Kiedy ponad ćwierć wieku temu stanął Kościół św. Ducha w Tychach według projektu Stanisława Niemczyka ludzie zastanawiali się, czy nowy Dom Boży wyglądem przypomina bardziej hałdę węgla czy gigantyczny namiot. Architekt lubi, gdy ludzi wciąga symbolika, którą gęsto wplótł w swoje budowle. Niektóre z wieloznacznych detali powstają na szybko na placu budowy, który architekt odwiedza niezwykle często. Być może dlatego nazywany jest „polskim Gaudim”, bo nie tylko projektuje, ale jest także budowniczym swoich świątyń.

 

Niemczyk, podobnie jak Antonio Gaudi stworzył także swój własny ekstrawagancki styl. Za zasługi dla budownictwa sakralnego 18 czerwca tego roku otrzymał nagrodę Per Artem ad Deum przyznawaną przez Papieską Radę ds. kultury. Dotychczas stworzył cztery kościoły – cztery na Śląsku, jeden w Krakowie. W kilkunastu w całym kraju dokonywał remontów i uzupełnień, kończy właśnie kamienny kościół wraz z klasztorem dla Franciszkanów, przygotowuje koncepcję następnych dwóch świątyń. Musi odmawiać nowych zleceń, bo na wszystko nie starczyłoby mu życia. Jego kościół Jezusa Chrystusa Odkupiciela w Czechowicach-Dziedzicach został trzy lata temu uznany za jedną z dwudziestu ikon polskiej architektury, które pokazywano na wystawach w całej Europie. Trzy wieże świątyni przyciągają turystów i znajdują się na trasie objazdów architektów z całego świata, podobnie jak jego pierwszy kościół-namiot w Tychach. Kościół w Czechowicach, który przyniósł mu największą sławę, był najtrudniejszym zleceniem, bo Niemczyk pochodzi właśnie stamtąd.

 

Swoje dzieciństwo wspomina jak raj utracony – ojciec, nauczyciel z wykształcenia, muzykował, uczył go rzemiosła i miłości do przyrody. Wraz ze swoimi braćmi kolekcjonował motyle z całego świata. – W tamtym czasie sam czułem się jakbym był motylem – wspomina Niemczyk. W latach 50. każdy chciał budować, przyszły architekt także niczego innego nie pragnął. Już w podstawówce po zwycięstwie w konkursie recytatorskim zamiast roweru jako nagrodę wybrał wycieczkę do Warszawy. Obraz wielkiego miasta podnoszącego się z ruin zrobił na nim wielkie wrażenie. Poszedł do technikum budowlanego, a później zdał egzaminy na wydział architektury na Politechnice Krakowskiej. Po studiach jego profesor zaproponował mu pozostanie na uczelni, ale on chciał wyjechać z Krakowa, bo uważał to miasto za „architektonicznie skończone”. Przekonał żonę, krakowiankę do wyjazdu na Śląsk. W Katowicach nie było dla niego pracy, ale znalazł ją w Tychach. Wraz z rodziną przez kilka lat błąkał się po hotelach robotniczych i mieszkaniach zastępczych. Rozpoczął pracę w „Miastoprojekcie”, państwowej (innych wtedy nie było) pracowni architektonicznej.

/

Od razu wpadł w konflikt ze starszymi kolegami po fachu. Ciągle chciał coś robić po swojemu, inaczej niż inni. Koledzy robili projekt jednego bloku i później go tylko powielali. Przekraczali plan, a prezes i fachowcy od wykończeń byli zadowoleni. Tylko Niemczyk spowalniał pracę, bo robił od nowa bardziej skomplikowane projekty. Sam architekt wspomina, że w sporze ze starszymi kolegami było coś z konfliktu pokoleń; oni z generacji buntowników chcieli zmieniać świat, poszukiwać utraconego piękna. Nie po drodze było im z projektantami bloków przypominających baraki. Dziś architekt odżegnuje się dzisiaj od modernizmu, ale sam stworzył kolonię domów wypoczynkowych w lesie pod Tychami, których nie powstydziliby się uczniowie Le Corbusiera, papieża modernizmu. Białe krzyże mieszkalne wyglądają jakby zawieszone nad ziemią. Połączone z gruntem jedynie szybem ze schodami w środku przypominają wielkie białe kwiaty wyrosłe pośrodku lasu. Za ten projekt otrzymał nagrodę ministerialną, co tylko ochłodziło jego kontakty z kolegami z branży. – Dziś każdy architekt usprawiedliwia projektowanie maszkaronów komunizmem, a to za łatwe wytłumaczenie. Nawet w tamtych czasach można było robić dobre rzeczy – mówi Niemczyk.

 

Jeszcze przed zbudowaniem leśnego osiedla zapadł na ciężką chorobę nowotworową, która omal nie skończyła się jego śmiercią. Po dziewięciu miesiącach Niemczyk powrócił jednak do zdrowia i wtedy pozwolono mu robić to co mu się podoba. – Żona pogodziła się jednak z tym, że o premii mogłem tylko pomarzyć – śmieje się architekt.

 

Latem 1975 roku ks. Franciszek Resiak, proboszcz tyski przyszedł do „Miastoprojektu”, ze zleceniem budowy kościoła. Dyrektor powiedział, że „jest u nas jeden człowiek, który robi takie dziwne rzeczy” i skierował do Niemczyka. Ten zaś, od zawsze człowiek wierzący, zapalił się do nowego zlecenia. Ponad rok zajęło mu opracowanie projektu, przez następne dwa lata zbierano fundusze i pozwolenia. Budowa ruszyła w 1978 roku i trwała cztery lata. Ksiądz zawierzył architektowi, mimo, że gdy z konstrukcji zaczęła się wyłaniać kształt świątyni, niejeden z wiernych, którzy pomagali w budowie, miał wątpliwości. – Ja panu pokażę jak powinien wyglądać kościół – powiedział do Niemczyka jeden z cieśli. I następnego dnia przyniósł album z Bazyliką Świętego Piotra.

 

W całym kraju powstawały wówczas kościoły, z którymi ludziom trudno się było oswoić; przypominały wielkie hale, zamki, czasami statki kosmiczne, które przypadkowo wylądowały wśród blokowisk. Architektura Niemczyka jest dużo spokojniejsza: nie dominuje nad otoczeniem, ale nadaje charakter miejscu w jakim powstaje. Kościół Św. Ducha do którego zwykli parafianie przekonali się szybko, najczęściej przypomina im skojarzenie z namiotem. W Starym Testamencie pierwszą świątynią był ów Namiot Spotkania, w którym Bóg miał przemówić do Mojżesza. Sam Niemczyk lubi to porównanie. Kościół stał się popularnym miejscem wycieczek także dlatego, że jego ściany ozdobił swoimi malowidłami Jerzy Nowosielski. Zdjęcia nowatorskiej świątyni opublikował nawet prestiżowy amerykański miesięcznik branżowy „Architecture”. Do dzisiaj księża z parafii św. Ducha są przyzwyczajeni, że zwiedzający mogą przyjechać o każdej porze.

 

/

 

Na budowę kościoła jego architekt chodził prawie codziennie, po pracy w biurze, którą kończył o godzinie 15.15. Entuzjazm ludzi na budowie wciągnął go i odtąd rytm jego życia zaczęły wyznaczać budowy świątyń. W drugiej połowie lat 80. (już wtedy pracował prywatnie, bo było wolno) zbudował kameralny kościół w Katowicach-Pawłowicach, na początku następnej dekady rozpoczął prace w Krakowie. Gdy ledwie skończył, rozpoczął pracę w Czechowicach. Tę budowę wspomina z największym sentymentem. Pracowało tu w porywach do 40 mężczyzn, a kobiety codziennie przygotowywały jedzenie. Ks. Andrzej Raszka, inicjator budowy codziennie w klapkach przyjeżdżał swoim Cinquecento po architekta. Budowa omal nie stanęła, bo jeden z murarzy spadł z dachu. – Przerwano prace i wszyscy zaczęliśmy się modlić w intencji ozdrowienia naszego kolegi za pośrednictwem Matki Boskiej Fatimskiej, której figurę na czas budowy specjalnie ściągnęliśmy z Portugalii – wspomina ks. Raszka. – I stało się: wydobrzał już po kilku tygodniach! To prawie cud.

 

Pierwsze msze święte zaczęto odprawiać już po dwóch latach od rozpoczęcia budowy, w 1997 roku. Rok później do Rzymu wyruszyła dziękczynna pielgrzymka budowniczych. Papież przywitał ich serdecznie na audiencji, a kiedy wychodził grupa z Czechowic zaintonowała parafialny hymn „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Papież z Polski uradowany stanął w drzwiach i poczekał aż skończą śpiewać. Jan Paweł II przyznał Niemczykowi dwa lata później krzyż Pro Ecclesia et Pontifice - najwyższe odznaczenie Kościoła Katolickiego jakie może otrzymać osoba świecka za zaangażowanie na rzecz dobra wspólnego.

 

Na jego budowy przyjeżdżają młodzi architekci, którzy chcą się czegoś nauczyć. Ale nawet najzwyklejszemu robotnikowi Niemczyk potrafi opowiadać o zawiłości swojej symboliki sakralnej. Podczas budowy w Czechowicach każdy z pracujących oglądał z bliska krzyż z guzami symbolizującymi błogosławieństwa przed wciągnikiem go na dach latarni wieńczącej kopułę kościoła. Niemczyk tłumaczył dlaczego nie należy wyrzucać przepalonych cegieł, które wkłada w rzędy „dobrych” tworząc ścienne ozdoby. – Te cegły są jak chleb. Czy wyrzucilibyście chleb przypalony od spodu? – pytał zdumionych robotników. W Czechowicach dwie wieże symbolizują dwa tysiąclecia chrześcijaństwa, a trzecia zakończona krzyżem papieskim – wejście w nowe tysiąclecie.

 

W budowanym nieopodal jego domu nowym kościele i klasztorze franciszkanów w Tychach pięć wież symbolizuje rany Chrystusa – dwie najszerzej odsunięte to rany na rękach, dwie w stopach, piąta – środkowa i najwyższa - symbolizuje ugodzenie po włóczni. Znajdzie się w tej świątyni także kaplica tej samej wielkości jak ta w świątyni św. Franciszka w Asyżu. W budowę tego kościoła Niemczyk wszedł z marszu po Czechowicach przed dziesięciu laty. Franciszkanie zamówili u niego projekt, bo wiedzieli, że tworzy piękne budowle z cegły. Mieli już jedną ceglaną siedzibę w Panewnikach i chcieli mieć jeszcze jedną. Niemczyk odbył już pielgrzymkę do miasta rodzinnego patrona zakonników i wiedział, że tamtejsze budowle wykonano z kamienia. – Św. Franciszek pochodził z Asyżu, a nie z Panewnik – powiedział półżartem, półserio Niemczyk. I zaczął ściągać dolomity z pobliskiego kamieniołomu w Libiążu. Franciszkanie zaufali architektowi i dziś nie żałują. W tym roku powstanie już dolny kościół, na skończenie reszty potrzeba jeszcze kilka sezonów. – Już teraz widać, że to będzie olśniewająca budowla, najlepsza w dorobku Niemczyka – komentuje Robert Konieczny, znany architekt młodego pokolenia pochodzący z Katowic.

/

 

O jego kościołach mówi się, że to prawdziwy „kościół obywatelski”. W Kościele Św. Ducha w Tychach mieści się ponad trzysta osób, ale sala robi wrażenie kameralnej. Ambona wyniesiona jest do przodu, zgodnie z założeniami Soboru Watykańskiego II – ksiądz wygłaszający kazanie jest blisko wiernych. Skromność wystroju osłabia „hierarchiczność” jaka panuje w kościele. Właśnie ze względu na swoją prostotę i piękno Krzysztof Nawratek, teoretyk architektury przeciwstawia kapiącej zdobieniami i złoceniami gigantycznej bazylice licheńskiej kościół Jezusa Chrystusa Odkupiciela w Czechowicach. Ale Niemczyk nie lubi, kiedy jego budowle ustawia się w opozycji do innych. Potrafi nawet bronić ewidentne gargamele: - Skoro przyjęła je wspólnota i ludzie się w tych świątyniach gromadzą, to czy można odbierać im tę radość? – pyta z dobrotliwym uśmiechem. Kościoły będzie robił do końca swoich dni i z każdym chętnie opowie o swoich nowych pomysłach. Inna sprawa, gdy chodzi o własne przeżycia religijne. Tak samo jak każdy jego kościół jest inny, człowiek w duszy zbudowany jest inaczej. O tym czasem trudno jest mówić.

 

Rafał Geremek