Kilka dni temu Bronisław Komorowski jeszcze raz przeprosił za Jedwabne. Z tej okazji obwieścił całemu światu, że Polacy byli także „narodem sprawców”.

 

Trudno zrozumieć taką aberrację ze strony prezydenta, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego historyczne wykształcenie. Oczywiście, zgadzam się, że mord na Żydach w Jedwabnem był niewybaczalną zbrodnią, ale nie można zapominać, co podkreśla także na łamach „Rz” Piotr Zaremba, że nie byłoby tej masakry gdyby nie sowiecka i niemiecka okupacja. - Polacy nie byli narodem świętych, przedwojenny antysemityzm to nie wymysł podobnie jak wojenna demoralizacja. Ale bez niemieckiej (a pośrednio i sowieckiej) okupacji tego mordu,  i podobnych, by nie było – to prawda podstawowa – pisał publicysta.

 

W kontekście coraz częściej podnoszonych oskarżeń Polaków o współudział w Holokauście, wypowiedź prezydenta jest tym bardziej niezrozumiała. Jeszcze kilka miesięcy temu, poważne amerykańskie gazety rozpisywały się o „polskich obozach koncentracyjnych”. Nie wspominając już regularnego szkalowania Polaków w kolejnych książkach Jana Tomasza Grossa. Nie trzeba sięgać daleko. W dzisiejszej „Rz” znalazłam informację o kolejnym „wielkim twórcy”, który odczuł potrzebę zrobienia z Polaków morderców. Władysław Pasikowski, skądinąd wybitny reżyser niezapomnianych „Psów” czy „Demonów wojny wg Goi” rozpoczął zdjęcia do filmu „Pokłosie”. O czym? O pogromach Żydów.

 

- To jest ciemna karta naszej historii, dotychczas pomijana przez kinematografię. Jedna z nielicznych takich kart. „Pokłosie” spróbuje o niej opowiedzieć. Z dala od polityki, poprzez losy zwykłych ludzi. Pokazując ich elementarną uczciwość i prawość, nikczemność i kłamstwo – zapowiada Pasikowski. 

 

Jakkolwiek najszczersze intencje by mu nie przyświecały, to już teraz mogę stwierdzić, że nie trzeba za wiele spodziewać się po filmie, którego scenariusz powstał po lekturze „dzieł” Grossa. Jak przyznaje Pasikowski, scenariusz do „Pokłosia” napisał ze wstydu, bo dopiero z „Sąsiadów” dowiedział się tym epizodzie w historii Polski.

 

Rzeczywiście, o Jedwabnem przed „Sąsiadami” nie mówiło się zbyt wiele, ale upowszechniona przez Grossa wersja historii jest co najmniej zafałszowana. I pomijam już w kwestię rzetelności historycznej autora, który na podstawie jednej (sic!) fotografii był w stanie stworzyć nieprawdopodobną historię o Polakach -„hienach” i opakować je w dobrze sprzedające się „Złote żniwa”. Wątki opisywane przez Grossa są całkowicie wyrwane z kontekstu, oderwane od rzeczywistości, która miała przecież zasadniczy wpływ na każdy, najmniejszy nawet epizod z historii. Nawet jeśli Polacy rozgrzebywali po wojnie szczątki Żydów szukając w nich kosztowności, nawet jeśli z zimną krwią spalili żywcem kilkadziesiąt osób w stodole, to nie można zapomnieć, w jakich to się działo okolicznościach. I jakich krzywd doznawali wtedy Polacy, słusznie nazwany w pierwszej części wypowiedzi prezydenta „narodem ofiar”. Bo nic nie zmieni faktu, że Polacy byli ofiarami bestialstwa komunistycznego i hitlerowskiego, a nieludzki sposób, w jaki byli traktowani wielu z nich pozbawił ludzkich zahamowań.

 

Oczywiście, nie chcę usprawiedliwiać niemoralnych czynów złymi okolicznościami i wybielać Polaków, którzy dopuścili się w tych okrutnych czasach zbrodni. Chciałabym jednak, żebyśmy zachowali odpowiednie proporcje. Bo tak samo, jak zbrodniarzy można było znaleźć wśród Polaków, tak dobrych Niemców pośród żołnierzy Wehrmachtu i oficerów SS. Z tym, że były to wyjątki. Zasadniczy podział jest taki, że to Polacy byli ofiarami, zaś Niemcy sprawcami. A biegu historii nie zmienią żadne pojedyncze przypadki „dobrych” czy „złych” w szeregach jednej czy drugiej strony, ani tym bardziej nieuzasadnione przeprosiny prezydenta, który swoimi wypowiedziami wprowadza tylko niepotrzebne zamieszanie w, i tak bolesny, bieg wydarzeń. - Słowa prezydenta łatwo będzie teraz wykorzystać dla uzasadnienia fałszywej tezy – coraz bardziej popularnej w Niemczech – o rzekomej współwinie Polaków za Holocaust – podkreśla Paweł Lisicki w najnowszym „Uważam Rze”.

 

Swoista dywersja historyczna Komorowskiego razi z jeszcze jednego powodu. Bo z jednej strony, za wyraźnym przyzwoleniem prezydenta, dopuszcza się do szkalowania Polaków, podczas gdy z pamięci wypiera się tak ważne chwile naszego narodu, jak Obława Augustowska czy rzeź na Wołyniu. Nie bez powodu piszę o tych dwóch tragediach. Kilka dni temu obchodziliśmy rocznice każdego z nich. Podczas gdy wszystkie programy informacyjne trąbiły o prezydenckich przeprosinach za Jedwabne, o rocznicy masakry na Wołyniu można było dowiedzieć się jedynie z niszowych mediów. Podobnie było z rocznicą podlaskiego Katynia, jak zwykło się nazywać Obławę Augustowską.

 

Podczas gdy w Polsce dzieci na lekcjach historii nie usłyszą o Wołyniu i mordercach z OUN-UPA, ukraińskie dzieci (a potem dorośli Ukraińcy) czczą zbrodniarzy jak bohaterów. Dekret Wiktora Juszczenki, na mocy którego żołnierzy OUN-UPA nazywa stroną walczącą o niepodległość Ukrainy, został właśnie uznany za ważny przez Okręgowy Sąd Administracyjny w Kijowie.

 

Kilka dni temu, szukając w sieci filmów dokumentalnych o masakrze na Wołyniu, natrafiłam na proste, ale kapitalne nagranie stworzone przez jednego z internautów. Zdjęcia bestialsko mordowanych Polaków na Wołyniu (wykorzystując sposoby takie, jakich normalny człowiek po prostu nie jest w stanie wymyślić) przeplatają się ze współczesnymi zdjęciami pomników żołnierzy UPA czy pomników ku czci Bandery otoczonych świeżymi kwiatami czy ukraińskimi flagami narodowymi.

 

I jakoś wcale mnie to nie dziwi. Skoro my Polacy sami, nie dość, że nie pielęgnujemy pamięci o naszych ofiarach, a w dodatku przepraszamy za wyimaginowane grzechy nagłaśniając przy okazji wyolbrzymione winy, to nie dziwmy się, że na przykład Ukraińcy będą czcili oprawców naszych rodaków. Jak zauważył kilka dni temu Aleksander Majewski na portalu Fronda.pl, świat dziś więcej wie o „Polakach antysemitach” czy „polskich obozach zagłady” aniżeli o kanaliach z UPA czy banderowcach.

 

Zresztą, ta dywersja historyczna prezydenta to typowa cecha narodu polskiego. - To naprawdę fenomen na światową skalę. We wszystkich państwach świata władza publiczna, by ograniczyć się tylko do niej, za swój oczywisty obowiązek uważa coś wręcz przeciwnego: umacnianie poczucia godności i dumy swojego narodu. Często nawet kosztem prawdy – pisze Rafał A. Ziemkiewicz.

 

Kilka dni temu przypadkiem znalazłam na Facebooku grupę nazwaną „Nie przepraszam za Jedwabne”. Nie „doklikałam” się do niej, bo jestem głęboko przekonana, że za wyrządzone zło należą się przeprosiny. Ale jeśli przepraszamy za Jedwabne, to domagajmy się też przeprosin choćby za Wołyń czy Obławę Augustowską. Bo nasze pokorne samouniżanie w kontekście gloryfikowania prawdziwych zbrodniarzy nikomu nie wyjdzie na dobre. A do tych, co za Jedwabne nie przepraszają dołączyć już nie mogę – Facebook bardzo szybko rozprawił się z niepoprawną politycznie grupą.

 

Marta Brzezińska