Shireen Qudosi, muzułmańska reformatorka i konserwatystka z USA krytykuje pomysł akceptacji islamskiego stroju kąpielowego, gdyż stwierdza, że jest to krok ku akceptacji burki. 

W ubiegłym tygodniu w Internecie krążyły zdjęcia muzułmańskiej kobiety, otoczonej przez oficerów, którzy zmusili ją do zdjęcia burkini. Burkini to adaptacja stroju kąpielowego, którego nazwa pochodzi od monstrualnego ubioru islamskiego, zwanego burką.

Jestem konserwatystką, Amerykanką i muzułmańską reformistką. Jako muzułmanka byłam bardzo rozczarowana, gdy dowiedziałam się, że francuski Sąd Najwyższy unieważnił w ubiegły piątek zakaz noszenia burkini. Dla społeczeństwa liberalnego decyzja ta oznacza ochronę wolności wyrażania się. Dla osób przyglądających się sytuacji, takich jak ja, oznacza to jednak ustanowienie drugiego precedensu: akceptację islamskiej kultury. W piątek mieliśmy więc dwóch zwycięzców: pierwszym z nich było tolerancyjne społeczeństwo, drugim islamiści wypowiadający nam łagodny dżihad cywilizacyjny.

Autorka koncepcji burkini, australijsko-libańska projektantka Aheda Zanetti, powiedziała, że burkini wymyśliła po to, żeby dać kobietom więcej wolności. Tymczasem poprzez opresyjny ubiór, taki jak burkini, wolności te są kobietom odbierane. Tak samo wyglądała sytuacja w przypadku hidżabów. Dawniej hidżaby były jedną z opcji ubioru, dziś w mediach pokazuje się tylko muzułmanki noszące hidżab. Innymi słowy, muzułmankom wmawia się (i wywołuje się ich wstyd mówiąc to), że jeśli nie zakrywają ciała, nie są muzułmankami i zachowują się nieskromnie. Jest to łagodna forma społecznej stygmatyzacji, którą zrozumiało zaskakująco niewiele feministek. Jednego dnia sprawa dotyczy hidżabów, innego burkini, lecz przekaz jest ten sam: zakryjcie się.

Burkini jest nową adaptacją tej zasady. Choć zamysł projektantki był inny, konsekwencje są te same: jeśli nie jesteś zakryta, zachowujesz się nieodpowiednio. Na tym polega newralgiczny aspekt islamskiej kultury: jej celem jest kontrolowanie kobiecej przestrzeni, niezależnie od tego, czy dotyczy to meczetu, sypialni, domu, jej ciała czy głosu. Jest to pełne nadużyć warunkowanie kulturowe.

Debata na temat burkini to jeden z ostatnich hitów cywilizacyjnego dżihadu. Cywilizacyjny dżihad, termin zaczerpnięty bezpośrednio z islamskiej doktryny Bractwa Muzułmańskiego, ma na celu podbój i narzucenie „islamskiego” światopoglądu nieislamskim państwom z wykorzystaniem ich własnego systemu i kultury. Kultura ta opiera się na tolerancji i właśnie na tej fali płyną islamiści. W ubiegłym tygodniu, gdy fala ta rozbijała się o brzegi Francji, kulturowa strefa wojenna przypominała tę z czasów lądowania w Normandii.

W popieraniu burkini nie chodzi tylko o skromność. Jest to symboliczny ubiór, który ma sprawić, żeby ludzie odczepili się od burki – a burka jest totemem feministycznej opresji. Jako kobieta konserwatywna i muzułmańska reformistka uważam, że poparcie dla burkini, które nie wykracza poza podejście w stylu „pozwólcie im nosić to, na co mają ochotę”, niweczy nasze wysiłki mające na celu wspieranie krytycznego myślenia w obrębie świata muzułmańskiego.

Chodzi tutaj o religię, nad którą kontrolę przejął ekstremizm, i która jest brutalnie adaptowana. Akceptowanie burkini jest tym samym, co akceptowanie burki. Jeśli muzułmanki chcą ubierać się na plaży w sposób konserwatywny, oczywiście mogą to robić. Niemniej jednak, dla muzułmanek symboliczne stroje takie jak hidżab i burkini są tylko i wyłącznie wyrazem ich tożsamości. Islam i wiara są jednak czymś, co ma się w sercu, a nie nosi na zewnątrz. I właśnie w naszych sercach, a nie na naszym ciele, powinny pozostać.

Autorka jest konserwatystką i muzułmańską reformatorką z Ameryki. Jest założycielką i redaktorem portalu Qudosi Chronicles, współpracuje również z portalem CounterJihad.

za: euroislam.pl