzić i to właśnie ten obrazek Konrad zapamiętał.

Konradowi utrwaliło się jeszcze kilka innych obrazów:

Poniemiecki pies myśliwski Reks, którego Czesław przejął razem z leśniczówką. Reks codziennie odprowadzał Lidię na dworzec kolejowy, skąd jeździła do Człuchowa, gdzie zakładała pierwszą szkołę zawodową i uczyła w niej krawiectwa. Czekał też na panią, kiedy wracała. Dokładnie znał rozkład pociągów, którymi podróżowała.

Frau Myszka, miejscowa Niemka, opiekowała się Marylką i Konradem i uczyła ich podstaw języka niemieckiego. Parobek, Sławek, też Niemiec, uczył Konrada po niemiecku kląć. Na tym się jednak nauka języka obcego skończyła, bo w roku 1948 obydwoje zostali wywiezieni do Niemiec.

Konrad pamięta też motocykl taty, marki DKW, z koszem bagażowym, do którego czasem go wsadzał. I bryczkę, którą jeździli każdej niedzieli do kościoła w odległym o dziesięć kilometrów Przechlewie.

Po podwórku biegały Jaś i Małgosia, czyli sarna i koziołek. Był jeszcze jelonek, chodził za Czesławem jak pies. Czesław wsiadał do łódki, jelonek za nim wpław. Z Konradem jelonek chciał się bawić. Co skoczył mu raciczkami na piersi, to Konrad w piach. Podnosił się, jelonek znowu skakał, Konrad znowu w piach. Jelonek wyrósł na dużego jelenia, odszedł na chwilę od domu i kolejarze dla mięsa zatłukli go kijami, bo w 1947 roku na Ziemiach Odzyskanych panował głód. Czesław nie pozwolił im go zjeść, odebrał i pochował.

Konrad Mackiewicz pamięta także gości, którzy przewijali się przez leśniczówkę, pięknie położoną nad Brdą. To tam zaczynał później wszystkie swoje wycieczki kajakowe Jan Paweł II. Tam też w sierpniu 1947 roku przyjechał z kolegami studentami Szymon Kobyliński i napisał Pieśń ku czci leśniczego Czesława Mackiewicza na melodię piosenki Jak szybko mija życie.

 

Jak szybko mija życie

Jak szybko mija czas

Za rok, za dzień, za chwilę

Razem nie będzie nas

A pana Mackiewicza

Co mile przyjął nas –

Za rok być może przecie

Ujrzymy jeszcze raz.

 

Przyjechali w kolejne wakacje. Grali na gitarach i podpijali Czesławowi nalewkę. Czesław słynął w okolicy z nalewek przyrządzanych na bazie pszczelego miodu i mieszanki ziół zebranych w lesie. Miody też były własnego wyrobu. Zawoził je do Łowicza Marysi, teraz już Ostrowskiej, z którą Mackiewiczowie nie zerwali kontaktów. Mąż Marysi nie cieszył się z tych wizyt. Może dlatego Marysia do Nowej Brdy ani Człuchowa nie przyjeżdżała, ale wciąż pisała. I była ciekawa, „co u mamy, co u Wandy, Wili i Mietka?”.

 

……

Lidia z córką Marią

W lutym 1948 roku Mackiewiczów odwiedziła Regina Żylińska‑‌Mordas, pseudonim „Regina” z 5. Wileńskiej Brygady AK, tej samej, w której służyła Wila i jej bracia. Nie wiedzieli, że Regina zdradziła i poszła na współpracę z UB. Że zdążyła już wydać „Inkę”, Danutę Siedzikównę, również sanitariuszkę z 5. WB AK. Po latach, kiedy przeszłość i strach były już tylko wspomnieniem, Mieczysław w rozmowie z Konradem tłumaczył Reginę:

– Też nie wiem, jak bym się zachował w czasie tortur. Wiesz, jak UB przesłuchiwało? Przecież oni te dziewczyny sadzali na butelki. Ile one przecierpiały?! A tu wolność, chciały żyć.

Reginę ktoś potem wyrzucił z pociągu, bo wyszła za ubeka i wciąż sypała. Kilka dni po jej wizycie do domów Kosickich i Mackiewiczów przyszło UB. Ten dzień Konrad Mackiewicz pamięta dokładnie.

– Był wieczór. Kilku cywilów energicznym krokiem weszło po schodach do pokoju myśliwskiego, gdzie stało biurko i szafa z bronią. Tata miał dużo cennej, ładnej broni. Zabrali broń, pozwolenie na nią, zrywali podłogi. Zabrali też ojca. Staliśmy i patrzyliśmy. Mama powiedziała nam, że przyjechali po tatę, żeby im pokazał, gdzie leży ścięte drzewo. Ale dni mijały, a tata nie wracał.

Komunistyczne władze rozpoczęły „Akcję X” skierowaną przeciwko członkom wileńskich oddziałów AK. Zależało im na ujęciu „Łupaszki”. Ubecy i milicja tropili wszystkich, którzy mieli coś wspólnego z podziemiem niepodległościowym.

Aresztowali też Wilę z Kazimierzem i Mieczysława, ale zaraz wypuścili ze względu na ustosunkowania Kazimierza. Czesław siedział prawie rok do procesu. Lidia została sama z dziećmi, w lesie, na odludziu. Z piętnem wroga ludu. Jedynym bliższym sąsiadem był drugi leśniczy, jak się potem okazało też dawny żołnierz AK ukrywający się pod zmienionym nazwiskiem. I to on zaopiekował się Lidią. Później Czesław był o niego zazdrosny, ale, jak mówi Konrad Mackiewicz, „mama była niewinna, on jej tylko pomagał”.

24 stycznia 1949 roku wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Szczecinie Czesław Mackiewicz został skazany na karę pięciu lat więzienia i przepadek mienia. Karę więzienia darowano na podstawie amnestii z 1947 roku. Mienie zabrano.

– Przyjechali, ogołocili leśniczówkę. A była poniemiecka, dobrze wyposażona. Zostawili nam tylko dwa łóżka, cztery krzesła, stół, dwie szafki nocne. I jeszcze kazali za to zapłacić. – Konrad Mackiewicz ma w swoim archiwum rachunek za te meble.

Wkrótce Mackiewiczowie musieli opuścić leśniczówkę, bo Czesław został zwolniony z pracy w nadleśnictwie. Wynajęli mieszkanie w pobliskim Złotowie przy ulicy Domańskiego 27, u pana Bełki, autochtona, kołodzieja.

– Siostra poszła do szkoły, ja do przedszkola, mama pracowała jako nauczycielka. Ojciec jako leśniczy bez pozwolenia na broń, z piętnem wroga władzy ludowej, nie miał racji bytu. Nie mógł dostać żadnej pracy. Utrzymywała nas matka ze swojej pensji nauczycielskiej. Po jakimś czasie ojciec zatrudnił się jako brakarz karpiny w Złotowie.

 

….

 

Odwilż dała szansę przyjazdu do Polski Helenie Mackiewiczowej i jej córce Wandzie. Tym razem się nie wahały. Ciotka Wanda opowiadała Konradowi, że jak szła pierwsza linia frontu, umazała się gnojówką, przebrała w łachmany i udawała nienormalną, żeby jej nie zgwałcili. Ukradli wszystko, co się dało. Co jakiś czas wpadały otriady Smiersza, przebrane za polskich partyzantów, i podstępnie wyłapywały ostatnie operujące oddziały. Pytali o możliwość schronienia. Chętnych od razu rozstrzeliwali, opornych tylko stawiali pod ścianą i strzelali nad głowami. Ziemię skonfiskowali. Dwór rozebrali i zrobili z tego materiału szkołę. Ciocia musiała iść do kołchozu, nauczyć się pracować w polu i pędzić bimber. „Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę robiłam zacier i pędziłam bimber. Za bimber Ruscy robili wszystko. Bimber był jak pieniądz”. Ciocia obiecywała, że poda nam recepturę, ale ciągle było: potem, potem, aż umarła.

 

…..

 

Marylka i Konrad co rusz zapadali na zapalenie płuc. W Złotowie, podobnie jak w Nowej Brdzie, panował klimat sprzyjający infekcjom. Dodatkowo Marylka miała wrodzoną wadę serca, a ich matka dowiedziała się, że najlepszym miejscem dla dzieci będzie Rabka. Pojechała tam w 1951 roku, żeby się rozeznać, i zaraz na dworcu została aresztowana. UB wyłapywało każdego obcego, szukając powiązań z wciąż działającą na tamtym terenie grupą „Ognia”. Zwolnili ją po przesłuchaniu, ale Lidia powiedziała, że dzieci samych do Rabki nie puści. Przeniosła się więc tam z nimi na rok. Czesław został w Złotowie i nadal pracował jako brakarz. Tamtego roku w Rabce Lidia nie posłała dzieci do szkoły, „niech nabiorą sił”. Rok minął, dzieci wydobrzały, poszły do szkoły, Lidia pracowała jako wychowawczyni w sanatorium i nie wróciła już do Złotowa. To Czesław przeniósł się w 1953 roku do Rabki i razem wynajęli mieszkanie w Białym Dworku.

 

 

….

/

Właścicielka chciała go sprzedać rodzicom, rozłożyć należność na raty, ale tata znalazł tak zwaną Górkę, wyremontował ją i tam się przenieśliśmy – wspomina Konrad.

Na Górkę przyjeżdżała Maria Ostrowska z Agnieszką i Dorotą. Po obiedzie Maria z Lidią zamykały się w pokoju i długo rozmawiały.

– Maria chciała tych kontaktów. Nie zrywała ich. Krąg się tak zatoczył, że pani zna Agnieszkę. – Tu Konradowi nasuwają się już jego osobiste wspomnienia.

 

 

Agnieszka była dziennikarką, reportażystką. Kilkanaście lat temu zmieniła zawód, została adwokatem. I choć nie porzuciła całkowicie pisania – wydała zbiór wierszy, pisze sztukę teatralną – tę historię wolała oddać mnie. Może dlatego, że dla niej jest zbyt bliska, zbyt osobista? Zadzwoniła do mnie zaraz po 10 kwietnia 2010 roku.

– Mam dla ciebie temat – powiedziała. – Musisz to opisać. Maria Kaczyńska leciała do Katynia nie tylko jako prezydentowa. Ona wybierała się tam na grób swego stryja Witolda Mackiewicza. Miłości mojej mamy. Spotkałam Marię Kaczyńską na promocji książki Krysi Gucewicz. Opowiadamy sobie te nasze rodzinne historie, umawiamy się na kolejne spotkanie, mam jej dać zdjęcie i kartki ze Starobielska i… dalej już wiesz. Ale historia wciąż żyje. Opisz ją.

Więc zamiast Marii Kaczyńskiej ja spotkałam się z Agnieszką i słuchałam opowieści o jej matce i Witoldzie Mackiewiczu.

 

 

– Może mama opowiadała o Witku w chwilach, kiedy było jej trudniej w życiu? Chociaż Witek był już jak za mgłą. To była taka pierwsza miłość, która nie zdążyła się roztopić w codzienności. A taka zostaje miłością idealną. Mama mówiła o Witku, ale nigdy nie tak, że nie mogła się podnieść po tej miłości. Kiedy jesienią 1989 roku z wolnej Polski jechał pierwszy pociąg do Katynia, mówiono mi, że w czasie mszy zostało odczytane nazwisko Witolda Mackiewicza. Tak się ucieszyłam, bo przecież nie sposób było wszystkich wymienić, a on został wymieniony. Więc pomimo wielkiej miłości do naszego ojca szanowałam tę jej przeszłość. Bo ona nie burzyła naszego życia, nie naruszała go. Lubiłam ten dom w Rabce. Ciepły, gościnny, z pianinem, na którym z dużą swobodą grała Muszka (Maria).

 

….

 

Kiedyś mama powiedziała mi, że jej życie naznaczyły dwa dramaty: wczesna śmierć matki, miała dwadzieścia lat, kiedy jej matka umarła, i tragiczna utrata narzeczonego. Śmierć mojego ojca była trzecim dramatem, po którym już się nie podniosła. Dwa lata później odeszła. Miała sześćdziesiąt siedem lat.

Porządkując rzeczy po mamie, Agnieszka znalazła w szafie z ubraniami oprawione w ramki zdjęcie Witolda, jego list ze Starobielska i pukiel włosów. Przypomniała sobie słowa matki: „Pamiętaj, nigdy nie przyjmuj od nikogo pukla włosów i nikogo nim nie obdarowuj”. Sama pierwszy dostała od matki, to był pukiel włosów jej brata, który zmarł w dzieciństwie, drugi dostała od Witolda, i odtąd już zawsze kojarzyło się jej to z nieszczęściem.

Konrad Mackiewicz dowiedział się, że Marii Ostrowskiej już nie ma, z nekrologu. Bo z czasem życie rozdzieliło rodziny.

 

…..

 

Czesław mieszkał już wtedy na Pomorzu. Ciągnęło  go do lasu, do kniei, do polowań. W Rabce się męczył. Musiał się imać różnych prac. Pracował w Krakowskim Przedsiębiorstwie Robót Drogowych, potem jako inspektor pszczelnictwa dojeżdżał do Nowego Sącza. Kiedy w 1961 roku został zrehabilitowany przez Sąd Wojskowy w Szczecinie i odzyskał pozwolenie na broń, a kolega (jeszcze z gimnazjum w Święcianach), Andrzej Dmochowski, który wówczas pracował w Ministerstwie Leśnictwa, załatwił mu pracę leśniczego w Lipce Krajeńskiej koło Złotowa, wrócił na Pomorze. Lidia nie nadawała się do lasu. Pamiętała, jak to było w Nowej Brdzie. Mąż ciągle w lesie albo na polowaniach, nieraz nawet nocował w kniei, a tu wokół wilki, psy, ciemność. Wolała zostać w Rabce. Sama, ale wśród ludzi. Miała swoją pracę nauczycielki sanatoryjnej. Dokształcała się. Zdała maturę i ukończyła w Warszawie dwuletnie studium w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej.

16 lutego 1976 roku, jadąc nowo przydzielonym samochodem terenowym po benzynę do Złotowa, Czesław wpadł w poślizg i po uderzeniu w most stoczył się z nasypu na tory kolejowe. Złamane żebra przebiły mu płuca, ale o własnych siłach wydostał się z auta i o własnych siłach wszedł do szpitala. W nocy zmarł na skutek odmy i – jak wykazał wytoczony przez Konrada proces sądowy – błędów lekarzy.

Lidia mieszkała w Rabce do 1990 roku. Przyjeżdżała często do Sopotu. Marta Kaczyńska pamięta jej wizyty. Mieszkali wtedy na dziesiątym piętrze w wynajmowanym dwupokojowym mieszkanku przy Mickiewicza. Babcia zabierała Martę na spacery i zawsze kupowała jej „donaty”, na które mama nigdy jej nie pozwalała. Przystawała, patrzyła na drzewa i mówiła: „Jak ja kocham drzewa”. Kiedy się przeprowadzili do większego mieszkania, a Lidii zaczęła dokuczać miażdżyca, zamieszkali razem. Starsza pani chodziła na spotkania do klubu seniora. A potem złamała biodro i po narkozie nie odzyskała już w pełni zmysłów, wymagała całodobowej opieki. Nie rozpoznała „Lali”, która ją odwiedziła. Ale Maria i Konrad bardzo się ucieszyli z tego spotkania. „Lala” także.

– Widziałam Marysię po raz pierwszy od czasu, kiedy była w pieluszkach. Nigdy wcześniej nie widziałam noworodka i Marysia wydawała mi się wtedy taka malutka.

W Warszawie Maria odwiozła „Lalę” do domu i powiedziała, że jeśli kiedykolwiek będzie potrzebowała pomocy, ma zadzwonić.

– I pomogła mojej córce. Nie miała pracy i pani prezydentowa skierowała ją do jednej z warszawskich bibliotek, bo Justyna jest bibliotekarką. Pracuje tam do tej pory.

Maria Kaczyńska była już wtedy żoną prezydenta Warszawy. Wynajmowali z mężem niewielkie mieszkanie, w którym nie było warunków dla chorej na wózku. A Konrad miał dom, wziął więc matkę do siebie. Wspólnie z siostrą wynajęli pielęgniarkę, która czuwała przy chorej przez całą dobę, przez dwa lata, aż do końca. Marta pamięta, jak mama rozpaczała po śmierci babci.

W tym właśnie czasie Konrad usłyszał od swojej siostry, prezydentowej, że spotkała Agnieszkę Ostrowską i że mają się zobaczyć, żeby porozmawiać o Witku i Marii, jej matce. Nim doszło do spotkania, nastał 10 kwietnia i Maria Kaczyńska wsiadła razem z mężem, prezydentem Lechem Kaczyńskim, na pokład TU‑‌154.

 

Barbara Stanisławczyk

 

Dom Wydawniczy Rebis