Niemiecki dziennik "Tagesspiegel" postanowił zatroszczyć się o polską kinematografię odkąd "nastało PiS". Najwięcej troski dziennikarze poświęcili filmowi "Smoleńsk" Antoniego Krauzego.

"Film wydaje się być osobliwą pointą propagandy, za pomocą której PiS chce sprowadzić naród na jedną, słuszną linię. Samoudręczanie, mesjanizm, sadystyczne fantazje – co zarzuciła zresztą władzom wielka postać wśród intelektualistów, Maria Janion"- pisze "Der Tagesspiegel".

"Prawicowi władcy Polski chcą zrobić z kina instrument swojej polityki. Film „Smoleńsk” trzyma się co do joty historiografii nowej, nacjonalistycznej Polski. Katastrofa, do której doszło, bo polscy wojskowi wymusili lądowanie w gęstej mgle, była tak naprawdę zamachem. Na samym końcu film pokazuje dwie eksplozje, jedną na powierzchni, drugą w kadłubie – nie jako argument za tezą, tylko dowód"-straszą niemieccy dziennikarze. Pojawia się również stare, dobre biczowanie "gorzym sortem", za który rzekomo uchodzą artyści, którzy nie godzą się na taką wizję Polski.

Autorzy artykułu chyba zapomnieli, że film Antoniego Krauzego nie jest filmem dokumentalnym, a fabularnym. To fikcyjna historia fikcyjnej dziennikarki decydującej się przeprowadzić śledztwo, gdyż niezbyt zgadza jej się powszechnie przyjęta wersja, zaś scena z wybuchem pokazuje, jak przebieg katastrofy wyobraża sobie bohaterka.

Dziennikarze "Der Tagesspiegel" przytaczają również słowa Xawerego Dunikowskiego, który w 1952 r. miał skomentować ogólnopolską wystawę:

"Widziałem rzeźby z drzewa, z kamienia, ba – nawet z plastiku. Ale pierwszy w życiu raz widzę rzeźby z wazeliny!"

Dobry obyczaj nakazywałby tu przemilczeć "rzeźbę z wazeliny" w wykonaniu jednego z bez wątpienia wybitnych polskich reżyserów. Zmarły niedawno reżyser w dość osobliwy sposób sportretował byłego prezydenta Lecha Wałęsę. Dalej dziennikarze "Der Tagesspiegel" kłamią, że również "Wołyń" nie jest łatwym do przełknięcia filmem dla polskiego rządu, gdyż nie ma wydźwięku nacjonalistycznego.

"Na szczęście Smarzowski zapowiedział, że nakręci film o pogromie w Kielcach, gdzie Polacy zamordowali w 1946 roku ok. 40 żydów"-dodają z rozbrajającą bezczelnością autorzy artykułu. Kolejnym przykładem artysty prześladowanego przez pisowski reżim ma być Andrzej Jakimowski. Reżyser planuje nakręcić historię o lewackim squacie w Warszawie zaatakowanym przez polskich nacjonalistów w święto 11 listopada. W roli głównej Jakimowski obsadził Agatę Kuleszę.

"Nienawidzę polityki. Ale w obecnej sytuacji nie mam innego wyjścia niż nakręcić ten film"-żali się Jakimowski, dodając, że obecny rząd "zagraża podziałowi władz, pluralizmowi opinii oraz wolności jako takiej".

Bardzo ciekawe, co mówią dziś "niepokorni artyści". Program w TVP współprowadzi Krzysztof Skiba, co drugi polski film jest z Maciejem Stuhrem, do woli protestuje każdy, kto chce, nawet nie wiedząc do końca, przeciwko czemu i takie przykłady można zresztą mnożyć, jednak i tak nie ma demokracji i wolności słowa.

I pytanie, dlaczego Niemcy, tak szanując dobre imię własnego kraju i jego suwerenność (Niemcy chociażby do swoich mediów nie dopuszczą obcego kapitału, podczas gdy w Polsce większość wiodących mediów jest w rękach niemieckich koncernów...), odbierają prawo do tego Polsce?

ajk/wPolityce.pl, Der Tagesspiegel, Fronda.pl