Massenmord na noworodkach

600 – tyle noworodków jest w Holandii uśmiercanych każdego roku w zgodzie z prawem. Dane te, niedawno publikowane w wielu mediach na całym świecie, nie są niczym nowym. Proceder pozbywania się chorych dzieci jest praktykowany w Holandii już od ponad dziesięciu lat. W sferze deklaracji noworodki uśmierca się z litości, chcąc ulżyć w cierpieniu im i ich rodzicom. Tak naprawdę mamy do czynienia z prostym przełożeniem założeń niemieckiego eugenicznego Massenmordu niepełnosprawnych i chorych psychicznie na współczesne laickie społeczeństwo. Chodzi tylko o to, by wyrzucić ciężar. 

Eutanazja jest dla wszystkich

 Holandia zalegalizowała tak zwaną eutanazję w 2002 roku. Początkowo miała obejmować wyłącznie pacjentów świadomych powyżej 12 . roku życia, ale szybko okazało się, że to nie wystarcza. Znaczących trudności przysparzała kwestia noworodków, które rodziły się z poważnymi deformacjami, a zatem uchodziły w oczach miłosiernych lekarzy za cierpiące. By oszczędzić im samym domniemanego bólu, a rodzicom udręki patrzenia na agonię potomstwa, już w 2004 roku opracowano rozwiązanie, które pozwoliło zabijać chore dzieci bez formalnej dekryminalizacji tego procederu. Na mocy protokołu z Groningen holenderscy lekarze otrzymali możliwość uśmiercania dzieci poniżej 12. roku życia, o ile życzą sobie tego ich rodzice. W pierwszym roku, w którym testowano nowe procedury, zabito 22 dzieci. Wszystkie przypadki obejmowały rozszczep kręgosłupa połączony z wodogłowiem. Próba przebiegła znakomicie; prokuratura, zgodnie z oczekiwaniami, nie zajęła się żadnym z przypadków. Odtrąbiono więc wieki sukces i natychmiast przystąpiono do umasowienia mordów. Z dużym, jeśli można się tak wyrazić, sukcesem. Od 2005 roku co roku Holendrzy zabijają około 600 dzieci: to ponad połowa wszystkich, jakie umierają w ciągu roku od narodzin.  Na jakiej podstawie odbiera się im życie?

Cierpienie i estetyka

Jak podkreślają główni promotorzy uśmiercania noworodków, proceder jest aktem miłosierdzia. Może mieć więc miejsce wtedy, gdy dziecko bardzo silnie cierpi. Jak czytamy w artykule Eduarda Verhagena i Pietera Sauera z 2005 roku, obok cierpienia uwagę zwraca się na szereg czynników. Są to: przewidywana niezdolność do samodzielności; przewidywana niezdolność do komunikowania się; przewidywana konieczność przebywania w szpitalu; przewidywana długość życia (dłuższe życie jest przesłanką do uśmiercenia dziecka). Jak wynika między innymi z oficjalnego oświadczenia Królewskiego Holenderskiego Towarzystwa Medycznego z 2013 roku, w grę wchodzi jeszcze jeden aspekt: wrażliwość rodziców. Należy im mianowicie oszczędzić nieprzyjemności obserwowania, jak umierają ich dzieci. Verhagen mówi wprost o niepotrzebnym „okropieństwie” tego doświadczenia. Takie postawienie sprawy rodzi jednak dwie poważne wątpliwości, które ostatecznie demaskują dziecięcą eutanazję jako zwykłe morderstwo, popełniane w istocie dla wygody tych, którzy pozostają przy życiu. Niestety: dokładnie tak, jak w nazistowskiej Aktion T4, społeczeństwo po prostu oszczędza.

Niejednoznaczność

Pierwszą z wątpliwości rodzi sama definicja cierpienia. W przypadku eutanazji osób dojrzałych, świadomych i zdrowych psychicznie uchodzi za oczywiste, że będą w stanie same określić,  czy intensywnie cierpią, czy nie. W przypadku noworodków jest naturalnie inaczej. Lekarze starają się ocenić poziom cierpienia dziecka, opierając się na przejawach zewnętrznych: konwulsjach, niechętnym przyjmowaniu pokarmu i tak dalej. Czy to efektywna droga do oceny poziomu cierpienia? Nie – i mówi o tym przytaczany już wcześniej Verhagen. Przyznaje, że dziecko może czuć ból i dyskomfort, ale cierpienie jest złożonym, społecznym i psychologicznym kryterium; zastosowanie naukowo stwierdzonych kryteriów jest niemożliwe.

Zgrzyt z definicji

Oznacza to ni mniej, ni więcej, że dziecko jest uśmiercane na podstawie domniemania co do odczuwanego przezeń cierpienia. Rodzi się zasadne pytanie, gwoli czyjej ulgi zatem umiera? Swojej czy rodziców? Tymczasem eutanazja z definicji zakłada, że śmierć ma miejsce przede wszystkim ze względu na chęć ukojenia bólu zabijanego. W kwestii definicji jest jeszcze jeden problem. Od XIX wieku, gdy rozpoczęto dyskusje nad eutanazją, zasadniczo przyjmuje się, że śmierć może zostać spowodowana tylko wtedy, gdy pacjent jest zdolny do podjęcia świadomej decyzji o zakończeniu swojego życia. Ta reguła jest w ostatnich latach nagminnie łamana: głodzi się osoby przebywające, jak się uważa, w stanie wegetatywnym; uśmierca się osoby chore psychicznie; pozbawia się życia kilkuletnie dzieci, które mogą nie zdawać sobie sprawy z tego, co ma miejsce. Obok tych fenomenów trzeba umieścić praktykę holenderską, która jest jawnym zaprzeczeniem podstaw, na których budowano eutanazyjną mitologię. Zwolennicy uśmiercania noworodków zdają sobie z tego świetnie sprawę, ale maskują prawdziwe oblicze dzieciobójstwa całkowicie wypaczonym pojęciem miłosierdzia.

Belgijskie standardy

Obecne barbarzyństwo ma jednak wszelkie szanse po temu, by jeszcze się pogłębić. Część holenderskich lekarzy twierdzi , że obecne prawodawstwo jest niewystarczające. Pytają, dlaczego ich kraj miałby utrzymywać sztuczną granicę legalnej eutanazji tylko dla osób powyżej 12 roku życia, bo, jak pamiętamy, formalnie uśmiercanie młodszych ludzi jest tylko niekaralne. Niewykluczone, że wkrótce Holandia pójdzie za przykładem Belgii i całkowicie zniesie ograniczenia wiekowe. Belgowie przyjęli takie rozwiązanie dopiero niedawno, bo w marcu ubiegłego roku. Król Filip (nota bene odznaczony szeregiem katolickich orderów, by wymienić tylko nadawany przez Watykan Krzyż Wielki Orderu Świętego Grobu Bożego) wpisał do prawa pierwszą na świecie tak radykalną ustawę. Zezwolono eutanazję dzieci bez ograniczeń wiekowych; zachowano przy tym jeden wymóg: dziecko musi zgodzić się na śmierć i zostać uznane przez ekspertów za zdolne do podjęcia takiej decyzji. Pod tym względem więc holenderska praktyka idzie więc jeszcze dalej: noworodków nikt o zdanie nie pyta. Jeżeli zniesiono by w tym kraju wzorem Belgii ograniczenia wiekowe, zachowując przy tym zwyczaj zabijania chorych noworodków, Holandia miałaby okazję po raz kolejny wyznaczyć nowy standard cywilizacji śmierci.

Po co cierpieć?

Jakie decyzje podejmą Holendrzy i inne postępowe narody dowiemy się wkrótce. . Czy można jednak mieć nadzieję na odwrót od przyjętego antychrześcijańskiego i antyludzkiego kierunku? Skoro społeczeństwa wyznają poglądy agnostyckie lub zgoła ateistyczne, trudno oczekiwać, by przydawanły cierpieniu jakąkolwiek wartość. W Holandii, gdzie wiarę w Boga deklaruje obecnie zaledwie 17 proc. obywateli, w roku 2013 – ostatnim, za który dostępne są statystyki – uśmiercono bez mała 4900 osób dorosłych i ponad 600 noworodków. O ile druga liczba jest stała, to pierwsza znacząco wzrasta z roku na rok. Niestety, ten dramatyczny obraz nie odstrasza innych laickich społeczeństw. We Francji i Wielkiej Brytanii toczy się obecnie zaawansowana dyskusja nad legalizacją eutanazji; podobnie w Niemczech, gdzie i tak dozwolone jest już tak zwane asystowane samobójstwo, wciąż podejmowane są próby liberalizacji prawa. W Polsce, jeżeli nie zatrzymamy postępującej laicyzacji, nie będzie inaczej. Przecież już dziś legalnie zabija się chore dzieci, tyle, że zanim się urodzą.

Paweł Chmielewski