Ocalił mnie Jezus Miłosierny

Kiedyś nazywałem się Zuq Spanca. Dziś jestem Karol. Na cześć Jana Pawła II. To dzięki niemu oraz św. s. Faustynie ocalałem. Tu, w ich ojczyźnie, nawróciłem się - zaczyna swoją opowieść Albańczyk z Kosowa, kiedyś gorliwy muzułmanin, dzisiaj katolik. Zanim trafił do Polski, przeżył wypadek, z którego, patrząc po ludzku, nie miał prawa wyjść. Pamiętał tylko, że ktoś go trzymał, ratował. Kilka lat później rozpoznał swojego wybawiciela. Był nim Chrystus z obrazu z podpisem: „Jezu, ufam Tobie!”.

Chyba nie ma osoby, której ta historia by nie poruszyła. Jednak do tego, co wydarzyło się w jego życiu, Zuq podchodzi z ogromną pokorą. Kiedy pytam go, czy zastanawiał się, dlaczego akurat to on został wybrany, twierdzi, że nigdy nie ośmielił się szukać odpowiedzi. - To wszystko było planem Pana Boga. Ufam Mu! - odpowiada.


Dzień, który zmienił wszystko

Wiele lat przed tym zanim trafił do Polski, studiował w Belgradzie prawo. Jako Albańczyk z Kosowa dostawał 200 dinarów stypendium, podczas gdy Serbowie, jego koledzy z roku, po 20 tys. Kiedy zaczął głośno domagać się równych praw, został wyrzucony z uczelni z wilczym biletem. Był wtedy na trzecim roku. Z trudem pogodził się, że jego marzenia o byciu adwokatem czy sędzią nigdy się nie spełnią. Nie miał wyboru, wrócił do domu i stał się rolnikiem.

Datę 27 maja 1991 r. Zuq zapamięta do końca życia. - Wybraliśmy się z kolegą do mieszkających w Turcji krewnych. Minęliśmy właśnie granicę bułgarską koło miejscowości Keskendil. Było ślisko, a ja jechałem szybko. Nagle straciłam panowanie nad kierownicą i wpadliśmy na drzewo. Samochód wraz ze mną spadł w przepaść i spłonął. Kolega był dość otyły, dlatego nie zapiął pasów. Wypadł z auta, zanim ford spadł w dół. Ocalał i wrócił do Kosowa, informując moją rodzinę, że nie żyję. Rozpoczęły się nawet przygotowania do pogrzebu - opowiada. - Jednak cudem przeżyłem. Pamiętam, że ktoś w długim płaszczu wziął mnie na ręce i wyniósł z samochodu. Wiem, że od tej osoby bił jasny blask... - uściśla.

Po wypadku Zuq trafił do szpitala w Sofii. Był nieprzytomny 48 godzin. - Lekarze myśleli, że jestem Polakiem, bo, majacząc, nieustannie powtarzałem: „dziękuję”. Dlaczego po polsku? Nie wiem. Owszem znałem kilka zwrotów w tym języku. Nauczyłem się ich, kiedy kilkukrotnie przyjeżdżałem po części do polskiej fabryki ciągników w Ursusie. Rodzice mieli też znajomych Polaków, którzy zatrzymywali się u nas w drodze na wakacje do Czarnogóry. Jednak na tym mój kontakt z polskim się kończył - podkreśla. Kiedy Zuq odzyskał przytomność, wysłał telegram do domu, by poinformować bliskich, że żyje. W szpitalu spędził jeszcze kilka miesięcy.

Bóg dał mi znak

W 1992 r. Zuq - choć poruszał się o kulach - dostał wezwanie do serbskiego wojska. Nie chciał iść na wojnę. Gorąco prosił Allaha, bo był gorliwym muzułmaninem, by uchronił go od tego doświadczenia. - Miałem walczyć z Bośniakami, a ja nie chciałem zabijać. 13 września wyznaczono termin stawienia się w jednostce. W nocy usłyszałem głos: „wstawaj”. Otworzyłem oczy, ale nikogo nie było. Pomyślałem, że coś mi się przyśniło, więc znowu poszedłem spać. Wcześniej jednak zapytałem siostrę, czy coś słyszała. Odpowiedziała, że nikogo nie ma, a ja zapewne mam omamy będące skutkiem wypadku. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwukrotnie. Kiedy za trzecim razem usłyszałem: „Wstawaj, bo przed tobą długa droga”, zrozumiałem, że Bóg daje mi znak - wspomina Zuq. Mężczyzna spakował się i o kulach poszedł do oddalonej o 10 km Mitrowicy. Tam wsiadł do jadącego w kierunku Skopje autobusu. Po drodze autokar zatrzymała serbska milicja. Kiedy jeden z funkcjonariuszy zaczął zbyt uważnie przyglądać się dokumentom Zuqa, ten uciekł do lasu. Po ośmiu dniach wędrówki dotarł do Skopje. Stamtąd przez zieloną granicę przedostał się do Bułgarii, a następnie do Rumunii. Planował przez Węgry i Czechosłowację dostać się do Polski. Dlaczego akurat tam? - Wtedy nie miałem pojęcia. Jednak zawsze coś ciągnęło mnie nad Wisłę - dodaje.

Po przekroczeniu granicy węgierskiej został zatrzymany i ponownie odesłany do Bułgarii. Błąkał się po lasach, aż zlitował się nad nim pewien taksówkarz i zawiózł do Sofii. Tam Zuq kupił bilet na samolot do Warszawy i 16 października, o 16.00, wylądował na warszawskim Okęciu. Do Polski dotarł po 33 dniach wędrówki o kulach. - Nie wiem, czy dzisiaj miałbym odwagę zrobić to jeszcze raz - zastanawia się.

To On!

Kolejnym przystankiem były Skierniewice, gdzie mieszkali znajomi rodziców Zuqa. Jednak początki w Polsce nie były łatwe. Mężczyzna nie znał języka, nie miał pracy. Mimo to postanowił ściągnąć do siebie Shkurtę, którą poznał, lecząc się po wypadku w sanatorium w Peć. Kobieta przyleciała 19 listopada 1992 r. Wkrótce zostali małżeństwem. Zamieszkali w mieszkaniu, za które Zuq płacił pieniędzmi przywiezionymi z Kosowa. Jednak nie starczyły one na długo. Musieli opuścić lokal, gdy Shkurta spodziewała się dziecka. - Było nam ciężko. Inny kraj, inna kultura, inny język. Chciałem złożyć sąsiadce życzenia na święta, a ona zatrzasnęła przede mną drzwi. W Kosowie to byłoby nie do pomyślenia - opowiada Zuq. Na szczęście znajomy znajomej pomógł znaleźć im dach nad głową. Kiedy na świat przyszła Sylwia, pierwsza córka, mężczyzna postanowił ją ochrzcić. - Skoro urodziła się w Polsce, chciałem, by wzrastała w wierze, która tutaj jest wyznawana - tłumaczy. Shkurta się sprzeciwiła. Uważała, że to zdrada ojczyzny, Allaha. Zuq jednak postawił na swoim i 2 kwietnia 1994 r. córka przyjęła chrzest w parafii św. Jakuba w Skierniewicach.

Małżeństwo przeżywało trudne chwile. Mężczyzna postanowił szukać ratunku u Boga, a że w mieście nie było meczetu, poszedł do kościoła. Trwała akurat spowiedź. Zuq, zobaczywszy księdza, podszedł do konfesjonału i, nie bacząc na innych ludzi, powiedział: „Potrzebuję pomocy, mam problem”. Kapłan na to, wskazując na kolejkę do spowiedzi, zapytał: „A oni nie mają?”. Wówczas Zuq nie wiedział, co to sakrament pokuty czy konfesjonał.

Podszedł do głównego ołtarza. Ukląkł i zaczął modlić się swoimi słowami do Allaha. W pewnym momencie podniósł głowę i spojrzał na boczny ołtarz, gdzie znajdował się obraz Chrystusa z podpisem „Jezu, ufam Tobie!”. - Rozpłakałem się. To był On! Wszystko się zgadzało: ta sama twarz, płaszcz, no i ta jasna poświata. To On uratował mnie z wypadku - opowiada wzruszony. Widok płaczącego mężczyzny zwrócił uwagę jednego z kapłanów, który zaproponował rozmowę po Mszy św. Zuq jednak nie powiedział o obrazie. Zwierzył się z problemów rodzinnych. Ksiądz zaprosił go na pieszą pielgrzymkę do Miedniewic. Mężczyzna nie rozumiał, co to takiego, ale poczuł pragnienie, by tam pójść. Kiedy dotarł do celu, ręce od kul miał zdarte do krwi. Na początku obserwował, jak pątnicy obchodzą na kolanach ołtarz z cudownym wizerunkiem Matki Bożej. Postanowił, że też spróbuje. - Gdy dotknąłem obrazu, w jednej sekundzie zapomniałem wszystkie muzułmańskie modlitwy. Natomiast przed oczami zaczęły wyświetlać mi się katolickie: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, „Wierzę w Boga” itd. - twierdzi. Kiedy wrócił do domu, żona powitała go kwiatami.

Na cześć Jana Pawła II

Wkrótce Zuq znalazł nową pracę, mieszkanie. Małżonkowie postanowili, że chcą zostać prawdziwymi członkami Kościoła katolickiego. 16 czerwca 1996 r. oboje przyjęli chrzest. Zuq obrał imię Karol na cześć Karola Wojtyły, który został Ojcem Świętym Janem Pawłem II 16 października, czyli w dniu przylotu Zuqa do Polski. Shkurta otrzymała imię Anna. Spancowie przyjęli Komunię św., bierzmowanie. Wzięli też ślub kościelny.

Jednak to nie jedyne, tak widoczne, znaki ingerencji Boga w życiu Zuqa. 1 sierpnia 1996 r. mężczyzna wyruszył w pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Stało się to niespełna w dwa miesiące po skomplikowanej operacji biodra i diagnozie, że nigdy nie będzie w pełni sprawny. Tymczasem 14 sierpnia 1996 r. przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej odrzucił kule, zostawiając je w kaplicy jako wotum dziękczynne. Do Skierniewic wrócił na własnych nogach. Natomiast 16 października małżonkowie otrzymali karty stałego pobytu. Pięć lat później, również 16 października, dostali od gminy mieszkanie. Z kolei 16 października 2002 r. zostali pełnoprawnymi Polakami.

Niczego mu nie odmówię

- Jestem bardzo szczęśliwy. Bóg dał mi więcej, niż chciałem otrzymać. Wraz z żoną dostaliśmy mieszkanie, otrzymaliśmy status uchodźców, urodziła nam się druga córka, ja znalazłem pracę. Przełomem w życiu był nasz chrzest. To od niego wszystko zmieniło się na lepsze - przekonuje Zuq.

Dziś mężczyzna jest kościelnym w parafii wojskowej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Skierniewicach. Jej proboszcz ks. mjr Paweł Piontek przyznaje, że kiedy półtora roku temu został gospodarzem tej garnizonowej wspólnoty, nie wiedział, iż będzie miał tak szczególnego pracownika. - To dobry człowiek, gorliwy katolik i czciciel Matki Bożej. Przeszedł w życiu trudną drogę. Mimo to nigdy się nie skarży, z pokorą przyjmując wszystko, czego doświadcza. Nie mam wątpliwości, że to rezultat jego wielkiej wiary - uważa kapłan.

Zuq należy do grupy modlitewnej Betania, Shkurta do Odnowy w Duchu Świętym.

- Jezus Miłosierny jest moim ocaleniem. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym Mu czegoś odmówić - puentuje Zuq.

MD

Echo Katolickie 40/2014

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/P/PR/echo201440-milosierny.html