Vittorio Messori, dziennikarz i pisarz, autor licznych książek tłumaczonych na całym świecie, od zawsze badający racje przemawiające za wiarą w Jezusa Chrystusa, przeprowadził fascynujące śledztwo w sprawie najbardziej wstrząsającego cudu maryjnego, który dokonał się 29 marca 1640 roku w Calandzie, niewielkiej miejscowości w hiszpańskiej prowincji Aragonia.

Jak już o tym szczegółowo pisaliśmy w nr. 2007/5 Miłujcie się!, pewnemu młodemu wieśniakowi, czcicielowi Matki Bożej z Pilar w Saragossie, została nagle przywrócona prawa noga, amputowana dwa lata wcześniej. W tamtych czasach wydarzenie to odbiło się szerokim echem i zostało od razu poddane badaniu i potwierdzone w niezwykle drobiazgowym procesie.

Vittorio Messori postanowił przybliżyć współczesnemu czytelnikowi ten zapomniany fakt. Wielokrotnie udawał się do Calandy i Saragossy, przez wiele lat studiował archiwa, zagłębiał się w akta procesu i rozmawiał z miejscowymi uczonymi. Tak powstała niezwykła kronika jednej z najbardziej poruszających i zarazem najmocniej udowodnionych tajemnic w historii. Niewątpliwie ta pasjonująca publikacja pt. Znak dla niewierzących, która ukazała się nakładem naszego wydawnictwa Agape, jest w stanie nie tylko pochłonąć czytelnika, ale także naprawdę zmienić jego życie.

Fakt przywrócenia nogi, która została amputowana dwa lata wcześniej, obala całą misterną argumentację ludzi kwestionujących istnienie Boga, takich jak na przykład Richard Dawkins, najbardziej znany współczesny ateistyczny polemista, który w swojej książce Bóg urojony próbuje przekonać czytelników, że ludzie wierzący w Boga to ofiary bardzo niebezpiecznego urojenia. Ateizm prezentowany przez Dawkinsa, który charakteryzuje się intelektualną arogancją, dogmatyzmem i brakiem tolerancji wobec poglądów ludzi wierzących, w konfrontacji z faktem Cudu z Calandy, traci wszelką rację bytu i wskazuje, że to nie wiara w Boga, lecz ateizm opiera się na urojeniu.

Przedstawiamy zapis rozmowy, który V. Messori przeprowadził z prof. Landinem Cugolą, znanym włoskim traumatologiem, specjalistą w zakresie reimplantacji kończyn, który się nawrócił po lekturze książki II Miracolo (w wydaniu polskim Znak dla niewierzących).

Wśród czytelników II Miracolo jest ktoś, kogo nie znałem i kto sam chciał się ze mną spotkać, okazując się od razu kimś zupełnie wyjątkowym. Mam na myśli profesora Landina Ciigolę, traumatologa i docenta mikrochirurgii na wydziale medycznym uniwersytetu w Weronie. W poliklinice tej uczelni Cugola jest ordynatorem oddziału chirurgii ręki, ale jego kompetencje - i jego zabiegi - rozciągają się na traumatologię wszystkich kończyn, zarówno górnych, jak i dolnych. Jest znanym i cenionym specjalistą w dziedzinie nowych technik reimplantacji członków. Nas, laików w tej dziedzinie, wprawiają one w zdumienie ze względu na osiągane dzięki nim rezultaty, nie do pomyślenia jeszcze zaledwie parę lat temu.

Po przeczytaniu recenzji książki w jednej z gazet profesor kupił ją sobie, "pochłaniając ją jednym tchem" (jak mi później powiedział) między innymi z racji swych zawodowych zainteresowań. Lektura wywarła na nim tak wielkie wrażenie, że skontaktował się ze mną, prosząc mnie o spotkanie. Najpierw jednak poprosił mnie o przesłanie odbitek kserograficznych pełnych akt procesu w Saragossie, zawierających przesłuchania wszystkich 24 świadków. Kiedy przestudiował ten zbiór dokumentów, spotkaliśmy się w jego gabinecie ordynatora werońskiej polikliniki. Już na samym początku Cugola zastrzegł, że jest katolikiem dość "socjologicznym", to znaczy ze względu na tradycję rodzinną, jak to często bywa w regionie Veneto. A zatem nie ma żadnych szczególnych zainteresowań religijnych ani wyjątkowej żarliwości. Wręcz przeciwnie - jego formacja naukowa i zawód chirurga wykonywany na najwyższym poziomie skłaniają go raczej ku perspektywie laickiej. A jednak, gdy tylko się zobaczyliśmy, powiedział mi: "Pan poddał się wobec prawdziwości wydarzenia z Calandy na drodze poszukiwań historycznych. Myślę, że ja również muszę się poddać, choć na drodze lekarza i wykładowcy, który każdego dnia zajmuje się rekonstrukcją i przeszczepami kończyn".

Wyjaśnił mi istotnie, że po zbadaniu dokumentów procesowych i po przestudiowaniu świadectw złożonych pod przysięgą przed dziewięcioma sędziami z Saragossy, między czerwcem 1640 a kwietniem 1641 roku, konkluzja współczesnego specjalisty może być tylko jedna. Mianowicie taka: "To, co ci mężczyźni i kobiety zobaczyli i opisali, nie jest niczym innym jak zgodną z wszystkimi zasadami reimplantacją prawej kończyny dolnej. W tym, co zeznali - i co zostało zebrane i poświadczone przez notariuszy - jest dokładnie to, co stwierdzamy my, specjaliści. Ale stwierdzamy to dzisiaj, ponad trzy i pół wieku później. Jest absolutnie nie do pomyślenia, aby ci Aragończycy z XVII wieku mogli wymyślić sobie (i to z taką precyzją!) sytuację kliniczną i ewolucję pooperacyjną, która dla nich była całkowicie niewyobrażalna. Jedynym obiektywnie możliwym wyjaśnieniem jest to, że opisują coś, co naprawdę widzieli. Ale właśnie to wyjaśnienie, choć racjonalne, otwiera bramę dla tajemnicy!".

Spróbujmy prześledzić rozumowanie profesora Cugoli. Jednym z problemów, z jakim musieli sobie poradzić sędziowie z Saragossy, był fakt, że noga, która Pellicerowi "pojawiła się na nowo", miała marny wygląd i potrzeba było czasu, aby odzyskała pełną aktywność i również pod względem rozmiarów upodobniła się do drugiej. Nie dokonało się tutaj bowiem stworzenie ex novo, ale - zgodnie z opinią teologów, którzy badali ten przypadek - został dany poruszający "znak zmartwychwstania" lub raczej "odnowionego życia".

Zatem tego szczególnego wieczoru 29 marca 1640 roku temu wiejskiemu młodzieńcowi nie "odrosła" nowa noga, ale została mu "przywrócona" ta amputowana prawie dwa i pół roku wcześniej, na wysokości czterech palców poniżej kolana, i pogrzebana w odległości ponad stu kilometrów na cmentarzu szpitala w Saragossie. Wszyscy świadkowie są zgodni, że na tej nodze widoczny był szereg znaków szczególnych, które pozwalały na takie utożsamienie.

Jednak właśnie to najbardziej zbulwersowało sędziów, którzy mieli się wypowiedzieć na temat tego faktu i ocenić jego nadprzyrodzony charakter. Przypomnijmy słowa arcybiskupa Apaolazy w wyroku, jakim zakończył się proces: "Rzeczony Miguel i większość świadków zeznali w odniesieniu do art. 26, a mianowicie, że rzeczony Miguel nie był w stanie natychmiast postawić mocno swojej stopy. Miał bowiem nerwy i palce stopy skurczone i niemal niewładne, nie czuł normalnego ciepła w nodze, która była trupiego koloru i nie miała ani długości, ani grubości drugiej nogi. Wszystko to zdaje się przeczyć istocie cudu, zarówno dlatego, że dokonało się nie w jednym momencie, jak i dlatego, że nie wydaje się, aby tak niedoskonała rzeczywistość mogła pochodzić od Boga, który nie zna rzeczy niedoskonałych (...)".

Arcybiskup odpiera ten zarzut, przypominając, że Bóg chrześcijański interweniuje bezpośrednio tylko tam, gdzie natura sama nie może nic zdziałać - w tym przypadku przywrócić komuś nogę, którą mu amputowano. To uczyniwszy, Stwórca pozwala, aby w zwyczajny sposób działały prawa i siły, które On sam stworzył.

Ale właśnie dzięki tej "stopniowej" dynamice cudu Ciigola mógł poczynić swoje uwagi z punktu widzenia traumatologa, profesora uniwersyteckiego w dziedzinie mikrochirurgii, specjalisty od reimplantacji kończyn.

Przede wszystkim zauważa, że przyjąwszy tę "ekonomię Bożą", tę wolę Boga, by nie "zrobić za dużo", "logiczne było, aby przywróconą nogą była właśnie ta amputowana młodzieńcowi, a nie inna, nowa". Tylko w ten sposób bowiem nie było konieczne dodanie jednego cudu do drugiego, to znaczy pokonanie siły odrzutu przeszczepu. Zjawisko odrzutu jest dobrze znane lekarzom specjalizującym się w przeszczepach. Nie przypadkiem wielu z nich (wśród nich Cugola) odmawia przeprowadzania takich operacji jak ta niedawna w Lyonie, gdzie pewnemu Australijczykowi przeszczepiono dłoń i przedramię zmarłego. Skutek jest taki, że pacjent jest zmuszony stale przyjmować coraz większe dawki silnych środków, tak zwanych immunosupresorów, aby zapobiec odrzuceniu obcej kończyny przez organizm. Zatem są chirurdzy, którzy godzą się wszczepiać organy takie jak serce lub nerki, bez których alternatywą byłaby śmierć, ale nie godzą się na przeszczep ręki lub nogi, bez których można prowadzić życie - wprawdzie ułomne, ale być może w mniejszym stopniu, niż gdyby trzeba było przyjmować te lekarstwa przeciw odrzutowi.

Krótko mówiąc, nasz profesor daje do zrozumienia, że w Calandzie do cudu "pojawienia się na nowo" nogi Bóg nie chciał dołączyć jeszcze jednego, jakim byłaby jej normalizacja (pokonując w cudowny sposób reakcję organizmu), która również byłaby wbrew siłom natury.

Przejdźmy jednak do opisanego przez świadków obrazu klinicznego, w którym współczesny specjalista widzi elementy charakterystyczne dla reimplantacji całkowicie zgodnej z zasadami.

Zeznający przed trybunałem w Saragossie mówili o swoim zdumieniu wyglądem palców prawej nogi, które zaraz po wydarzeniu były "corbadas hacia abajo" - zgięte ku dołowi, podczas gdy "nerwy" ("współczesny specjalista wie, że chodzi nie o nerwy, lecz o ścięgna" - uściśla Cugola) sprawiały wrażenie "encogidos" - skurczonych. "Właśnie tak powinno być" - komentuje. "Zginacze bowiem, czyli mięśnie, które kończą się na podeszwie stopy, są dominujące, to znaczy mają większą zdolność rozciągania i większą siłę niż mięśnie prostowniki, czyli mięśnie grzbietowe, umieszczone w górnej części stopy. Dziś rzeczywiście po reimplantacji zauważamy, że przez pewien czas palce kończyny dolnej są zgięte ku dołowi, a ścięgna są skurczone, gdyż są napięte".

O świcie dnia po cudzie cały lud Calandy odprowadził Miguela Juana w procesji do kościoła parafialnego, gdzie odprawiono mszę i odśpiewano dziękczynne Te Deum. Również tutaj świadkowie sąjednomyślni: młodzieniec zostawił w domu używaną do tej pory drewnianą nogę, ale opierał się nadal na swojej kuli, ponieważ - jak mówią owi świadkowie - "nie mógł postawić na ziemi prawej stopy". Ale już po wyjściu z kościoła, po długiej liturgii i wraz z upływem kolejnych godzin, sytuacja wyglądała coraz lepiej, tak iż muleta (kula) przestała być potrzebna. "Również to jest zupełnie normalne dla nas, specjalistów" - zauważa Cugola. "Jest to krążenie, jest to życie, które aby wrócić do wcześniej amputowanej i potem reimplantowanej kończyny, potrzebuje odpowiedniego czasu".

W gronie wezwanych świadków był także Miguel Escobedo, burmistrz Calandy, który jako jedyny wspomina o ciekawym szczególe. Oto dosłowny cytat z jego zeznania, zaczerpnięty z akt procesu: "Zeznający (Escobedo), po tym jak był w kościele i później, słyszał od Miguela Juana, że czuje ciepło w rzeczonej prawej nodze, tak iż zeznający dotknął mu jej i połaskotał go w podeszwę stopy, i powiedział, że Miguel Juan czuł to. I widział, że poruszył stopą i palcami.

I to zeznający powiedział pod przysięgą". Współczesny lekarz, który wykonuje zawód Cugoli, nie potrzebuje przysięgi, gdyż dobrze wie, że również to odpowiada normalnemu obrazowi klinicznemu, jaki można zaobserwować po reimplantacji.

W granicach normalności mieści się także wygląd i ewolucja kliniczna nogi, takjakje opisująjednogłośnie inni świadkowie. "Odzyskana" kończyna Miguela Juana miała wygląd "mortecino" - była sina jak śmierć, a w niektórych częściach miała kolor "morado" - fioletowy. Niektórzy świadkowie mówią o "marbrures", co można oddać przez "ciemne plamy".

"To niewiarygodnie dokładne i precyzyjne!" - komentuje profesor Cugola. "Z naszej praktyki wiemy, że po reimplantacji pojawia się różnica wyglądu między kończynami dolnymi i górnymi, między nogami i rękami. Te ostatnie mają kolor różowawy, mniej więcej naturalny, natomiast nogi mają barwę bladą, trupią, z fioletowawymi plamami, zwłaszcza kiedy "połączenie" nastąpiło późno, jeśli minęło wiele godzin od wypadku. A w tym przypadku minęło prawie dwa i pół roku od amputacji!".

Wielu świadków mówi, że noga była "gangrenada" - jak w gangrenie. Nasz specjalista nie jest przekonany tego rodzaju diagnozą: "Między złamaniem canilla, kości piszczelowej, w Castellón de la Piana a amputacją nogi w szpitalu w Saragossie minęły jedne z dwóch najbardziej gorących miesięcy w roku, sierpień i wrzesień, a na dodatek miała miejsce nieludzka podróż z Walencji do stolicy Aragonii. Gdyby rzeczywiście nastąpiła gangrena, to pacjent umarłby na posocznicę na długo przed operacją. Myślę natomiast, że w rejonie złamania, które niemal z pewnością było zewnętrzne (to znaczy złamana kość wystawała na zewnątrz), doszło do zapalenia szpiku kostnego. Skutkiem tego nastąpiło zatrzymanie krążenia krwi i musiał się rozpocząć proces mumifikacji. To mogłoby zresztą wyjaśnić, w jaki sposób kawałek nogi zachował się przez ponad dwa lata pogrzebany w ziemi. Być może również w ten sposób realizował się Boży plan, by nie »konstruować« nowej nogi z powodu rozkładu starej, lecz by »odzyskać« tę z cmentarza szpitalnego. Musiały się w niej zachować nie tylko kości, ale także ciało, choć o zmniejszonej wielkości wskutek muminkacji".

W czasie procesu jednym z najważniejszych świadków był Miguel Barrachina, sąsiad, który razem z żoną Ursulą był u Pellicerów w nocy 29 marca na zwyczajowej wiejskiej wieczerzy. Mieszkając w przyległym domu, będzie on pierwszym obcym, który przybiegnie, kiedy jego przyjaciele odkryją, co się przydarzyło ich synowi.

W świadectwie Barrachiny jest zwyczajny opis wyglądu stopy i koloru nogi ("mortecino, algo morado"), który - jak widzieliśmy - został uznany przez współczesnego specjalistę za znak prawdziwości reimplantacji. Ale jest także dodatkowe uściślenie. Przytoczmy jeszcze z akt przesłuchania: "Zeznający (Barrachina) mówi, że dotknął prawej nogi i poczuł, że jest znacznie bardziej twarda od drugiej i bardzo zimna, i że trzeciego dnia po tym, jak'się zdarzył przypadek, usłyszał od rzeczonego Miguela Juana, że czuje, jak całe ciepło naturalne wraca do prawej nogi. I widział, że mógł i może obracać stopą i palcami".

Jak zauważa weroński profesor, odczucie opisane przez świadka Barrachinę (sztywność i zimność nogi) potwierdza, że amputowana i później pogrzebana noga musiała przejść proces mumifikacji. I potwierdza oświadczenia innych zeznających, według których młodzieniec zaraz po wydarzeniu "miał nogę jakby martwą". Mówi Cugola: "Naczynia krwionośne reimplantowanych kończyn są na wpół sparaliżowane, krążenie krwi jest zmniejszone i część ťdoczepionaŤ wydaje się zimniej sza i sztywniej sza. W tym przypadku wyjątkowa jest jedynie szybkość, z jaką noga odzyskała swojąpełną funkcjonalność. Co się tyczy koloru i konsystencji kończyny, to świadkowie mówią o trzech dniach. Czy w perspektywie wiary - mógłby się zapytać wierzący - ten okres trzech dni nie mógłby być znakiem życia, które wraca, zważywszy na to, że Jezus zmartwychwstał właśnie trzeciego dnia?".

Wśród tych, którzy stawili się na procesie i złożyli przysięgę przed każdą odpowiedzią i po niej, byli także dwaj chirurdzy z Calandy: młody Jusepe Nebot i będący już na emeryturze, 71-letni Juan de Rivera. Świadectwo tego ostatniego jest typowe dla zawodowego lekarza, który dodaje pewien szczegół pominięty przez innych: "el tobillo enchado" - opuchnięta kostka - co stwierdził, obmacując odzyskaną nogę następnego ranka po wydarzeniu. Zauważa Cugola: "Również tutaj wszystko jest dokładnie zgodne z naszym doświadczeniem: zwolnienie krążenia połączone z trudnością żylnego powrotu krwi powoduje zastój krwi, a to wywołuje spuchnięcie kostki".

Ale jest jeszcze jeden aspekt tej niezwykłej sprawy. Wszyscy świadkowie twierdzą, że Miguel Juan kulał jeszcze przez jakiś czas po tym, jak mógł już postawić stopę na ziemi. Faktem jest, że jego odzyskana noga była krótsza od drugiej (mówią jednogłośnie) "o trzy palce". Niektórzy z historyków badających Cud wysunęli hipotezę, że mimo iż młodzieniec miał już dwadzieścia lat w momencie amputacji, to nie skończył jeszcze całego swojego rozwoju cielesnego. Kiedy dwa i pół roku później odzyskał nogę, miała się ona okazać krótsza w porównaniu z drugą,, która kontynuowała swój naturalny rozwój. Ja sam w książce oceniłem tę hipotezę jako wiarygodną.

Inna jest natomiast opinia naszego profesora: "Odpowiednik trzech palców oznacza ilość tkanki kostnej, jaka musiała ulec straceniu z powodu złamania, plus to, co musiało być usunięte przez chirurga, który po stwierdzeniu zapalenia szpiku kostnego szukał tkanki nieuszkodzonej". W każdym razie wszyscy świadkowie mówią, że w ciągu kilku miesięcy prawa noga odzyskała długość lewej. "Wzrost naturalny" - odpowiada Cugola. "My sami dziś po reimplantacji wspomagamy to wydłużenie kości za pomocą narzędzia, które nazywamy »stabilizatorem zewnętrznym« i które zachowuje kończynę w napięciu".

Była jeszcze inna część nogi Miguela Juana, która okazała się mniejsza od drugiej i która z czasem nabrała tych samych rozmiarów: pantorrilla - łydka. Komentuje chirurg: "Łydka skurczyła się, ponieważ mięsień uległ mumifikacji. Po powrocie krążenia krwi, ruchu, życia nerwy odzyskały normalne rozmiary".

Krótko mówiąc, po przeczytaniu fachowym okiem dziesiątek stron przesłuchania świadków w procesie, który zakończył się wyrokiem arcybiskupa ("(...) było dziełem Boga za wstawiennictwem Dziewicy z Pilar (...)"), wykładowca uniwersytetu w Weronie nie ma wątpliwości: "Nie mogę zrobić nic innego, jak powtórzyć moje przekonanie - i to nie jako wierzący, lecz jako lekarz, który opiera się na swoim doświadczeniu klinicznym. To, co widzieli i opisali ci Aragończycy z XVII wieku, jest po prostu reimplantacją prawej kończyny dolnej. Wszystko odpowiada temu, co stwierdzamy my dzisiaj. Nie zapominajmy, że w czasach Cudu z Calandy ludzie nie mieli bladego pojęcia o tym, czym może być tego rodzaju operacja chirurgiczna. Pierwsze próby - zresztą nieudane - były podejmowane w latach sześćdziesiątych XX wieku. Dlatego (niezależnie od wielu innych racji, które zostały w książce przedłożone) wydaje mi się oczywista niemożliwość podejrzenia, że ci świadkowie mogli wymyślić sytuację dla nich całkowicie nieznaną. Co więcej, zupełnie nie do wyobrażenia".

Vittorio Messori
Przekład Krzysztof Stopa